Nie tylko ambasadorowie

Jan Błaszczak
15.04.2024

Są dyplomatami, psychologami, fundraiserami – ukraińscy artyści, jeśli akurat nie walczą na froncie, pełnią dziś liczne role. Również w Polsce, gdzie regularnie występują. O współpracy z festiwalami, języku i rosyjskich wątkach rozmawiamy z promotorami ukraińskiej muzyki.

Polski rynek koncertowy to obszar, na którym zachodzą dynamiczne zmiany. W ostatnich latach na ten sektor wpływały chociażby pandemia, inflacja, rozwój platform resellingowych, ale także przejęcia lokalnych agencji przez światowych graczy. Choć spokój jest tutaj towarem deficytowym, to można odnieść wrażenie, że ostatecznie rynek ten dąży do jakiejś równowagi: na miejsce jednego odwołanego festiwalu zaraz pojawia się drugi. Idąc dalej, za tą – fakt, trochę łopatologiczną – teorią, nie powinno dziwić, że w momencie, w którym liczba mieszkających w Polsce potencjalnych słuchaczy wzrosła o ponad milion, pojawiła się skierowana do nich koncertowa oferta. Przy czym nie chciałbym sprowadzać działalności ukraińskich promotorów do relacji popytu i podaży. Fakt, nie działają poza rynkiem, ale też zysk nie jest dla nich jedynym kryterium. Od początku wojny w Donbasie w 2014 roku promocja ukraińskiej kultury za granicą stała się działalnością niemal misyjną. Od ubiegłego roku jej waga tylko wzrosła. 

W przeddzień rocznicy rosyjskiej inwazji z 24 lutego rozmawiałem z Olehem Shpudeiko – kijowskim kompozytorem występującym pod pseudonimem Heinali. Artysta, którego występ we lwowskim schronie odbił się głośnych echem na całym świecie, tłumaczył mi wówczas, że wojna z Rosją w dużym stopniu rozgrywa się na obszarze kultury. Jego zdaniem, im lepiej świat zrozumie ukraińską kulturę, tym szybciej odrzuci fałszywą narrację o bratnich narodach i zacznie wspierać Kijów. Taki pogląd podziela Yakiv Matviychuk, który w 2009 założył lwowski Zaxidfest – dużą imprezę muzyczną skupiającą się na muzyce rockowej i etnicznej – a od ubiegłego roku organizuje w Polsce koncerty ukraińskich zespołów. „Przez setki lat cały świat konsumował kulturę Europy Wschodniej jedynie za sprawą jej rosyjskich produktów. Czas, aby ludzie usłyszeli tę historię opowiadaną naszymi słowami, a nie naszych okupantów. Dlatego tak ważne jest, aby ukraińskie zespoły występowały za granicą i prezentowały nasze stanowisko, naszą wizję. Żeby mówiły o agresji ze strony terrorystycznego państwa. Żeby otwierały ludziom oczy na kwestie Ukrainy. Tym bardziej, że przecież mamy co pokazywać światu!”. 

Druha Rika, fot. Sergey
Druha Rika, fot. Sergey

Warstwy kultury 

Aby udało się wypełnić te założenia, potrzebne jest zrozumienie dla wagi ukraińskiej kultury i otwartość na jej dzieła ze strony innych narodów. A dokładniej: ze strony kuratorów festiwali, dyrektorów instytucji, teatrów czy galerii. Ukraińscy artyści muszą mieć przestrzeń do tego, by móc zaprezentować swoją sztukę, by ich głos mógł wybrzmieć. Gorzko na ten temat pisał w mediach społecznościowych Roman Rewakowicz – polski kompozytor i dyrygent o ukraińskich korzeniach, twórca odbywającego się od wielu lat festiwalu Dni Muzyki Ukraińskiej w Warszawie. Artysta zaangażowany od lat w budowanie dialogu między narodami napisał: „(…) mimo iż świat coraz bardziej dojrzewa do przeciwstawienia się Rosji, nie zauważam należnego odbudowywania podmiotowości ukraińskiej. A o to tak naprawdę toczy się ta wojna. Podmiotowość to język i kultura. A co tu widzimy? Po krótkim »odhaczaniu« i szukaniu »na gwałt« czegoś ukraińskiego w muzyce (o tym mogę mówić kompetentnie) widzimy znów zastój. Świat nie zrozumiał, że walka toczy się także w salach koncertowych, gdzie wciąż dominuje wielka rosyjska kultura przy zupełnej (dla purystów: prawie zupełnej) nieobecności kultury ukraińskiej.” 

