Tak powinny wyglądać festiwale. Nie tylko te poświęcone metalowi. Mystic Festival w końcu znalazł sobie miejsce na terenie gdańskiej Stoczni. To tam w czerwcu każdego roku pielgrzymują fani ciężkich gitarowych brzmień.
To jeden z tych nielicznych festiwali w Polsce, które w szybkim tempie awansowały do ekstraklasy. Odbywający się w Gdańsku Mystic to w tej chwili obowiązkowy punkt dla fanów ciężkiej muzyki w jej wielu odmianach i odsłonach, od ekstremalnej po melodyjną, od kombatanckiej po młodzieńczą. A do tego dochodzi rosnąca popularność imprezy poza Polską – przechadzając się po terenie festiwalu można było usłyszeć języki skandynawskie, angielski, niemiecki.
PIĘĆ SCEN Z NASTROJOWĄ CHROPOWATOŚCIĄ
Choć historia festiwalu sięga jeszcze ubiegłego wieku – pierwsza edycja odbyła się w Krakowie w 1999 roku – to tak naprawdę skrzydła w pełni rozwinął po przenosinach na teren gdańskiej Stoczni, która dziś jest miejscem tak historycznym, przemysłowym, jak i kulturalno-rozrywkowym. W 2022 roku wygodnie się tu usadowił i, co bardzo ważne, odnalazł też nowych fanów, tych spoza metalowego świata. Stocznia, z całą swoją nastrojową chropowatością, okazała się idealnym miejscem na taki festiwal. Jej teren jest na tyle duży, by pomieścić spokojnie pięć scen: trzy plenerowe, dwie mieszczące się wewnątrz postindustrialnych przestrzeni, jedna z nich na co dzień należy do popularnego klubu B90. Na poprzemysłowym terenie znajdują się również foodtrucki, stoiska z napojami, tam też odbywają się spotkania z zespołami, wystawy, pokazy teledysków i filmów, panele i dyskusje.
STARY METAL NIE RDZEWIEJE, MŁODY BŁYSZCZY
W roli głównej na tegorocznym Mysticu wystąpili Brytyjczycy z Bring Me the Horizon i Bruce Dickinson oraz Amerykanie Kerry King, Machine Head i Megadeth z Davem Mustainem na czele. To było spotkanie ponad pokoleniami, bo gdy Bring Me The Horizon w 2004 roku stawiali swoje pierwsze kroki na muzycznej scenie, panowie Dickinson, King i Mustaine już wygodnie zasiadali w metalowym panteonie. To ponadpokoleniowe spotkanie widać było też wśród samej publiczności. Dla młodzieży, późnych millenialsów i zetek, przyodzianych w koszulki z logiem Bring Me The Horizon, to Brytyjczycy byli głównymi bohaterami festiwalu. Ale inni, młodsi pokoleniowo artyści też rzecz jasna byli godni uwagi, w tym hojnie czerpiący garściami z Black Sabbath Pigs Pigs Pigs Pigs Pigs Pigs Pigs czy nadający rock’n’rollowi brudne, szorstkie, zadziorne brzmienie The Shits. Świetnie też wypadła gwiazda polskiej elektroniki Zamilska. Tylko z pozoru jej hipnotyczna, syntetyczna muzyka stała w kontrze do ostrych jak żyletki gitar i sejsmicznych perkusji. Zamilska udowodniła, że ze swoim świetnym, pełnym emocji i wrażliwości brzmieniem odnalazłaby się nawet na festiwalu muzyki barokowej. Sądząc natomiast po koszulkach starszych pokoleń, ci słuchacze gustowali w kapelach z dorobkiem liczonym raczej w dekadach niż pojedynczych latach.
Tak naprawdę nie sposób wybrać najlepszy koncert tegorocznego Mystica. Każdy z fanów, każda z fanek mieli swój moment festiwalu, swoje odkrycie, swoje zachwyty.
Dla jednych były to powroty do hardcore’owych korzeni dzięki występom Biohazard czy Body Count. Inni odnajdywali melancholijną frajdę podczas występów starszej gwardii, obok wspomnianych już Kinga, Dickinsona, Mustaina na Mysticu zagrali m.in. Kreator, Sodom, Accept, Satyricon.
Na mnie największe wrażenie zrobiło amerykańskie Blasphemy. Grupa wystąpiła praktycznie na zamknięcie imprezy, konkurowała bezpośrednio ze wspomnianym już Bring Me the Horizon, mimo to zgromadziła pod sceną sporą publiczność. Przemoc, która płynęła z muzyki Blasphemy, była jednocześnie fascynująca i szczerze przerażająca, budziła ciarki, wywoływała euforię i strach.
CUDZIE CHWALICIE, SWOIM SIĘ TEŻ ZACHWYCACIE
Mystic to nie tylko zastępy zagranicznych kapel. To również przegląd, co grzmi w polskim metalu. A od kilku lat na tej scenie dzieje się dużo ciekawego, świeżego, polski mrok nabiera nowych wymiarów. Największą rodzimą gwiazdą tegorocznego Mystica była bez dwóch zdań Furia. To grupa, która wykroczyła już poza ramy black metalu, podbiła publiczność koncertową i dzięki udziałowi w Weselu Jana Klaty również i teatralną. Zeszłoroczna płyta „Huta Luna” była majstersztykiem, albumem monumentalnym i huraganowym, doskonałym, który Furii udało się porywająco przetłumaczyć na język koncertowy – jak wielką ma siłę muzyka Furii, niech świadczy choćby to, że wzbudziła ogromny entuzjazm wśród niemetalowej publiczności na sierpniowym OFF Festivalu.
Bardzo dobrze wypadł też Owls Woods Graves, zespół, który choć gra od niedawna, ma już swój zastęp szalikowców – w przenośni i dość dosłownie, bo na festiwalu widać było sporo fanów przyodzianych w szaliki z logiem grupy. Zawadiacki metal, podszyty łobuzerskim punkiem, dobrze się sprawdza zarówno studyjnie, jak i na żywo. Również inne kapele, w tym Mānbryne, Sznur czy Totenmesse pokazały, jak ciekawa jest współczesna polska scena i że jest silna nie tylko takimi gwiazdami jak Behemoth, Vader czy Decapitated. Gdyby polski metal był dyscypliną olimpijską, nie brakowałoby medali.
ŁYŻKA DESZCZU W BECZCE METALU
Nie może być relacji z festiwalu bez kilku gorzkich słów o pogodzie. Choć ta była bardziej przychylna niż złośliwa, to jednak zepsuła nieco jeden z najciekawszych i odbiegających od formuły metalu koncertów, czyli występu świetnej, niepokojącej, arcynastrojowej Chelsea Wolfe.
Mystic Festival trwa cztery dni, trzy zasadnicze, jeden rozgrzewkowy (ale z roku na rok coraz silniej obsadzony, tym razem fanów rozgrzewały takie tuzy, jak Vio-Lence, Suffocation, Body Count czy Kreator). Cztery dni to sporo, to solidny maraton wymagający hartu ducha i wytrzymałych uszu. Gdyby jednak organizatorzy postanowili dodać dzień piąty, nie sądzę, by ktokolwiek z fanów miał coś przeciwko. Następna edycja 4-7 czerwca 2025 roku.