Minialbum, maksipromocja
W wypadku niektórych nurtów muzycznych – jak popularny K-pop – minialbum bywa od dawna podstawowym formatem. Mała płyta ma wiele zalet. „Sadza” pozwoliła zmienić wizerunek Brodki – i z sukcesem odpalić trasę koncertową. Bywają epki na przeczekanie pomiędzy albumami, żeby o sobie przypomnieć, żeby opakować w coś więcej głośny singiel. Spore sukcesy odnosili w tej dziedzinie ostatnio duet Coals („Klan”, „Rewal” i „Homework”) czy raper Szczyl (wspólnie z producentem Magierą, choć ich 28-minutowe „8171” bywa już klasyfikowane jako album). Często po sukcesie jednego mini albumu przychodzi jeszcze kolejny – z remiksami.
Są wreszcie epki pozwalające młodym artystom przebijającym się dopiero na scenie przedstawić się skuteczniej niż pojedyncze singlowe nagranie. Dość powiedzieć, że to epki rozpoczęły wielkie kariery sanah i Maty.
Teraz próbują startować z tym formatem choćby Stan Zapalny i Wiktoria Zwolińska. „Obydwoje to młodzi artyści, którzy dopiero stawiają pierwsze kroki na polskiej scenie muzycznej. Rozpoczęli kariery od wydawania pojedynczych singli i piosenek w serwisach streamingowych” – mówi Magdalena Dziołak z Magic Records. I wylicza powody znaczenia takiego posunięcia dla budowania popularności: „Jednym z nich jest silna potrzeba zaprezentowania repertuaru szerszemu odbiorcy poprzez regularne premiery, czyli próba utrzymania jego uwagi na danym utworze, a co za tym idzie, na samym artyście. Kolejny to sytuacja, w której z uwagą obserwuje się zainteresowanie daną piosenką, poszczególne »piki«, demografię odbiorców oraz wpływ playlist na liczbę streamów. Systematyczne wydawanie utworów na początku kariery pozwala też dokładnie przyjrzeć się, jak rynek reaguje na muzykę artysty, co z kolei daje, w perspektywie czasu, możliwość przybrania konkretnego i sprofilowanego kierunku, w jakim muzyk chce zmierzać. I ostatni, dość zasadniczy powód: liczba i regularność wydań to zasób materiału, z którym artysta może pojawić się na scenie, zaprezentować go na żywo.
Do dziennikarzy informacja o Moich momentach, nowej epce Stana Zapalnego, przywędrowała nie z nośnikiem – to już nie te czasy – tylko z plastykowym breloczkiem w kształcie walizki przypominającym leitmotiv tego zestawu: podróże po świecie młodego artysty. Może więc płyta jest mała, ale w promocji obowiązują te same zasady co przy dużych wydawnictwach – jakiś ogólny koncept się przydaje. Podobnie jest z wizytówkowym zestawem Zwolińskiej »…na podstawie zazdrości«. „Poprzez te wydania obydwoje opowiedzieli swoje, często bardzo osobiste, historie” – dodaje Magdalena Dziołak.
Oczywiście nie ma mowy o sukcesie na masowym poziomie, jeśli wykonawca przy okazji nie jest stale obecny w social mediach, gdzie informacje rozprzestrzeniają się dziś najszybciej. Przydają się też duże playlisty. „Szczególnie że aktywność serwisów streamingowych, czyli promocja danych playlist, ma w mediach społecznościowych niekiedy o wiele większy zasięg niż sam artysta” – komentuje Dziołak.
Do tego dochodzi wzajemne dopingowanie i wsparcie przez samych artystów. Wiele osób zwraca uwagę na to, że taka obustronna promocja często zastępuje niknące wsparcie prasowe (kolejne wielkie serwisy upadają, ostatnio głośno o połączeniu muzycznego Pitchforka z serwisem lifestyle’owego „GQ” i zwolnieniach załogi). Świetną metodą na wyjście z narzuconych w social mediach baniek i zdobycie nowej publiczności są wspólne nagrania. Przetestował to hip-hop, którego gwiazdy zyskują od dawna na featuringach, czyli gościnnych występach.
Doskonale radzi sobie w tej sferze wspomniana już Misia Furtak – popularność zdobywał jej duet z Asią Nawojską, jeszcze większą – wspólny utwór z Janem-Rapowanie. „Jestem wielką fanką współpracy i duetów” – mówi Furtak. „Wystąpiłam też gościnnie na ostatniej płycie zespołu Niemoc, pracowałam z Quintetem Wojtka Mazolewskiego przy płycie » Chaos p ełen i dei«, n apisałam cały aranż wokalny na – swoją drogą – epkę Aleksa Baranowskiego.
Zestawianie się z innym artystą jest super wnoszące i bardzo doceniam je artystycznie. Promocyjnie też ma swoje znaczenie” – dodaje wokalistka i autorka, choć od razu zastrzega, że duet dwojga artystów nie zawsze oznacza proste połączenie zasięgów. Powodzenie takiej współpracy zależy od wielu czynników, w tym – od akceptacji fanów.
„Przypomina mi się, ile gromów spadło na Edytę Bartosiewicz za współpracę z Krzysztofem Krawczykiem” – zwraca uwagę Misia Furtak. „Tyle że jeśli rozmawiamy o promocji, a nie wartości artystycznej, to często właśnie te kontrowersyjne duety przynoszą nowych słuchaczy. I zasięgi większe niż przy takich współpracach, które byłyby dobrze widziane przez istniejące już grono słuchaczy”.