Nieoczekiwane, ale też dziwne, powiedzieć „żegnaj” zamiast koleżeńskiego „cześć”, którym witaliśmy i żegnaliśmy się przez dziesięciolecia. Zawsze tak samo, serdecznie i z uśmiechem, bo wobec Jacka niemożliwym było demonstrowanie jakichkolwiek innych nastrojów poza życzliwością.
Sam sobie ustanowił ten status swoją osobowością, stylem, niekłamanymi relacjami przyjacielskimi. Otwarty, pogodny, wszędobylski, obdarzony nieczęsto spotykanym w środowisku dystansem do spraw małych i nieważnych, zarażał nas optymizmem, wrodzonym poczuciem humoru, rzetelnością, jaka charakteryzowała jego pracę i życie. No i ta niezwykła czułość, jaką się obdarowywali wzajemnie tylko oni, małżonkowie Jacek i Grażyna, niezawodni, nierozłączni przyjaciele, i tak najzwyczajniej, nie na pokaz szczęśliwi.
Spotykaliśmy się na ulicach, manifestacjach, na konferencjach prasowych i na premierach, wernisażach, na Festiwalu Singera, który Jacek dokumentował przez ćwierć wieku. Był wszędzie tam, gdzie powinien być. Miał słuch absolutny na rzeczywistość, dostrzegał więcej, widział inaczej, jak na rasowego fotoreportera przystało. Swoje życie zawodowe zaczynał, jak wielu kolegów, w najlepszej szkole dziennikarstwa, w Centralnej Agencji Fotograficznej. To była firma, w której nie wolno było przegapić żadnego istotnego zdarzenia – kataklizmu, wizyty, koncertu. I te młode wilki kierowały obiektywy jak radary, zapisując rzeczywistość krok po kroku. Przyzwoitość nakazuje wspomnieć, że nie istniał wtedy internet czy zautomatyzowane cuda techniki z wysoką rozdzielczością. Trzeba było złapać newsa, dotrzeć na miejsce zdarzeń, ustawić te przysłony, ostrości i codziennie zrobić… zdjęcie tygodnia. Sto mechanicznie strzelających migawek to nie wtedy, wtedy liczył się refleks i inteligencja.
Jacek wybił się na redaktorską niepodległość z chwilą przejścia do „Sztandaru Młodych”. Była taka gazeta, tak jak był „Express Wieczorny”, i pewnie wtedy, tam – w codziennym wirze dziennikarskich zadań – poznaliśmy się i polubiliśmy. Nasze burzliwe pokolenie kształtowało obraz mediów od lat 70. ubiegłego wieku; w prasie, radiu, telewizji byliśmy nową falą. Po latach okazało się, że staliśmy się częścią większej historii, pisanej przez duże H. Jacek zostawił po sobie nie tylko smutek i dobrą pamięć, jakoś tak razem… i łzę, i podziw. Zostawił też gigantyczne archiwum, album epoki, obraz dziejów, ludzi, zdarzeń, sejsmograficzny zapis Polski, niemal dzień po dniu. Swoim obiektywem zatrzymywał w kadrze codzienność i czas, bo był rasowym reporterem. Zapewne tak będzie i teraz, ta pasja nie wygaśnie, kiedy patrzy na nas z innej perspektywy, z chmury, z góry. Bo że robi zdjęcia – to pewne! Charakterystyczne zdjęcie Stefana Kisielewskiego w radosnym grymasie z wyciągniętym językiem jest jedną z bardziej rozpoznawalnych fotografii Jacka. Nic dziwnego, bo – oprócz zdjęć reporterskich – również portrety były jego domeną.
Jacek urodził się w 1952 roku. Był członkiem ZAiKS-u w sekcji L – Autorów Prac Fotograficznych – od 1979 roku, później pełnił w niej funkcję zastępcy przewodniczącego. W 2013 roku został uhonorowany odznaką Stowarzyszenia. Zasiadał również we władzach Klubu Fotografii Prasowej przy Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich. Był też członkiem zarządu Stowarzyszenia Dokumentalistów „Droga”.