Marian Turski

19.02.2025
fot. Karpati&Zarewicz
fot. Karpati&Zarewicz

„Nie bądźcie obojętni”, apelował w 2020 roku w Auschwitz, obozie dobrze mu znanym. Obchody 75-lecia wyzwolenia niemieckiego kacetu dały mu szansę, by powiedzieć: „Auschwitz nie spadło z nieba. Nie bądźcie obojętni, jeżeli widzicie kłamstwa historyczne”. Był ich świadkiem przez całe swoje długie życie – miał 98 lat w chwili śmierci.

Polski Żyd, wytrwały, uparty i niepokonany budowniczy mostów między Izraelem a Polską. Z łódzkiego getta, gdzie chronili go przyjaciele rodziny, wywieziony został ostatnim transportem do Auschwitz, stamtąd pomaszerował na śmierć do Buchenwaldu, a gdy udało mu się przeżyć pogoniony został do Theresienstadt. Uratował go tyfus, na który zapadł w obozie. Osiadł potem w Warszawie. W 1958 roku dołączył do „Polityki”, której redaktorem pozostał do śmierci. Nie zostało po nim dużo książek, był rasowym dziennikarzem, spełniał się w krótszych tekstach, przede wszystkim zaś był obecny tam, gdzie być należało – na manifestacjach poparcia, w panelach dyskusyjnych, podczas obrad rozmaitych jury, w gronie osób mobilizujących do pozytywnych działań, na przykład twórców Muzeum Historii Żydów Polskich Polin.

Był „strażnikiem pamięci”; często tę formułę przywoływano, gdy Turski otrzymywał kolejne wysokie odznaczenie jakiegoś państwa – Niemiec, Francji, Austrii, Luksemburga, Litwy. Polskie rządy, kolejne, poskąpiły mu Orła Białego, najwyższego odznaczenia jego kraju.

 

„Nie bądźcie obojętni, kiedy widzicie, że przeszłość jest naciągana na poczet aktualnej polityki”, przestrzegał. 

 

Nie sposób nie czuć goryczy, gdy pod informacjami o śmierci Mariana Turskiego pojawiają się nienawistne wpisy, koncentrujące się wyłącznie na jego partyjnym akcesie.

„Baruch dayan ha’emet”, błogosławiony sędzia prawdy – tak żegnają członkowie rodziny swego zmarłego. Powtórzyło to błogosławieństwo dziś setki ludzi, uznających się za członków rodziny Mariana Turskiego.