Polska muzyka folkowa – odnosząca się do tradycji, wyrastająca z niej i pozostająca z nią w dialogu – ma się w ostatnich latach coraz lepiej. To właśnie tutaj dzieją się jedne z najciekawszych rzeczy w polskiej muzyce, choć często są pomijane, trudno je znaleźć na listach sprzedaży i przebojów. Zapraszam na subiektywny przegląd tego, co wartościowego dzieje się w polskim folku.
Filarem polskiej sceny folkowej jest Kapela ze wsi Warszawa, działająca od połowy lat 90. ubiegłego wieku. W kraju zdobyli wszystkie możliwe laury, zostali też zauważeni za granicą (i to właśnie ten międzynarodowy sukces utorował im karierę w Polsce). KzwW sięga po inspirację muzyką mazowiecką, ale łączą ją z dubem, reggae’ową rytmiką, a na ich albumach grali chociażby szwedzcy pionierzy world music, Hedningarna, irański wirtuoz Kayhan Kalhor czy pochodząca z hiszpańskiej Galicji śpiewaczka Mercedes Peon. Najnowszy album Kapeli, „Sploty”, nagrany we współpracy z triem Bassałyki, podejmuje próbę reinterpretacji zespołowych klasyków przefiltrowanych jeszcze mocniej przez wspomniany już dub. To próba odświeżająca, może niekoniecznie nowe otwarcie w historii zespołu, ale na pewno podsumowanie dotychczasowej działalności. Kapela prezentuje nowoczesne podejście do materiału źródłowego – niejednokrotnie własnoręcznie gromadzonego podczas wyjazdów terenowych do ostatnich wiejskich muzykantów. Z Kapeli wypączkowały inne zespoły, jak anarcho-punkowa R.U.T.A. wykonująca z legendami polskiego punku pieśni buntu chłopów czy elektroniczno-bałkański Village Kolektiv.
W mainstreamie z powodzeniem funkcjonuje również Dagadana – zespół, który powstał ze spotkania dwóch artystek, Polki Dagi Gregorowicz i Ukrainki Dany Vynnytskiej. One również w swojej muzyce sięgają bardzo szeroko, choć na początku skupiały się na dźwiękach ze swoich rodzinnych stron. Najlepszym tego przykładem jest album „Meridian 68” nagrany z chińskimi muzykami, łączący tamtejsze tradycje z polskimi i ukraińskimi melodiami i tekstami. Artystki z Dagadany dodają do nich jazz, delikatną elektronikę, podkręcają popowość. Współpracują także z muzykami spoza środowiska folkowego, jak z Renatą Przemyk, z którą nagrały album „Vera to ja”.
Opracowywanie tradycyjnych melodii na współczesną modłę nie jest niczym niezwykłym. Własne interpretacje muzyki ludowej, często bardzo odległe od źródła, grają zespoły alternatywne jak tureckie Altın Gün, Rosalía swój przełomowy album „El mal querer” oparła w dużej mierze na tradycyjnych melodiach i tekstach. Siłą muzyki tradycyjnej i ludowej jest jej ponadczasowość, za jej pomocą można opowiadać o współczesnym świecie, często lepiej i dosadniej niż za pomocą muzyki autorskiej. Głośnym przypadkiem interpretacji muzyki tradycyjnej w ostatnich latach był album „Rzeczy ostatnie” tria Polskie Znaki – założonego przez Radka Łukasiewicza, Jarosława Ważnego i Janusza Zdunka – przekładający na współczesny język muzyczny polskie pieśni pogrzebowe i żałobne. To wyjątkowy album, nie tylko ze względu na wybór repertuaru. Przeniesione w alternatywny rock obrzędowe pieśni nie tracą nic z mocy, przedstawione w nowym świetle tylko zyskują. Polskie Znaki unowocześniają je z szacunkiem, w piosenkach pobrzmiewają instrumenty dęte czy cymbały, które sąsiadują z elektroniczną perkusją i samplami. Do zaśpiewania tych pieśni zaprosili całą plejadę wokalistek i wokalistów – od Matyldy Damięckiej przez sanah i Michała Szpaka po Marka Lanegana.
