Jako ZAiKS mamy powody do świętowania, a jako społeczeństwo powinniśmy dobrze się zastanowić.
Podsumowanie zeszłego roku napawa optymizmem – przychody z Wielkich Praw (m.in. z teatru) są rewelacyjne. Nie dość, że wzrosły, to wręcz skoczyły. Sytuacja nie do końca jest jednak taka kolorowa. Każde społeczeństwo statystycznie co roku przeżywa urodzaj (lub nieurodzaj) nowych, dojrzewających talentów artystycznych. Jest to sytuacja częściowo losowa, a częściowo systemowa. Ja niedawno na podwórku na Ochocie zebrałam pół kilo smardzów. Same wyrosły – między dzikim winem a tajemniczymi roślinami, na których kompletnie się nie znam – taki los. A trzeba wspomnieć, że są to grzyby nie byle jakie, porównywane do trufli. Podobnie jest z artystami – to rzadki gatunek, truflowaty. Jestem dramatopisarką (choć nie tylko), więc najżywiej interesują mnie artyści, którzy piszą dla teatru – moi bracia i siostry. To jest mój świat życiowo-zawodowy. Może ostatnio rzadziej niż zwykle rozmawiam ze swoim koleżeństwem, które pisze sztuki teatralne, za to całkiem często kontaktuję z osobami, które chcą się nauczyć pisać dramaty. Chcą – bardzo – pisać dla teatru. Gdzie ich poznaję? Prowadzę roczny kurs dramatu w Instytucie Badań Literackich PAN w Warszawie, grupę w Miejskim Ośrodku Kultury „Amfiteatr” w Radomiu, a od niedawna fakultet „Szajba. Fakultet o pisaniu i polskiej dramaturgii” w Akademii Teatralnej w Warszawie (akurat z przyszłymi reżyserami teatralnymi). Któregoś dnia usiedliśmy ze studentami i sprawdziliśmy repertuar na kwiecień tego roku. Co grają w Teatrze Narodowym w Warszawie, co w Starym w Krakowie, w Studio, w TR Warszawa? I ta wędrówka okazała się dla mnie dojmująca. W ogóle niespecjalnie lubię wędrować, a już chodzić gdzieś pod górę, wspinać się, to już bardzo niechętnie. Himalaje zwiedzałabym w lektyce. Niestety, wyprawa repertuarowa okazała się dla mnie wspinaniem się na własnych nogach i na urwanym oddechu.
Typowy repertuar (obecnie) opiera się na następujących filarach nośnych: kanoniczni klasycy światowego dramatu – Szekspir, Molier, Czechow, Strindberg, Beckett itd. Następnie kanoniczni klasycy polskiego dramatu: Mickiewicz, Słowacki, Fredro, Bałucki itd. Adaptacje literatury – polskiej i obcej. Adaptacje scenariuszy filmowych – polskich i obcych. A dramat? Gdzie jest współczesna dramaturgia polska? Gdzie jest polski dramat? Ktoś powie: czy musimy się nad tym zastanawiać? Czy on się sam sobą nie może zająć: robić co chce, pełzać albo fruwać, rozkrzewiać się albo marnieć? Otóż uważam, że są kraje, społeczeństwa, które poznały prostą prawdę, że repertuar będzie dla widzów atrakcyjny, jeśli będzie opierał się na własnych, utalentowanych dramatopisarzach. Wystarczy spojrzeć na repertuar National Theatre w Londynie, żeby się o tym przekonać. Wystarczy sprawdzić – co stanowiło i stanowi o sile tego teatru od momentu jego powstania? Sprawdzić – co budowało jego potęgę? Odpowiedź: brytyjska dramaturgia. Ale żeby ta dramaturgia była mocna i zasilała repertuar nie z samego faktu, że jest brytyjska, tylko dobra – może wybitna? – i mówi o czymś, czym żyje ten kraj – do tego potrzebne jest kilka elementów.
Wysoki status dramatopisarza, szkolnictwo w zakresie pisania i wydawania dramatów oraz świadomość konieczności systematycznego budowania tego segmentu rynku. Specjalnie używam takich biznesowych sformułowań jak segment i rynek, bo żyjemy w świecie realnych narracji. Pieniądze manifestują moc i energię. Jeśli ich nie ma, osuwamy się w działalność hobbystyczną albo grafomańską. I nie, nie chcę słyszeć o artyście piszącym dla siebie, z przymusu wewnętrznego. Ten przymus i tak jest, dużo ważniejsze jest, by go tępa materia nie zatłukła razem z właścicielem. Status dramatopisarza w Polsce w zestawieniu ze statusem reżysera jest skandaliczny. Nie chodzi o to, że dramatopisarz z reżyserem, jako ludzie, często świetnie ze sobą współpracują i szanują się wzajemnie (choć niekoniecznie zawsze, ale to inna sprawa). Chodzi mi o stosunki władzy w teatrze polskim. A hierarchia władzy jest bardzo czytelna. To reżyserzy dostają propozycje od dyrektorów teatrów i to reżyserzy proponują tekst. Jeżeli reżyser znajdzie upodobanie w historii zbierania smardzów na warszawskim podwórku, to zobaczymy to na scenie. A skoro tak jest, to dramatopisarz jest postacią podległą i będzie się dostosowywał do tego, czego chce reżyser. Istnieje niebezpieczeństwo, że będzie wymyślał „rzeczy” pod reżysera. Nie będzie kreatorem wszechświatów, nie będzie wymyślał własnych historii, które złapią za gardło rzeczywistość, tylko będzie zastanawiał się, czego chce dany reżyser, co go interesuje, na co jest mentalnie gotowy. A to zupełnie zmienia sytuację pisania. Kardynalnie zmienia.
