Tradycja i bunt

Krzysztof Nowak
20.12.2024
Quebonafide, fot. Roman Bosiacki/Forum
Quebonafide, fot. Roman Bosiacki/Forum

Polskie podziemie rapowe przestało być miejscem, w którym czeka się na kontrakt płytowy. Nadal jednak to undergroundowcy dają sygnał do zmiany stylistycznej albo powrotu do tradycji.

To miał być jedyny koncert. A przynajmniej tak myśleli słuchacze polskiego rapu, bo zapomnieli o prawidłach rządzących rymobitowym biznesem. Przy nazwach wydarzeń z potencjałem kontynuacyjnym zawsze widnieje gwiazdka odsyłająca do drobnego druku z frazą: jedyny TAKI koncert. Gdy w lipcu 2024 roku Łukasz „Małpa” Małkiewicz grał na festiwalu WROSound kultowy krążek „Kilka numerów o czymś” na jego 15-lecie, wiele osób wierzyło w ekskluzywność koncertu. W końcu gospodarz to twórca, który nie zwykł monetyzować nostalgii, a do tego stroni od nadmiernej ekspozycji branżowej. Świetne recenzje skłoniły go jednak do zagrania trasy z tym albumem, będącym jednym z najmniej spodziewanych sukcesów w historii gatunku. Nic dziwnego, że bilety na kolejne wydarzenia rozeszły się prawie w całości, a to doprowadziło nie tylko do zmiany miejsca najważniejszego warszawskiego występu, lecz także dodania kilku kolejnych dat i miast. Wydaje się, że fani zapomnieli też, jacy są. Niezależnie od etapu rozwoju rynku i upływu czasu wciąż kochają ideę undergroundu, która niegdyś zakładała wydawanie muzyki poza oficjalnym obiegiem, a tym samym bycie hobbystą, nierzadko mimo woli. Kibicowanie profesjonalistom z mainstreamu nie karmi bowiem snobizmu – ten jest związany z poznaniem kogoś i uwierzeniem w niego wcześniej niż inni. Nawet jeśli (prawie) wszystko znalazło się już w streamingowym obiegu.

Małpa, fot. Piotr Tarasiewicz/East News
Małpa, fot. Piotr Tarasiewicz/East News

PO PIERWSZE SATYSFAKCJA, PO SETNE KAPUSTA
Na początku lat zerowych ktoś mógłby powiedzieć: jeśli wszystko jest podziemne, to nic nie jest podziemne. Rap się urynkawiał, ale metody działania i mentalność pozostawały undergroundowe. Duża w tym zasługa niewielkiej aktywności majorsów, którzy musieli nauczyć się mentalności raperów. Twórcy profesjonalizowali się więc na własnych warunkach, a chęć zarobku w wymusiła nagięcie niepisanych zasad. Mimo popowych utworów Jacka „Tedego” Granieckiego z Natalią Kukulską (2003) i Pawła „Pezeta” Kaplińskiego z Sidneyem Polakiem (2004), twarzami zmiany nastawienia stali się reprezentanci hip-hopolo. To najpierw doprowadziło do załamania koniunktury, a pod koniec dekady krachu pierwszego boomu. Środowisko było zaniepokojone, choć rozpoznawalni artyści mieli widoki na przyszłość. Zrównanie z radiową muzyką stanowiło większy problem dla kandydatów na etatowych raperów. Nad głowami mieli betonowy sufit. Zamiast go przebijać, pracowano pod nim i czekano na cud. Podstawowym budulcem uczyniono internet. Tak oto rozpoczęły się złote czasy podziemia, które cementowały wiarę słuchaczy gatunku w sens jego istnienia. Instynkt podpowiedział ówczesnym podziemniakom, że warto przyłożyć się do pisania wersów, ćwiczyć flow i podkreślać lokalność. Takie podejście padło na podatny grunt w magazynie „Ślizg”. Na jego łamach pojawiały się sylwetki artystów i wywiady z nimi, a na dołączanych płytach zamieszczano ich utwory. Ale najważniejsze okazało się forum tytułu. By zadbać o promocję, raperzy dystrybuowali pliki ze swoją muzyką w serwisach hostingowych, a czasem robili limitowane wydania fizyczne. Taktyka się opłaciła, bo nieoficjalny obieg doczekał się artystycznej samowystarczalności i wielu gwiazd. Skład Dinal zasłynął wielokrotnymi rymami i nieoczywistymi skojarzeniami językowymi. Konrad „Reno” Szymczak uchodził za jednego z najbardziej pewnych siebie raperów. Marcin „LaikIke1” Karwacki zdobywał serca i umysły wersami z pogranicza filozofii i grafomanii. Adama „Te-Trisa” Chrabina uważano za kombinację estetyzmu i zadziorności. Maciej „Jimson” Kwiatkowski hipnotyzował niskim głosem i darem opowiadania. Jarosława „Bisza” Jaruszewskiego postrzegano jako arbitra elegancji. Robert „Junes” z Rap Addix i Wojciech „Kidd” Cichoń ze Skweru odznaczali się najboleśniejszymi obserwacjami, a Michał „W.E.N.A.” Łaszkiewicz i Adam „Zkibwoy” Rutkowski – najtwardszymi kręgosłupami moralnymi.

