Czuli przewodnicy

Olga Krysiak
7.04.2025

Z Alicją Roethel – autorką polskich dialogów do takich produkcji jak Vaiana 2, Gwiezdne Wojny: Andor, Mitchellowie kontra maszyny, To nie wypanda, Pogromcy duchów.

 

Czym zajmuje się tłumacz dubbingowy?
Dialogista (bo tak dokładnie nazywa się moja profesja) zajmuje się przekładem ścieżki dialogowej zagranicznego filmu lub serialu oraz przygotowaniem tekstu do nagrań w studiu. Wygląda to tak, że dostaję materiały, czyli film oraz skrypt oryginalny, i w domu przygotowuję polską wersję językową wszystkiego, co w danej produkcji zostało wypowiedziane. Zapisuję nie tylko dialogi z podziałem na role, ale też wszystkie „reakcje” – śmiech, kaszel, zająknięcia, chrząknięcia etc. Muszę także pozaznaczać wszystkie krótsze i dłuższe pauzy. A jakby tego było mało, to, co napiszę, musi się zgadzać z długością kwestii i być przynajmniej w miarę synchroniczne z ruchem ust postaci.

To pracochłonne zajęcie...
To prawda, przy projekcie jest dużo pracy. I tej kreatywnej, i tej technicznej, bo często to właśnie ruch ust postaci, czyli tak zwane „kłapy”, decydują o tym, jakich zwrotów mogę użyć, a jakich nie. Dobrze przygotowane dialogi procentują na nagraniach, bo aktorzy i reżyser mogą skupiać się wyłącznie na swoich zadaniach, co znacznie przyspiesza cały proces.

 

Jak się zostaje dialogistą?
Przypadkiem! Oczywiście żartuję, ale tkwi w tym ziarno prawdy. Kiedy byłam na studiach polonistycznych, podczas wakacji trafiłam do studia dubbingowego na zastępstwo na recepcji. Przyjechałam w wakacje raz i drugi, popracować w biurze, obserwowałam pracę studia, bywałam na nagraniach, aż w końcu spytałam, czy i ja mogłabym coś przetłumaczyć.

 

To aż tak proste?
Jasne, że nie. Żeby zostać dialogistą, trzeba spełniać kilka podstawowych warunków. Na początek dobrze jest znać angielski albo inny obcy język, z którego się przekłada. Ale przede wszystkim trzeba znać język polski. I to jest podstawa, od której należy zacząć, gdy się myśli o tej pracy. Przydaje się też dowcip, wrażliwość i dziecięcy entuzjazm, a także samodyscyplina. Oczywiście moja pierwsza próba dotyczyła dość banalnego materiału i dziś jej efekty oceniłabym bardzo surowo. Jednak wtedy spodobała mi się ta praca, im większego nabierałam doświadczenia, tym materiał, z którym pracowałam, był trudniejszy i ciekawszy. Przekonałam się, że nasz język to trudne, ale bardzo wdzięczne tworzywo i da się je stosować w najróżniejszych sytuacjach, naginać jego zasady i tworzyć nowe jakości.
Dziś myślę, że szefowa studia miała niezłego nosa, wciągając mnie w świat dubbingu. Zresztą nie tylko w ten sposób wpłynęła na moje życie. Poradziła mi jeszcze dwie rzeczy: studia w łódzkiej Filmówce i zapisanie się do ZAiKS-u. Muszę przyznać, że z obu tych rad skorzystałam i nie żałuję. Studia producenckie były niesamowitą przygodą. To tam nauczyłam się szacunku do dzieła filmowego, pracy w zespole, współtworzenia sztuki, organizacji freelancerskiej pracy. Tam też stworzyłam sieć kontaktów, które do dziś wykorzystuję.