Przebojem do mainstreamu wdarł się podlaski duet Sw@da i Niczos, dzięki zgłoszeniu do krajowych eliminacji do konkursu Eurowizji. Ich propozycja, Lusterka, jest jednocześnie radykalnie współczesna i zakorzeniona w tradycji Podlasia. Sw@da, producent o polsko-kolumbijskich korzeniach sięga po muzykę latynoską, przede wszystkim taneczne brzmienia z Karaibów; Niczos śpiewa „po podlasku”, w mikrojęzyku łączącym elementy białoruskie, polskie i ukraińskie. Muzyka duetu odnosi się jednocześnie do Słowiańszczyzny, obrazu wielokulturowego i magicznego Podlasia (bardzo sprawnie ogrywają ten stereotyp) i do najmodniejszych klubowych brzmień. To miks, w którym Białystok przenosi się do Medellin, a to tylko jedno z pól aktywności Niki Jurczuk. W duecie z Antoniną Car gra delikatny, zbudowany na neoklasycznym współbrzmieniu instrumentów smyczkowych, ambient. Oczywiście z podlaskimi tekstami wykonywanymi białym śpiewem. Ukryte gdzieś w tle, zanurzone w pogłosach są powidokiem, odbitką i jednocześnie korzeniem, na którym wyrasta ta muzyka. Najbliżej tradycji Jurczuk jest w Hajda Bandzie!, folkowym zespole grającym muzykę z pogranicza polsko-białorusko-ukraińskiego. Dzięki mozolnie zdobywanemu doświadczeniu na potańcówkach i imprezach Hajda Banda, choć w swojej dyskografii ma tylko dwa albumy, jest jednym z najciekawszych polskich zespołów folkowych. Ich płytę „Niepraudzivaya” wypełniają oberki, polki, kołomyjki i tanga zagrane całkowicie akustycznie, jakby chcieli przenieść do studia energię z parkietu. I wychodzi im to doskonale, w pełni wykorzystują możliwości swojego składu – dwoje skrzypiec, cymbały, harmonia trzyrzędowa, bęben obręczowy. Piosenki się skrzą, porywają do tańca, choć w inny sposób niż Lusterka, ale podobnie mozaikowy.
Pogranicza upodobał sobie niespokojny duch – Raphael Rogiński – przez lata jeden z najważniejszych muzyków Nowej Muzyki Żydowskiej, dziś dla tego gitarzysty nie ma żadnych ograniczeń. W 2016 roku nagrał z Genowefą Lenarcik, córką legendarnego ludowego śpiewaka Stanisława Brzozowego, album „Zaświeć Mi miesiącku”. To hipnotyczne interpretacje muzyki kurpiowskiej. Surowe, korzenne, a jednocześnie tak dalekie od ortodoksyjności, jak tylko się da. Po kilku latach milczenia i zbierania materiału rozpoczął artystyczną ofensywę od solowego albumu „Talàn”, będącego medytacją na temat korzeni Europy Wschodniej. Pomysł zrodził się podczas licznych podróży muzyka w rejon Morza Czarnego, przede wszystkim do Odessy. Później ukazał się debiutancki album Hizbut Jámm, zespołu, który Rogiński założył wspólnie z Mamadou Ba, Noumsem Dembele i Pawłem Szpurą. Grają transowy, odwołujący się jednocześnie do krautrocka i zachodnioafrykańskiej muzyki tradycyjnej, rock psychodeliczny. Natomiast wydany w 2024 roku „Žaltys” to efekt fascynacji Rogińskiego Suwalszczyzną i Litwą, w subtelny sposób czerpiący z tamtejszej muzyki tradycyjnej i brzmienia lokalnych cymbałów, kankles. „Bura”, tegoroczny album gitarzysty, to z kolei podróż do Serbii. Nieoczywistej, bo wielokulturowej, pełnej sufickich klasztorów. Nie jest na nim sam, towarzyszy mu trio serbskich specjalistek od tradycji i awangardy, Ružičnjak Tajni. I taki jest ten album. Rogiński w swojej muzyce często bardzo poważnej, pełnej namysłu, podrzuca słuchaczowi rozmaite tropy, choć czasem je myli. Tradycja bywa u niego tak mocno przefiltrowana przez jego osobny język muzyczny, że staje się prawie nierozpoznawalna. A jednocześnie fascynująca swoją tajemniczością.