Największą karierę zrobił jednak Jerzy „Smarki Smark” Buczkowski, tworzący z ostatnim ze wspomnianych duet Brudne Serca. Mimo że tzw. BRD SRC nie wydały krążka, to EP-ka „Najebawszy” (2005) zapewniła mu nieśmiertelność. Aż trudno uwierzyć, że ktoś niewydający legalnie muzyki doczekał się tak obsesyjnego kultu. Gdy fani dowiedzieli się, w której kancelarii prawnej pracuje, to wydzwaniano do niej tyle razy, że musiała zmienić numer. W rodzinnym Gorzowie Wielkopolskim postawiono mu billboard z napisem: „Smarki, dzięki za winyle, ale co z Brudnymi? Wielkie pozdrowienia i pamiętaj, że cały czas czekamy”. Doszło nawet do tego, że Kuba „Quebonafide” Grabowski – jeden z największych raperów w historii – zabiegał o nagranie z nim utworu. Gdy to się nie udało, zdobył jego niewydaną piosenkę i przerobił ją na swoim albumie „Romantic Psycho” z 2020 roku.

Symboliczne klamry tych czasów były dwie. Pierwsza to wydana w grudniu 2009 roku płyta „Duże rzeczy” duetu Rasmentalism i wspomnianego W.E.N.Y., na której gościnnie znaleźli się najwięksi raperzy undergroundu. Drugą jest zaś krążek „Materiał producencki” Jakuba „Quiza” Kucharczyka z tego samego miesiąca i roku, także z wielką, podziemną obsadą. Oba projekty pokazały siłę podziemia sprzeciwiającego się gnuśnemu, upadłemu mainstreamowi. Chichotem losu pozostaje jednak fakt, że rynkowej rewolucji dokonała osoba nagrywająca na potęgę i ambitna, lecz traktowana z przymrużeniem oka. Do tego w opinii wielu przegrała beef ze wspomnianym Jimsonem. Ważniejsze od tego, kto dzierży palmę pierwszeństwa, okazało się to, kto umie posługiwać się kilofem mogącym przebić rzeczony betonowy sufit.