 

Od kiedy należysz do ZAiKS-u?
Umowę podpisałam kilkanaście lat temu, ale dopiero od trzech lat jestem pełnoprawną członkinią i delegatką. Szczerze mówiąc, dziś nie wyobrażam sobie działalności artystycznej bez wsparcia Stowarzyszenia. Cieszę się, że mogę nie tylko aktywnie korzystać z szans, jakie stwarza ta organizacja, ale także uczestniczyć w kształtowaniu naszej sekcji.

fot. Zuza Balcerzak
fot. Zuza Balcerzak

A wracając do dubbingu, już na studiach wiedziałaś, że to będzie twój zawód? 
W życiu! To była raczej forma przygody i zabawy, dorobienia sobie na studiach. Szczególnie, że nie przeszłam żadnej znaczącej „szkoły dubbingu”, bo z oszczędności studia przestały inwestować w szkolenia i redakcje tekstów. Garść wskazówek dostałam od nieżyjących już Krystyny Subocz i Joanny Wizmur. I tyle. Resztę w tej branży na ogół osiąga się na własną rękę, metodą prób i błędów, wyciągania wniosków po sporadycznej adiustacji albo rozmów z reżyserami w czasie nagrań i po nich.

 

Kiedy na serio związałaś swoją przyszłość z tłumaczeniem dialogów? 
Pod koniec studiów w Szkole Filmowej, kiedy byłam już mamą. Wiedziałam, że będzie mi niezwykle trudno połączyć pracę w produkcji filmowej z obowiązkami rodzinnymi. W tamtym czasie wolałam być w domu, pracować zdalnie. Zbiegło się to z propozycją napisania dialogów do animowanego serialu dla dorosłych BoJack Horseman i moją pierwszą współpracą z opiekunem artystycznym. I choć początki były trudne, bo wcześniej nigdy nie opracowywałam dialogów „drużynowo”, to dziś oceniam tę kooperację jako gamechanger w moim podejściu do pracy. Sukces tego i kolejnych tłumaczonych przeze mnie seriali otworzył mi drzwi do kina. Zrozumiałam, że sprawa robi się poważna. Choć dziś mam poczucie, że to nie tyle ja wybrałam dubbing, co dubbing wybrał mnie.

 

Kim jest opiekun artystyczny?
To po prostu redaktor kreatywny, który nie tylko wyłapuje błędy i niezręczności językowe, ale twórczo współpracuje z dialogistą dla dobra dzieła. Według mnie współdziałanie z kompetentnym i doświadczonym redaktorem znacznie poprawia jakość ostatecznej wersji dialogów. To jak praca nad każdym innym utworem literackim. Wymaga korekt, szlifowania, ulepszania, nowych pomysłów, czasem kręcenia nosem, szukania innych rozwiązań, drążenia. Kiedy obie strony są w końcu zadowolone z efektów, satysfakcja jest ogromna. Ja traktuję ją jak przywilej, choć wiadomo, że to dodatkowy obowiązek.

 

Jak to wpływa na twoją pracę twórczą?
Dzięki „kreatywnym przepychankom” zmieniło się przede wszystkim moje podejście do oryginalnego tekstu. Zrozumiałam, że jest on jedynie bazą, a nie wyrocznią. Że moim zadaniem jest uważnie zbadać i zrozumieć zamysł twórców, żeby następnie celnie przekazać go widzom, korzystając z własnych słów, stylu, skojarzeń oraz inspiracji.

 

Podasz jakiś przykład?
Weźmy proste angielskie zdanie: „Where are you going?”, które oznacza dosłownie „Dokąd idziesz?”. Z tym że jest to tłumaczenie literackie, bardzo poprawne. Jeśli jednak chcemy nadać takiemu zdaniu inny charakter, możemy przetłumaczyć je w następujący sposób: „Gdzie leziesz?”, „A dokąd to?”, „Gdzie cię niesie?”, „A ty gdzie?”. Każda z tych wersji będzie niosła ze sobą inną intencję i odcień emocjonalny. Która wersja będzie pasowała, zależy od tego, kto, do kogo i w jakiej sytuacji dramatycznej mówi. Tylko od dialogisty zależy, jak dane zdanie będzie brzmiało po polsku.

 

Czyli przekład dialogów nie polega na tłumaczeniu słowo w słowo?
Absolutnie nie. Kwestie, które ma zagrać aktor, nie są instrukcją obsługi ani technicznym bełkotem. Olga Tokarczuk używała terminu „czuły narrator”, a ja myślę o tłumaczach jak o „czułych przewodnikach”, którzy z wrażliwością przyglądają się światu dzieła filmowego i z właściwym sobie wyczuciem opowiadają go widzowi. Potrzeba do tego oczywiście wiary w swoje kompetencje, kreatywności, drobiazgowości, dobrego rzemiosła, sumienności i czujności. Jednak najważniejsze jest czucie i wyczucie.