Specjalizujący się w muzyce klasycznej i współczesnej Rewakowicz bez zająknięcia wskazuje przykłady takiego szybkiego zapominania o ukraińskiej twórczości. „W tym roku Festiwal »Warszawska Jesień« nie umieścił w swoim programie ani jednego utworu ukraińskiego. W ubiegłym roku dyrektor Narodowego Forum Muzyki – Andrzej Kosendiak zgodził się na moją propozycję wykonania utworu Oleksandra Szymki Wyraj i to prawykonanie odbyło się podczas finałowego koncertu Wratislavia Cantans. W tym roku na festiwalu nie wykonano ani jednego utworu ukraińskiego”. 

Można zrozumieć rozgoryczenie, kiedy okazuje się, że temat wojny staje się sezonową modą. Nadia Moroz-Olshanska, prezeska zarządu Fundacji Imprez Masowych, uważa jednak, że Ukraińcy nie powinni się dziwić takiemu obrotowi spraw. „Nie wrócimy już do lutego 2022 roku, nie ma takiej opcji” – mówi promotorka, która organizowała w Polsce koncerty m.in. Żadan i Sobaki, Druha Rika czy Haydamaky. „Czy ta fala się zmniejszyła? Tak, na pewno, ale to naturalne. Kiedy po zimie wychodzimy na miasto i zaczynamy jeść lody, to wydaje nam się, że możemy je jeść kilogramami i nam się nie znudzą, ale po jakimś czasie jednak przerzucamy się na coś innego. Tak działa nasza psychika, ten stan zainteresowania nie może się utrzymywać w nieskończoność. Właśnie z tego powodu przed osobami, które zajmują się dziś promocją kultury ukraińskiej, stoi duże wyzwanie. 

Moroz-Olshanska zwraca uwagę, że zainteresowanie, którym cieszyła się ukraińska kultura wyrastało najczęściej z pobudek zewnętrznych dla tej twórczości: empatii, solidarności, codziennego zainteresowania losami Ukrainy. Dla wielu z tych widzów czy słuchaczy te spotkania były interesujące, ale dziś potrzebują oni czegoś nowego, sprofilowanego pod ich gusta. „Chodzi o to, żeby pokazać nie tylko tę pierwszą warstwę, która była ciekawa w ubiegłym roku” – zauważa Moroz-Olshanska. „Musimy kopać trochę głębiej i pokazać tę różnorodność, kulturowe bogactwo, które może zainteresować odbiorców związanych z różnymi nurtami muzyki i w ogóle dziedzinami sztuki”. 

Moroz-Olshanska zdaje się rozwijać myśl, którą na początku roku podzielił się ze mną Shpudeiko – „Ukraina powinna wspierać za granicą różnorodnych artystów i różnorodną kulturę. W ten sposób nie tylko uda się podkreślić kulturowe bogactwo kraju, ale także nawiązać więź z odbiorcami. Jeśli w tym repertuarze znajdą coś dla siebie, to Ukraina i jej sprawa w naturalny sposób staną się im bliższe”. 

„Te piosenki zabijają raszystów” 

Choć rola ambasadorów jest niezwykle ważna, nie można do niej sprowadzać działalności ukraińskich artystów. Grając zagraniczne koncerty, występują oni przecież także dla tysięcy uchodźców i uchodźczyń spragnionych kontaktu z rodzimą kulturą i językiem, którym występ ukraińskich artystów może zapewnić poczucie wspólnoty z najbliższymi, których byli zmuszeni opuścić. „Dostęp do kultury jest ważnym elementem życia społecznego każdej osoby” – zauważa Moroz-Olshanska. „Ludzie potrzebują kontaktu ze swoim dziedzictwem kulturowym w celu zachowania tożsamości, ale też ułatwienia działań integracyjnych związanych z adaptacją do życia w Polsce”. 