WYJAŁOWIONA ZIEMIA
Historyczne przebicie się z podziemia do głównego nurtu zbiegło się w czasie z dyskusją świetnie ilustrującą sposób myślenia fanów nieoficjalnego obiegu na przełomie lat 00. i 10. XXI wieku. W utworze Jeden raz z „Dużych rzeczy” W.E.N.A. zarapował o zagubionym życiowo adepcie koszykówki, którego marzeniem było zagranie w najwyższej lidze. Sportowiec po swoim pierwszym meczu zginął w wypadku samochodowym. Autor zmyślił tę chwytającą za serce historię, więc na jego głowę posypały się gromy. Można gorzko stwierdzić, że zarówno postać, jak i moralizatorska awantura wokół niej były symptomatyczne dla kresu tamtego podziemia, tak zafiksowanego na etosie, że aż niezdolnego do zrobienia kroku naprzód. Forumowe dysputy quasi-programowe przerwał Tomasz „VNM” Lewandowski. Elbląskiego rapera wyśmiewano z powodu lansowania się znajomościami w mainstreamie, ale to on w lipcu 2010 roku dostał się do wydawnictwa Prosto stworzonego przez Wojciecha „Sokoła” Sosnowskiego. Drugi przypadek underowego sukcesu był jeszcze mniej spodziewany. Anonimowy dla wielu Małpa wszedł w podobnym momencie do pierwszej ligi biznesowej dzięki wykrzyczanemu albumowi „Kilka numerów o czymś”. Drenaż artystyczny wpłynął na kondycję nieoficjalnego środowiska. Miało ono dla słuchaczy kwaśną minę któregoś z tzw. smutnych raperów powiązanych ze Szczecinem (Damian „Bonson” Kowalski, Radosław „Planet ANM” Płaneta), zbytnie skomplikowanie liryczne Michała „Golina” Golińskiego czy zmęczenie LaikIke1a, który latami zbierał się do wydania krążka „Milczmen Screamdustry” (2012). Naturszczykowskiego Piotra „KęKę” Siarę czy emocjonalnie zaangażowanego Leszka „HuczuHucza” Szweda dość szybko podpisało zaś Prosto. Marną pociechą stanowiło docenienie Rasmentalismu debiutującego w 2013 roku pod szyldem legendarnego Asfalt Records. Polski rap był już bowiem gdzie indziej pod względem podejścia, a najlepiej poinformowani czuli to od początku lat 10. XXI wieku.

 

SNY Z ULICY
Pionierami polskiego trapu, wciąż dominującego w kraju, były działające na wstępie drugiej dekady XXI wieku podziemne grupy Alcomindz i Miami Hit Music. Produkcje miały syntetyczne dźwięki cykania, wyraźnie krótsze i mniej liczebne wersy, a treść szargała wszelkie świętości. Tego typu twórczość musiała jeszcze chwilę poczekać na popularność, ale jej ważne składniki zaczęły wchodzić do muzycznego uzusu. To początek zmiany rapopoglądowej. Za tę biznesową odpowiadały zaś głównie trzy osoby powiązane z ulicą.

W 2013 roku Quebonafide, poprzednio tworzący uliczny tandem Yochimu, zaistniał dzięki dość klasycznej, skupiającej się na błyskotliwych linijkach „Eklektyce” i agresywnej, nagranej z nawijaczem Sebastianem „Eripe” Głowaczem, „Płycie roku”. W tym samym momencie do obiegu wszedł duet PRO8L3M, który stworzyli Piotr „DJ Steez” Szulc i raper „Oskar” Tuszyński. Na EP-ce „C30-C39” (także 2013) pokazali nowe oblicze ulicznego rapu, pełne dobrze napisanych opowieści i niecenzuralnych treści. Najbaczniejsi obserwatorzy nielegalu podejrzewali, że to ten tercet ma predyspozycje, by zbudować nowe, poważne wytwórnie i w pełni skorzystać z możliwości promocji takich jak streaming czy media społecznościowe. Chyba nikt jednak nie zakładał, że to przedsiębiorczość sprezentuje polskiemu rapowi jedną z najbarwniejszych i zarazem ostatnich er najprawdziwszego undergroundu.