 

Dlaczego akurat w tym zawodzie potrzebne są wrażliwość i wyczucie?
Dlatego, że dzieło filmowe ma przede wszystkim wzbudzać emocje. I wszystkie narzędzia dialogisty muszą pracować na to, żeby te emocje właściwie oddać. Żeby to osiągnąć, trzeba być bardzo otwartym, rozumieć język filmu, psychologię i charakterystykę postaci, mieć solidną wiedzę o otaczającym nas świecie i dużą wrażliwość na słowa, bo one są jak farby na palecie malarza. Od razu słychać, gdy ktoś używa ich z pasją, tworzy z nich nową jakość, stosuje adekwatnie do potrzeb i umie się nimi bawić, a kiedy traktuje je instrumentalnie, bezdusznie, mechanicznie czy wręcz maszynowo...

 

Ludziom wydaje się, że praca przy wielkich amerykańskich produkcjach wiąże się ze świetnymi zarobkami. I kiedyś faktycznie tak było. Niestety od 20 lat obserwujemy nieustannie pogłębiającą się degrengoladę branży, szerzącą się pogardę dla naszego zawodu i stałe obcinanie wynagrodzeń.

 

Skoro wspomniałaś o maszynach, czy martwisz się o to, że tłumaczy zastąpi sztuczna inteligencja
Myślę, że prędzej wykończą ich dramatycznie niskie stawki za pracę. Aktualna sytuacja finansowa tłumaczy jest katastrofalna. Coraz trudniej utrzymać się z samego pisania dialogów. Ludziom wydaje się, że praca przy wielkich amerykańskich produkcjach wiąże się ze świetnymi zarobkami. I kiedyś faktycznie tak było. Niestety od 20 lat obserwujemy nieustannie pogłębiającą się degrengoladę branży, szerzącą się pogardę dla naszego zawodu i stałe obcinanie wynagrodzeń. W efekcie większość tłumaczy nie jest w stanie zarobić nawet minimalnej krajowej. Wielu uważa, że tylko tantiemy z ZAiKS-u utrzymują ich na powierzchni. Rzeczywistość nie napawa optymizmem. A AI tylko potęguje minorowe nastroje.

 

Tłumacze boją się AI?
Ci, którzy swój warsztat zdobywali latami, wiedzą, że algorytmy i modele językowe nie poradzą sobie z tłumaczeniami na polski. A już na pewno nie z tłumaczeniami do dubbingu, w których chodzi o naturalny język mówiony i zsynchronizowanie go z ruchami ust postaci. Materia, z którą stykamy się na co dzień, wymaga tak ogromnej elastyczności i doświadczenia, że z naszej perspektywy maszyny nie stanowią zagrożenia. Problem w tym, że to nie tłumacze decydują, kto i jak będzie dane dzieło opracowywał. Na ogół decydują o tym dystrybutorzy, dla których często głównym celem jest zrobienie tłumaczenia jak najtaniej. Dziwna strategia, zważywszy na to, że sama produkcja filmowa jest piekielnie droga i oszczędzanie na niej na ostatnim etapie jest klasycznym strzałem w stopę. Nadzieja jedynie w widzach, którzy obserwując niską jakość tłumaczenia, mogą nie tylko przestać oglądać dane dzieło, ale też wyrazić swoją opinię w internecie, do czego gorąco namawiam. Filmy powstają dla widzów i ich głos wbrew pozorom ma dla dystrybutorów duże znaczenie. Jeśli widzowie zaakceptują tłumaczenia maszynowe, nie będą widzieli różnicy i nie będą stawiali oporu, to faktycznie tłumaczenia zawierające pierwiastek ludzki po prostu znikną. Choć myślę, że ze względu na specyfikę i organizację produkcji, dubbing temu zjawisku będzie się opierał najdłużej.

