
W imię ojca, słowo syna, bez końca, hołd zaczyna…” – nie Pono, a Filip Kalinowski, wychowanek warszawskiego pioniera, którego wersy po wielokroć służyły mi za drogowskaz w burzliwych latach posttransformacyjnego chaosu i sekundowały w trudnym okresie dorastania.
Mnie i tysiącom młodych ludzi, dla których rap był jak trzeci rodzic – pierwszej generacji nadwiślańskiego hip-hopu i kolejnym, które miały po nas przyjść. „Oto pokolenia głos, los ZIP-ów, rymów stos / Wzrost poziomu rymowania, wraz ze wzrostem wiadomości / Warszawskiego gimnazjum kadeci – to pobór trzeci / Współczesnej epoki – czterooki Pono…” rapował w 1998 roku na bicie DJ-a 600V. Kiedy większość reprezentantów raczkującej dopiero sceny wciąż rymowało ze sobą czasowniki i ledwie dukało je do rytmu, przedstawiciel TPWC – Trzeciego Pokolenia Warszawskiej Kolędy („pisanej przez C, bo każdy robi błędy”) – z buta wjeżdżał na podium najlepszych technicznie MC’s w kraju. Całkiem dosłownie z buta, bo nagrany do spółki z Sokołem utwór Bez refrenu znajdował się po stronie ciemnej „Produkcji Hip-Hop” – kamienia węgielnego polskiego rapu ulicznego, na wskroś tutejszego, chuligańskiego raportu z osiedla w najlepszym wykonaniu. Pono był wówczas jednym z nielicznych raperów, którzy – jak przystało na prawilnych wychowanków cwaniackiej Warszawy – słowa ważył z szacunkiem, jednak to, jak były one ze sobą poskładane, zajmowało go nieporównywalnie bardziej niż większość przedstawicieli surowego, podwórkowego nurtu.
Wychowując się za murem służewieckiego toru wyścigów konnych, Rafał Poniedzielski za małolata poznał stołeczny, uliczny folklor i kuszący smak rywalizacji, która napędzała go do tego, by krok po kroku coraz wyżej się piąć, być coraz lepszym. Rzeczoną dewizę wyłożył u schyłku zeszłego wieku w utworze-manifeście zatytułowanym Bez odwrotu.
W 2015 roku, przy okazji 15-lecia wytwórni Prosto, opowiadał mi: „…w hip-hopie pociągała mnie przede wszystkim szczerość w wyrażaniu tego, co czujesz. Cała reszta to tylko otoczka – nowe czasy, nowe wyzwania i zagrożenia, więc i nowa forma buntu – artystyczna forma, często nierozumiana i uznawana za wandalizm. Dla mnie rap jest czymś takim, jak dla innych jazda na deskorolce. Każda zwrotka jest jak przejazd – pokazujesz triki, płynne przejścia, wymyślasz”. Pono więc nieustannie wymyślał – od pierwszych nagrań z TPWC aż po tryptyk powrotnych płyt z Sokołem z końca lat dwutysięcznych, od klasycznego „Chleba powszedniego” jego macierzystej formacji, czyli ZIP Składu, aż po „Szlagier” zarejestrowany z Ero i Hazzidy’m, od debiutanckiego, solowego albumu „Hołd” po ostatnią gościnną zwrotkę, którą nagrał ledwie kilka dni przed śmiercią.
Siebie wykreował na lokalnego adepta szkoły Big Puna – gęsto rymujacego, charyzmatycznego miejskiego kombinatora. Swój kolejny zespół – założone wspólnie z Korasem i Fu trio Zipera – widział jako kuźnię międzygatunkowych mariaży (rozbujane, reggaeneracyjne Bez ciśnień czy dobrze rockujące Do roboty) i nowych tematów (Patriota jest przecież fundamentem nieistniejącego wtedy właściwie nigdzie indziej nurtu historyczno- narodowego).
Swój szlak kreślił tymczasem, mając w głębokim poważaniu branżowe mody i oczekiwania fanów, po wielokroć mówiąc Pierdolę to, jak nazywał się jego pamiętny singlowy utwór z płyty „Tak to widzę”. „Rapując, pisząc, szukając miejsca na oddech, łamiąc akcenty, wymyślając słowa, zapisałem – dosłownie – dziesiątki zeszytów A4, a nieraz taki zeszyt starczał mi tylko na dwie zwrotki. Zaczynasz pisać, coś nie wyjdzie, przewracasz kartkę i zaczynasz od nowa. Czasami pół zeszytu szło na jedną szesnastkę. To jest trening” – mówił mi, jednak dorobek Rafała Poniedzielskiego to nie tylko setki wersów, które zapisały się w historii polskiej muzyki rozrywkowej, ale również działalność promotorska i prospołeczna. W swoim domowym, służewieckim studiu Pono rejestrował własne wokale, ale również cały „Chleb powszedni” ZIP Składu czy sporą część drugiego albumu Molesty. Pod auspicjami fundacji „Hej Przygodo”, którą założył wspólnie z Zofią Klepacką, wspierał zdolne dzieciaki z miejsc nieuprzywilejowanych. Logówki trzech założonych przez niego wytwórni – 3label, Visioners i ESAPE – i współprowadzonego przez niego rapowego klubu Chmielna 8 służyły natomiast zawsze jako drogowskazy nakierowujące na rzeczy robione „po swojemu (…) na przekór wszystkiemu”, jak rapował Syn Alka Pono w swoim ostatnim solowym singlu, utworze Jedynak.
„Nigdy nie podchodziłem do tego jak do robienia kariery czy jak do pracy. Od samego początku aż do dziś jest to dla mnie frajda. Nie śledzę internetu ani innych mediów, nie obserwuję rynku. Cały czas bawię się w rap i ten rap jest dla mnie taki sam jak wtedy. To, co się zmieniło, to świadomość i umiejętności, ale nie podejście. Jaram się, jak widzę, ile osób dziś rapuje. To jest sukces tej kultury i to jest między innym też mój sukces, bo od początku naszym założeniem było ją zaszczepiać i to się udało. Rap pozostał dla mnie jednak rapem, nie udaję gwiazdy ani gangstera, po prostu jeden maluje farbami, a drugi – słowem” – deklarował w 2015 roku, a dekadę później te kilka zdań nabrało jeszcze większej wagi.
Względem tego, jak wygląda dzisiejsza multimilionowa branża rapowa i względem tego, że 6 listopada 2025 roku Rafał Poniedzielski pożegnał się, niestety przedwcześnie, ze Służewcem, Warszawą i całym doczesnym światem. Temat przemijania był mu bliski od bardzo wczesnych nagrań z Ziperą bądź solo, a to, co po nim „…zostanie, to te słowa – nieśmiertelna nawijka ZIP Składowa, cały czas od nowa / Niejedno pokolenie wychowa, zobaczysz / Bo to dla nas coś znaczy”.