Możemy się pięknie różnić

12.09.2025

Dagmarą Gregorowicz z zespołu Dagadana rozmawia Michał Wieczorek.

Jaka będzie wasza nowa płyta? 
Pełna energii. I tej do tańca, i do refleksji. Po raz pierwszy będzie to w całości płyta z naszymi autorskimi piosenkami. Nie będzie wzorowana na ludowych pieśniach, ale na pewno czuć w niej ducha muzyki świata (od rytmów po instrumentarium). Ostatnie lata były dla nas trudne pod różnymi względami (wojna, bliscy na froncie, walka z rakiem, depresja). W tych piosenkach staramy się pokazać, że nawet w najciemniejszych momentach życia można odnaleźć światło. Jeśli skoncentrujemy się na nim, jest szansa, że nie tylko przetrwamy, ale i pomnożymy jego moc.

Co jest najważniejsze w dzisiejszym świecie? 
Na pewno chronienie autentyczności i tożsamości a także szacunek, zrozumienie, że możemy się różnić i żyć obok siebie. Na nadchodzącym albumie chcemy podkreślić, jak istotne jest – przy całym ogromie zła, które nas otacza – stawanie w świetle, niepoddawanie się.

Nie bez znaczenia jest fakt, że Dagadana to zespół polsko-ukraiński. Daga to Polka, a Dana jest Ukrainką, jej mąż na samym początku pełnoskalowej wojny zgłosił się na ochotnika do armii i z informatyka mieszkającego we Wrocławiu stał się żołnierzem. Niewątpliwie to dramat milionów osób. W tym ciężkim, wręcz absurdalnym czasie każdy ma jednak prawo do szczęścia. Słyszę czasem z ust różnych ludzi oburzenie: „Jak mogą dziś działać kawiarnie we Lwowie, Kijowie, kiedy gdzieś indziej bomby spadają ludziom na głowę”. A jak wyglądała wojenna Warszawa? Ludzie chcieli w tym szaleństwie normalnie żyć. I dopóki im się udawało, wróg ich nie złamał. Chcieliśmy napisać piosenki, które będą mówić o naszych receptach na ten czas. Dlatego nie zdecydowaliśmy się na opieranie ich na motywach tradycyjnych. Życie przyniosło nam sporo własnych doświadczeń.

Jednak przez lata korzystaliście z bogactwa muzyki ludowej i tradycyjnej.
To wyszło w naturalny sposób. Kiedy blisko 18 lat temu poznałyśmy się z Daną, chciałyśmy po prostu pokazać sobie nawzajem, co jest ciekawego w naszych kulturach. Dlatego, oprócz własnych kompozycji, przynosiłyśmy piosenki tradycyjne. W Ukrainie ludzie powszechnie znają ludowe melodie, często je śpiewają, nawet na głosy. Widzę tam autentyczną potrzebę i umiejętność przebywania we wspólnocie, która w Polsce prawie zaginęła. Na szczęście jest coraz więcej młodych, którzy szukają swoich korzeni i to jest budujące. To w dużej mierze zasługa wielu oddolnych inicjatyw, takich jak Domy Tańca, Tabory (letnie szkoły tradycji), zapaleńców takich jak np. Andrzej Bieńkowski czy Fundacja Muzyka Zakorzeniona i Radiowe Centrum Kultury Ludowej, dokumentujące ostatnich starszych Mistrzów.

Dziesięć lat temu, szukając możliwości nauki śpiewu z moich okolic, trafiłam na Tabor Wielkopolski odbywający się na Biskupiznie, mikroregionie obejmującym 12 wsi wokół Krobi. Tam lokalna tradycja jest jeszcze żywa, niektórzy ludzie na ważne uroczystości zakładają stroje ludowe. Co ciekawe, jest to sprzężenie zwrotne – im ludzie z miasta interesują się bardziej kulturą Biskupizny, tym więcej mieszkańców odważa się do niej wracać.

fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe

Środowisko folkowe jest coraz liczniej reprezentowane w ZAiKS-ie, także dzięki twojej pracy.
Tak – w tym obszarze zmieniło się wiele, i to na lepsze, od początku tej kadencji Zarządu. Dla wsparcia folku kluczową sprawą była zmiana zasad rejestracji opracowań utworów z domeny publicznej – odeszliśmy od partytur (dziś można składać mp3), a przede wszystkim zmieniono procentaż wkładu twórczego w takie opracowanie – dziś rzeczoznawca może przyznać od 15 do 85%, co czyni rejestrację po prostu opłacalną po obu stronach, i twórcy, i ozz-u. Liczba zgłaszanych opracowań zwiększa się skokowo, generując coraz wyższe tantiemy – ZAiKS chroni w ten sposób coraz więcej repertuaru, mogąc rozliczać jego wykorzystanie w kraju i za granicą. To duża zmiana dla całego środowiska. Folkowcy zobaczyli, że ich praca jest doceniana również w wymiarze finansowym. Jeśli chcemy zachowywać polską, tradycyjną kulturę i czerpać z niej, musimy pozwolić jej również żyć nowym życiem w XXI wieku. Jednym ze sposobów, który jest mi bliski, jest właśnie łączenie jej z różnymi stylami – rockiem, muzyką elektroniczną.