Nie oznacza to automatycznie, że koncerty ukraińskich twórców sprowadzają się dziś do przeglądów poezji patriotycznej czy punkowych koncertów z mocnymi tekstami w ymierzonymi w agresora. Pamiętam, jak Piotr Woźniak, szef działu programowego warszawskiego Domu Kultury Świt, opowiadał mi o występach ukraińskich kabaretów, które regularnie zapełniają ich salę widowiskową. „Nie współpracuję z artystami, którzy traktują swoją muzykę jedynie jako rozrywkę” – tłumaczy natomiast Matviychuk, który organizuje występy m.in. SadSvit, Latexfauny i Vivienne Mort. „Oni wszyscy tworzą sztukę, która pomaga przetrwać trudne czasy zarówno słuchaczom, jak i im samym. Dzięki tym koncertom mogą zarobić na życie i jeszcze zebrać pieniądze na Siły Zbrojne Ukrainy. Ta wojna dotyka wszystkich, co nie oznacza jednak, że każdy artysta będzie teraz pisał utwory o psie Patronie czy Bayraktarach”. 

Przy czym oczywiście na ukraińskiej scenie nie brakuje występów o charakterze patriotycznym czy antyrosyjskim. Wśród projektów, którymi zajmuje się Moroz-Olshanska, nie wymieniłem jeszcze koncertów Ireny Karpy zatytułowanych „Ukraińskie pieśni miłości i nienawiści”. W materiałach prasowych można przeczytać: „te piosenki zabijają raszystów”, co stanowi oczywiste nawiązanie do słynnego hasła, które w latach 40. umieścił na swojej gitarze Woody Guthrie. Jak widać, muzyka wciąż może być potężną bronią. 

Obszary do zmiany 

Pytani o obecną sytuację ukraińskiej muzyki na polskim rynku koncertowym, jej promotorzy nie narzekają – w końcu muszą sobie dziś radzić ze znacznie poważniejszymi problemami. Zauważają natomiast pewne obszary, które wymagają wprowadzenia szybkich zmian. Jednym z nich jest język. Moroz-Olshanskiej, która organizuje także festiwal teatralny i wystawia spektakle, tłumaczy, że wszystkie sztuki pokazują w języku ukraińskim, przy czym starają się, by zawsze towarzyszyły im napisy: polskie lub angielskie. Okazuje się jednak, że to wciąż nie jest takie oczywiste. „Staramy się dotrzeć do naszych partnerów z Polski i innych krajów z komunikatem, że nie można przygotowywać dla Ukraińców wydarzeń w języku rosyjskim. Nawet jeśli w życiu codziennym oni posługują się tym językiem. To tak jakby w czasie II wojny światowej organizować dla Żydów wydarzenia w języku niemieckim, tylko dlatego, że pochodzą z Berlina czy Frankfurtu”. 

Z podobnych powodów ukraińscy promotorzy reagują żywiołowo na wszelką obecność rosyjskiej kultury na polskich scenach. Matviychuk jest zdumiony zbliżającą się trasą grupy Little Big. Nie przekonują go deklaracje zespołu, że sprzeciwia się inwazji na Ukrainę i po jej rozpoczęciu wyjechał z kraju. Żadne argumenty nie uchroniły też przed porażką warszawskiego Easy Busy Fest. Impreza, która miała zgromadzić czołówkę ukraińskiej sceny, została błyskawicznie zbojkotowana przez artystów, gdy wyszło na jaw, że w organizację wydarzenia był zaangażowany rosyjski kapitał. Moroz-Olshanska dodaje, że najgorsze jest jednak to, gdy okazuje się, że koncerty dla rosyjskich zespołów załatwiają ukraińscy organizatorzy. A i takie sytuacje mają podobno miejsce. 

Obiektywną trudnością, z którą muszą się dziś zmagać ukraińscy promotorzy, jest pozyskiwanie uprawnień i innych dokumentów zezwalających młodym artystom płci męskiej na tymczasowy wyjazd z kraju. Tym razem Moroz-Olshanska tylko się uśmiecha: „Nie widzę w tym żadnej tragedii. Zawsze mieliśmy na głowie działania związane z dostarczaniem odpowiedniej dokumentacji. Kiedyś to były wizy, później, kiedy pojawił się ruch bezwizowy, przygotowaliśmy zaproszenie dla cudzoziemca, żeby straż graniczna przepuszczała naszych artystów, później wybuchła pandemia, więc pojawiło się mnóstwo nowych dokumentów, a teraz mamy wojnę i związane z nią zezwolenia. To jest po prostu rzeczywistość organizatora”. 

#Ukraina
#Artykuł z kwartalnika