Widać to wyraźnie w naszym repertuarze kwietniowym. Zero dramatu współczesnego. Trochę adaptacji literatury. No i klasycy – jak wspominałam. Na oko – normalny repertuar. Chodzi tylko o proporcje. O nieobecność współczesnego dramatu. I tyle. Pytanie: po co ci moi studenci uczą się pisania dramatów? Może powinnam powiedzieć im: słuchajcie, nauczcie się pisać adaptacje oraz nauczcie się zgadywać, co reżyserzy mają w głowach. Oczywiście, zawsze ludzie piszący będą mieli swoje pomysły i będą pisać sztuki. Ja jedynie zwracam uwagę, że systemowo dramat i jego autor są daleko w kolejce. Kolejna sprawa: systemowe i efektywne szkolnictwo. To jest płacz i zgrzytanie zębów. Żeby nowe, wyłaniające się z polskiej ziemi talenty zaskakiwały nas co roku obfitym plonem, aby nie był to cud ze smardzami, potrzebne jest właściwe, profesjonalne, podejście. Co to znaczy? Pisanie dramatu, w przeciwieństwie do prozy i poezji, wymaga kontaktu ze sceną. Owszem, można wiele nauczyć „na sucho”, ale jest to „połowa” nauki. To tak jakby w szkole uczono dodawania, ale odejmowania już nie. To, o czym marzę, to połączenie nauczania ze sceną. By zaistniało Centrum Dramatu czy Laboratorium Dramatu związane z konkretnym, wiodącym teatrem. Tam zbieraliby się utalentowani ludzie w różnym wieku, którzy chcą się uczyć pisać i rozumieć swoją rolę w tworzeniu społecznych narracji; tam odbywałoby się nauczanie oraz profesjonalny script-doctoring, czyli praca nad tekstem – wykonywana przez ludzi, którzy się na tym znają. Następnie aktorzy – scena – reżyser.
Dramat na scenie jest dziełem zbiorowym. Ludzie ukąszeni przez teatr, przez niezwykłość, jaką on daje, muszą to poczuć i zrozumieć, aby stali się prawdziwymi dramatopisarzami. Wtedy zyskają pewność, osadzeni w tym, co robią, w tym, że umieją myśleć sceną. Wtedy przestaną medytować nad kwestią „jak”, tylko „co”? Wtedy mogą stawiać diagnozę życiu, tak jak to robił np. Tennessee Williams, pisząc mój ulubiony Tramwaj zwany pożądaniem. Notabene zawarł w nim wiele współczesnych pytań: co to jest kobiecość? Co to jest męskość? Jakie są relacje między mężczyzną i kobietą? Czy naszym życiem powinna rządzić zimna „prawda” reprezentowana przez Stanleya Kowalskiego, czy też dziwacznie wynaturzona tęsknota za poezją i magią reprezentowana przez Blanche DuBois? Co się stanie, gdy staniemy po stronie płaskiej prawdy? Do jakiej tragedii wtedy dochodzi? Chodzi mi o to, by dramaturgia współczesna mogła podjąć dialog z widzem. By zaczęła śnić nowe narracje, a nie oddawała decyzji repertuarowych w ręce tylko jednej strony w teatrze. To nie jest dobry pomysł. Taka sytuacja jest niewdzięczna i kastrująca wyobraźnię. Jak powiedziałam na początku – jako ZAiKS możemy świętować fakt, że mamy świetne wyniki, że powierzono nam ponad 14 tysięcy dzieł, które chronimy w ramach Wielkich Praw. Wdrożyliśmy procedury, które ułatwiły i zachęciły użytkowników starających się o uzyskanie licencji, jak choćby możliwość złożenia wniosku online. To realnie zmniejszyło opór użytkowników wobec ZAiKS-u – a w rezultacie efektywność działań związanych z obsługą licencji wzrosła. Cieszymy się z tego, choć jest jeszcze wiele pracy do wykonania – choćby wdrożenie prac nad zmianami w Katalogu utworów dramatycznych oraz wdrożenie zapisów z nowego Kwestionariusza dołączanego do zgłaszanego utworu. Ma to w przyszłości ułatwić i uprościć korzystanie z Katalogu, czytaj: korzystanie z zasobów ZAiKS-u. Mamy mocne głosy i utalentowanych autorów. Do pisania garnie się mnóstwo ludzi. Systemowe rozwiązania są jednak niewydolne. Nasz kraj nie interesuje się własną dramaturgią. Powtórzę: jest dobrze zaiksowo, źle systemowo. Na tym kończę i biorę się za smardze.