To światowy trend. Rosalía swój przełomowy album oparła na tekstach z XII wieku, Altin Gün grają w zasadzie tylko ludowe piosenki lub klasyki tureckiego rocka. 
W Polsce trudno o zrozumienie decydentów w kwestii wspierania kultury. Muzyka tradycyjna w szkole prawie nie jest obecna. Z zazdrością patrzę na model nauki w szkołach skandynawskich (mnogość zajęć artystycznych), czy węgierskich (6 godzin sportu tygodniowo, w tym 1 godzina może być przeznaczona na taniec tradycyjny). Kluczem do oryginalności jest sięganie po swoje korzenie. Miałam przyjemność bawić się i obserwować publiczność Altin Gün choćby na koncercie w Islandii. Publiczność szalała. Jesteśmy ludźmi technologii, którzy w zglobalizowanym świecie mogą pięknie się różnić, sięgając do tradycji. Dlatego tak ważne jest, aby jej nie zatracić.

Wspomniałaś, że trafiłaś na Biskupiznę. Poznałaś tam Anię Chudą i Franciszka Jesiaka. Tam też zrodził się pomysł na wasz najnowszy, bardzo zaangażowany teledysk. Właściwie film krótkometrażowy. 
Usłyszałam ten utwór właśnie podczas zajęć u pani Ani. To długa historia, odbiegająca od narracji piosenek wcześniej przedstawianych przez Mistrzynię. Opowiedziana od A do Z mrozi krew w żyłach. To przestroga dla młodych dziewczyn przed pełnymi przemocy małżeństwami, które w przeszłości były powszechne. Hola Hola trafiła na nasz album „Tobie”, na którym śpiewamy piosenki życzeniowe. Początkowo myślałam, że ona nie pasuje do konceptu płyty, ale współpracujący z nami folklorysta, Bartek Gałązka, który opracowywał książeczkę do albumu, powiedział, że to właśnie jest pieśń życzeniowa, śpiewana jako przestroga lub jako złe życzenie podczas wiosennego kolędowania. Takich pieśni jest dużo więcej, ale pani Ania nas ich nie uczyła. Wstydziła się, że tak wyglądało wiejskie życie, że często jedyną możliwością dla kobiet na ich usłyszenie było śpiewanie takich piosenek. Tym bardziej jestem wdzięczna, że album powstał także dzięki wsparciu Funduszu Popierania Twórczości ZAiKS-u.

Między nagraniem piosenki a nagraniem teledysku i akcją społeczną minęły cztery lata. Dlaczego?
Hola Hola nie jest materiałem na singiel. Ma prawie osiem minut. Cały czas myślałam o teledysku, aż jedna z bliskich mi osób padła ofiarą przemocy w rodzinie. Trafiła do szpitala i nikt z nas nie wiedział, co ma zrobić. Czy dzwonić na policję, czy najpierw do pomocy społecznej? Byłam na siebie strasznie zła, że niby taka wykształcona i obyta, a nie wiem, co zrobić, gdy komuś dzieje się krzywda. Dzięki ogromnemu zaangażowaniu przyjaciół udało nam się nakręcić teledysk. Na premierę czekał kilka lat. W międzyczasie wybuchła pełnoskalowa wojna. Krótko potem dowiedziałam się, że mam raka złośliwego tarczycy i muszę przejść operację, o której nie wiadomo, czy nie uszkodzi mi głosu. Sporo do udźwignięcia dla jednego zespołu. Kiedy nauczyliśmy się w tym funkcjonować, zaczęliśmy szukać odpowiedniej organizacji, aż ktoś podsunął mi kontakt z Niebieską Linią Instytutu Psychologii Zdrowia. Powstała minikampania społeczna „Mów, co się dzieje w domu” oparta o klip, w którym zamieściliśmy planszę z numerem telefonu 116 123 i adres 116sos.pl. Oba działają 24 godziny na dobę i służą wszystkim, którzy doświadczają przemocy, nie tylko tej rodzinnej. I tak tradycyjny utwór podany na nowo może skłaniać do refleksji i nieść informację o pomocy. To dla nas wielka rzecz!

#Artykuł z kwartalnika
#Dagadana