Rozmawiamy z Łukaszem Pawlakiem – założycielem wytwórni Requiem Records, laureatem Nagrody ZAiKS-u przyznanej mu za propagowanie polskiej muzyki współczesnej.
Skąd pomysł na założenie wytwórni?
W latach 90. wydawałem ziny – masa z tym była wyzwań i problemów. Kserowane okładki, rysowane projekty graficzne, wycinanie liter z gazet, kolaże. Nie mieliśmy komputerów, drukarek, skanerów, ChataGPT. Na poważnie zacząłem działać, gdy pojechałem na studia do Katowic. W Piekarach Śląskich działała firma, która duplikowała kasety magnetofonowe. Zwróciłem się do nich z zamówieniem – 40 egzemplarzy. To był box mojego zespołu The Raport, złożony z czterech kaset w pudełku na wzór bombonierki. Proszę sobie wyobrazić, jak właściciele firmy zareagowali na mój pomysł, ale wycieczka do pobliskich delikatesów i… udało się ich namówić. Zawsze marzyłem, by zajmować się muzyką, wydawać ją i promować. Z pasji narodziła się praca, z wydawania kaset – biuro i sklep oraz owiana tajemnicą scena koncertowa Zawieje. Intymna, kameralna przestrzeń i wyjątkowi artyści na wyciągnięcie ręki. Mamy za sobą ponad 50 koncertów.
Czy jest jakiś klucz doboru muzyki w Requiem Records? Katalog jest dość przepastny, bo liczy ponad 400 pozycji. Celem nadrzędnym moich działań zawsze było budowanie pomostów między pokoleniami i środowiskami. Właśnie tak postrzegam niezależność tej wytwórni. Wydaję muzykę, która po prostu mi się podoba. Czasem są to tematy alternatywne, awangardowe czy stricte akademickie. Stawiam na piękno muzyki.
I dlatego sięgnąłeś do archiwów Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia?
Requiem Records wydaje kilka serii. Najważniejsza to Archive Series, czyli dokumentacja nagrań polskiej sceny niezależnej, od awangardy po nową falę. Wartość artystyczna tej muzyki jest nieoceniona – postawiłem sobie za cel ocalić od zapomnienia dokonania twórców tej sceny. Kolejna seria to Exclusive Archive Series, gdzie redaktorem jest Bolek Błaszczyk – wiolonczelista w kabaretowo-smyczkowej Grupie MoCarta. Bolek jest wielkim fanem nagrań Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia i choćby nasze wydawnictwa z muzyką Eugeniusza Rudnika pokazały, jak ciekawa i zaskakująca może być muzyka elektroniczna powstała pół wieku temu. Zadbałem o to, by formy tych wydawnictw miały charakter kolekcjonerski (przykładowo „Monodram” z 1968 roku Bogusława Schaeffera ma blisko 40 cm wysokości).
Czy wytwórnie wciąż mają rację bytu?
W przypadku nagrań archiwalnych czy projektów czasowych – jak najbardziej. Choć prawda jest taka, że wiele rzeczy się zdewaluowało – od tłoczni, która jest na wyciągniecie ręki (a kiedyś taki kontakt to była wiedza tajemna), przez sprzedaż muzyki (w sklepach już nie znajdziemy niszowej), po klasyczną rolę dziennikarza, którego zastępuje udostępniony link do streamingu polecany znajomym.
Jak może w przyszłości wyglądać wydawanie i promocja muzyki?
Wydawanie – ja stawiam na formy kolekcjonerskie, limitowane, które w wielu przypadkach sam wykonuję. Dziś, jeśli ktoś chce wydać płytę, musi to zrobić jak najpiękniej. Płyty coraz częściej odgrywają rolę obiektu, wizytówki, a i tak odsłuchujemy je na platformach. Jestem przekonany, że nośnik fizyczny długo będzie w obiegu – właśnie dzięki pasjonatom i kolekcjonerom. A promocja – „szeptana”. Z mojej perspektywy (zaznaczam – wydawcy niezależnego) nic nie zastąpi komunikacji oddolnej. Bo jeśli zespół nie zbuduje grupy fanów, to każde środki, jakie przeznaczymy na płatną promocję i w efekcie liczbę publikacji, mogą osiągnąć odwrotny efekt – zmęczenia. Dziś jest za dużo wszystkiego.
Czym jest obecnie muzyka współczesna?
Żyjemy w świecie remiksu, gdzie coraz trudniej o klasyczne ramy gatunkowe. Muzyka współczesna obok takich gatunków jak K-pop, trap czy black metal na wielu płaszczyznach wyprzedziła rock, reggae czy blues. Choć wciąż jest i będzie niszowa, to ma dużo więcej do zaprezentowania niż kiedyś. Idzie za tym technologia, ale i pomysły, które coraz częściej wykraczają poza ramy akademii muzycznych.
Zatem czy trzeba ją popularyzować?
Oczywiście, połowę życia temu poświęciłem!