Nieustanną grę ze słuchaczami prowadzi bodaj najważniejszy polski folkowy zespół ostatnich lat, Radical Polish Ansambl. Zgodnie z nazwą radykalnie poważnie traktujący polską muzykę tradycyjną. Sekstet, którego liderem jest Maciej Filipczuk, wybitny skrzypek i uczeń Kazimierza Mety, ma w swoim repertuarze zarówno kompozycje własne, muzyki poważnej – przede wszystkim Zygmunta Krauzego i Cezarego Duchnowskiego – jak i własne interpretacje tradycyjnych, zebranych od wiejskich mistrzów melodii. Na długo przed powstaniem RPA, Filipczuk nagrał „MetaMuzykę” z sekcją rytmiczną wrocławskiego eksperymentalno-jazzowego Robotobiboka. Składa na nim hołd swojemu mistrzowi i odmieniając jego muzykę, nie pozbawia jej tradycyjnego charakteru. Rolę wiejskich basów przejmuje marimba i syntezator Mooga, a bębna obręczowego – zestaw perkusyjny. W Radical Polish Ansambl podobnie zebrał muzyków z różnych środowisk – od klasycznie wykształconych skrzypaczek, przez rockowego perkusistę po podobnych sobie fascynatów i praktyków muzyki wiejskiej. RPA przełamuje stereotyp postrzegania muzyki wiejskiej jako czegoś gorszego, z czego wynika większość problemów polskiego środowiska wywodzącego się z tradycji. Na tym oparli swój debiut z 2019 roku, a by podkręcić zainteresowanie mediów, odwoływali się do legendarnej postaci Tadeusza Sielanki, który jakoby miał przenieść podczas II wojny światowej mazurki do Indii. Trop fantastyczno-mitologiczny rozwijają napisane przez Cezarego Duchnowskiego, Filipczuka i Michała Mendyka Devil’s Fiddle, w których przewija się motyw wiejskiego skrzypka opętanego przez złe siły, a tytułowe diabelskie skrzypce z kaszubskiego instrumentu zmieniają się w magiczny przedmiot.
Wydana pod koniec zeszłego roku „nierozpoznana wieś” mierzy się z zapomnianym i wypieranym dziedzictwem wsi w polskiej kulturze. Mówił mi o tym Michał Mendyk już w 2019 roku: „Wszyscy w Polsce wstydzą się wiejskiej kultury, a przecież wszyscy historycznie pochodzimy ze wsi, co nie jest paradoksem, tylko prawdziwą przyczyną tego wstydu. Mamy unikatową kulturę muzyczną – to fakt, Janusz Prusinowski jedzie do Korei i robi ogromne wrażenie, Tęgie Chłopy robią furorę w Abu Zabi. Tylko że to się ciągle dzieje półoficjalnie, nie mówi się o tym głośno, a potem Hartman pisze ten swój felieton, w którym przywołuje komunistów jako apologetów muzyki ludowej. Gdyby poczytał, toby wiedział, że oni nie znosili jej tak samo jak on. Stąd przecież wziął się postulat jej stylizacji – chociażby pod postacią klasycyzujących zespołów pieśni i tańca. Wszyscy od lewej do prawej wstydzą się kultury wiejskiej. Przecież to jest jakaś forma naszej lokalnej muzyki dawnej, z której moglibyśmy czerpać”. W myśl ostatniego zdania Radical Polish Ansambl i skupione wokół niego mikrośrodowisko często wykorzystuje muzykę tradycyjną w zaskakujący sposób. Perkusista zespołu Piotr Gwadera usłyszał podobieństwa w trójkowym rytmie oberków z chicagowskim footworkiem i jako Gary Gwadera gra ich hybrydę, którą ochrzcił footberkiem. Marcin Lorenc i Gwadera grają w fenomenalnym składzie Odpoczno unowocześniającym folklor opoczyński. Mateusz Kowalski zachwyca jako Sam Kowalski, ogrywając mazurki i oberki na gitalele nadaje posmaku zapomnianej, amerykańskiej prowincji.