 

A co jest tak niezwykłego w dubbingu?
To najtrudniejsza, najbardziej pracochłonna i jednocześnie najpełniejsza forma tłumaczenia utworu audiowizualnego. Pozostałe formy, czyli napisy i lektor (zwany „szeptanką”), podlegają różnym ograniczeniom, które determinują sposób ich przygotowania. Wymagają od tłumacza innych kompetencji, często wyciągania wyłącznie esencji z oryginalnych znaczeń. Dubbing daje miejsce na niuanse, odcienie, pozwala dialogiście na większą swobodę, bo nikt nie słyszy oryginalnych dialogów. Można poszaleć (śmiech). Realizacja dubbingu wymaga zaangażowania całego sztabu profesjonalistów: kierownika produkcji, dialogisty, redaktora (niestety zawód, tak jak w prasie, już praktycznie zapomniany), reżyserów, dźwiękowców, montażystów i aktorów. A przy piosenkach dodatkowo kierowników muzycznych, tekściarzy i wokalistów. Organizacja produkcji, pisanie tekstu, nagrania i montaż mogą trwać miesiącami, w zależności od stopnia skomplikowania utworu, jakości, jaką chce osiągnąć producent, i dostępności aktorów. Jest to jednocześnie jedyna forma przekładu dzieła audiowizualnego, która zrobiona zgodnie ze sztuką i pasją wszystkich pionów, może stać się praktycznie... niewidzialna, niewyczuwalna. Chodzi mi o taki stan, w którym widz doznaje prawdziwej immersji i nie czuje, że ogląda dubbing. Jest w stanie w pełni cieszyć się filmem lub serialem bez poczucia, że ogląda tłumaczenie. Stosunkowo najłatwiej osiągnąć to w animacjach, zdecydowanie trudniej w filmach, w których występują żywi aktorzy.

 

Polacy nie przepadają za dubbingiem w produkcjach „ludzkich”?
Na ogół tak jest, ale rzeczywistość się zmienia i dystrybutorzy to widzą. Dorasta nam pokolenie wychowane na dubbingu, które szeptankę traktuje jak relikt przeszłości i ogląda takie wersje tylko wtedy, gdy nie ma wyboru. A dziś widzowie chcą mieć wybór – dubbing lub napisy – i coraz częściej tę możliwość kina oraz platformy oferują. Ostatnio nawet filmy kinowe, które kiedyś puszczane byłyby wyłącznie z dubbingiem, są wyświetlane także z napisami. Ale na potrzeby polskiego widza trzeba spojrzeć szerzej, bo to nie tylko młodzi ludzie z dużych miast znający języki. Nasze społeczeństwo bardzo się zmienia i rzeczy z pozoru niemające nic wspólnego z filmem lub serialem okazują się kluczowe dla dubbingu.

 

Na przykład?
Okazuje się, że coraz niższy poziom czytelnictwa przekłada się na wybór opracowania językowego filmu czy serialu. Ludzie czytają coraz mniej, więc uznają, że nie ma co się męczyć, i wolą słuchać. Natomiast osoby starsze, które od czytania nie uciekają, chętniej wybrałyby w kinie wersję z dubbingiem, ponieważ ich wzrok nie pozwala na aktywne śledzenie szybko znikającego tekstu. Z drugiej jednak strony zmiany gospodarcze i demograficzne sprawiają, że seniorzy są coraz liczniejszą grupą docelową, która nie chce być postrzegana wyłącznie jako opieka dla wnuków, ale stara się też prowadzić aktywny tryb życia, rozwijać pasje i uczestniczyć w kulturze. To sprawia, że dubbing ma szansę stać się powszechniejszą formą opracowania językowego utworów audiowizualnych także dla widzów dorosłych.

 

Ale przeszkodę dla takiego rozwiązania mogą stanowić koszty? 
Tak, realizacja dubbingu jest bardzo kosztowna, więc dystrybutor musi mieć solidne podstawy frekwencyjne, żeby dokonać takiej inwestycji. Dlatego wspomniałam o dubbingu w kinach, bo to przede wszystkim filmy kinowe generują ogromne zyski, jeśli publiczność dopisze. Zdecydowanie tańszą opcją tłumaczenia jest „szeptanka”, którą z pewnością jeszcze długo będzie można w ybrać, oglądając produkcje na platformach streamingowych. Z mojej perspektywy najważniejsze jest jednak to, żeby – niezależnie od wybranego tłumaczenia – widz zawsze dostawał produkt wysokiej jakości, a nie wygenerowaną maszynowo bezduszną papkę.

#Artykuł z kwartalnika