Istotną kwestią dla muzyków jest dostępność materiału źródłowego. Starzy, wiejscy mistrzowie są dziś albo w bardzo zaawansowanym wieku, albo już nie żyją. A to oni jako nosiciele tradycji, ogniwa w łańcuchu mistrz-uczeń, są źródłem wiedzy o technikach wykonawczych i repertuarze. Gdy ich brakuje, w sukurs mogą przyjść archiwa radiowe i etnograficzne, choć dostęp do nich nie jest prosty. Polskie Radio wydaje nieocenioną serię Muzyka Źródeł, prezentującą nagrania wybitnych muzykantów, również polskiej diaspory. Jeszcze trudniej przecenić działalność oddolną, pasjonatów i stowarzyszeń takich jak Muzyka Odnaleziona Andrzeja Bieńkowskiego, In Crudo Remigiusza Mazura-Hanaja czy Muzykę Zakorzenioną. Ta ostatnia zajmuje się także produkcją albumów współczesnych – zarówno zespołów tradycyjnych, jak i folkowych – czy też organizuje wyprawy badawcze.
Rosnąca popularność muzyki wyrastającej z tradycji wpisuje się w ogólnoświatowy trend. Stany Zjednoczone podbija muzyka latynoska śpiewana po hiszpańsku. Czasy, kiedy Shakira, by zdobyć publiczność w Nowym Jorku, musiała nauczyć się angielskiego, już dawno minęły. Artyści wcześniej kojarzeni z obiegiem „world music” docierają do nowej publiczności, często ze środowisk alternatywnych i eksperymentalnych, ale też coraz mocniej rozpychają się w mainstreamie. Gdzie w tym wszystkim jest Polska? Na pewno sytuacja dziś wygląda lepiej niż jeszcze kilka lat temu, choć nadal daleko nam do takich potęg jak Hiszpania czy Portugalia, gdzie muzyka tradycyjna jest traktowana na równi z innymi gatunkami. Jednak z mądrą polityką kulturalną, medialnym wsparciem i ciągle rosnącą publicznością, przyszłość polskiego folku rysuje się w jasnych barwach.
Charakterystyczną cechą polskiego folkowego środowiska – wynikającą po części ze wspomnianego wstydu – jest dochodzenie do fascynacji rodzimą tradycją „naokoło”, poprzez poznanie innych kultur. To droga m.in. Piotra Baczewskiego, wydawcy i fotografa, członka fundacji Muzyka Zakorzeniona, jednej z najprężniej działających i najgłośniej komentujących sytuację inicjatyw w polskiej muzyce tradycyjnej. W 2023 roku mówił mi w wywiadzie dla „Dwutygodnika”, że po latach słuchania muzyki odnoszącej się do tradycji z całego świata, w tym z Bliskiego Wschodu, chciał znaleźć coś polskiego. To nieodosobniony przypadek. Z powodu braku edukacji i odium ciążącego na polskiej muzyce wiejskiej, jest ona postrzegana jako coś gorszego. Dopiero po zorientowaniu się, że muzyki tradycyjne funkcjonują w innych krajach i kulturach, pada pytanie: „A czy w Polsce nie jest podobnie”? Tak do muzyki tradycyjnej dotarli Michał Żak czy Janusz Prusinowski. Ogromną rolę w rozwoju współczesnej polskiej muzyki tradycyjnej i folkowej odgrywają lokalne stowarzyszenia, oddolne inicjatywy takie jak tabory tańca wzorowane na rozwiązaniach węgierskich. To sposób nie tylko na poznanie melodii prosto od lokalnych muzykantów, ale także – co równie ważne – zwrócenie uwagi mieszkańców na własną tradycję, zasianie ziarna. Żeby wyrosło, potrzebne są odpowiednie warunki i zasoby, a lokalne inicjatywy często ich po prostu nie mają. Powstaje pytanie, jak je wspierać, jak powinna wyglądać pomoc publiczna, której gros idzie dzisiaj na działalność wielkich Zespołów Pieśni i Tańca jak „Mazowsze” czy „Śląsk”, których działalność jest przez środowisko oceniana niejednoznacznie.