PRO8L3M, fot. Gosia Turczyńska
PRO8L3M, fot. Gosia Turczyńska

POSZŁO W BIZNES
Pierwszy sportowiec umarł, bo połknął tyczkę, myląc ją ze ścieżką narkotyku. Drugi się wykrwawił, bo w anabolicznym widzie założył na kikut sztuczną szczękę zamiast protezy nogi. To historie z utworu O sportowcu, któremu nie wyszło (2015) duetu Dwa Sławy, który po wyjściu z niszy wciąż robi karierę w całym kraju. W ten sposób raperzy kreatywnie obśmiali opowieść o koszykarzu i związaną z nią podziemną debatę. By do tego doszło w ścisłym mainstreamie, musiała się dokonać zmiana stylistyczno-światopoglądowa. Nie tylko jakościowa, ale również ilościowa. W 2014 roku nastało drugie złote podziemie, ale już takie, którego reprezentanci mogli zostać docenieni finansowo – i to bez wsparcia majorsów i starszych kolegów po fachu. Kolejne miesiące obfitowały w wielkie wydarzenia. Zaczęło się od wydania w kwietniu krążka „Sos, ciuchy i borciuchy” Jacka „Kaza Bałagane” Świtalskiego i Tytusa „Belmonda” Szyluka, czyli raperów wyginających język polski w każdą stronę. W lipcu stacje radiowe podbiła „Euforia” producenta Marcina „Pawbeatsa” Pawłowskiego, w której udzielił się Quebonafide. Ponadto parę dni później raper otworzył wytwórnię QueQuality, a chwilę po tym ukazał się mixtape „SWAG jak skurwysyn” prezentujący orędowników nowych amerykańskich brzmień. Uniwersalność obiegu pokazała wrześniowa, bazująca na dawnych polskich samplach płyta „Art Brut” PRO8L3M-u. 19 grudnia światu objawił się Filip „Taco Hemingway” Szcześniak z narratorskim, wielkomiejskim „Trójkątem warszawskim”. W kolejnym roku podziemie należało zacząć brać w cudzysłów. Zdobywało już bowiem zasięgi bliskie głównemu nurtowi. O tym, że nie kontrakty, lecz wyświetlenia umieszczają artystów na szczycie branży, przekonywała „Ezoteryka” Quebo, czyli jeden z najbardziej oczekiwanych albumów w historii rymowego biznesu. 2015 rok należał zresztą głównie do osób zajmujących się nową Ameryką, jak choćby wspomniany Bałagane, Mateusz „Guzior” Bluza, Dawid „Deys” Czerwiak, Mateusz „Żabson” Zawistowski czy Sebastian „Sentino” Alvarez. W 2016 i 2017 roku nie dało się zaś wytłumaczyć popularności rapu bez trapu, czego beneficjentami stali się m.in. Igor „Young Igi” Ośmiałowski i Borys „Bedoes” Przybylski.

Rap nie byłby jednak sobą, gdyby na miejsce tych idących w górę nie wprowadził innych, z bardziej awangardowym podejściem. Aż do lat 20. XXI wieku nowe ubocze tworzyły trudne do zaklasyfikowania twory i tajemnicze postacie. Na wyróżnienie wśród tych pierwszych zasługują narkotyczne w wyrazie zespoły Hewra i Mobbyn. Dzięki nim gatunek ujawnił swoje długie trwanie. Stworzyli je bowiem ludzie współtworzący w latach 90. i 00. środowisko rapowo-grafficiarskie o nazwie JWP. Artystowskie i dekonstruktywistyczne ambicje zaprezentowali członkowie duetów LSO i Syny. Osobną wyspą był za to producent i raper Wojciech „schafter” Laskowski.

POWRÓT DO STAREJ SZKOŁY
W latach 20. XXI wieku zrobiono wiele, by zaprzeczyć samej idei podziemia. Główną rynkową siłą stały się międzynarodowe wydawnictwa. Najpierw poczekały, aż ogień rewolucyjny raperów się wypali, po czym zadziały dwutorowo. Najwidoczniejszym przykładem było utworzenie polskiego oddziału Def Jamu (Universal), który zaczął przejmować ważnych graczy na czele z Igim. Ważniejsze wydaje się jednak działanie zakulisowe, czyli przejęcie lwiej części dystrybucji nagrań, dzięki czemu zaczęły zarabiać krocie w nieinwazyjny sposób.

Okoliczności sprawiły, że bycie w podziemiu nabrało nowego znaczenia. Brawurową manifestacją bycia poza branżą jest dystrybuowanie się głównie na YouTube’ie, w czym przoduje ukrywający tożsamość Lemik Golemik, sensacja łącząca pochodną trapu (drill) z chałupniczością wykonania. Można również w ogóle nie dbać o wizerunek jak równie enigmatyczny Pikers. Pomocne wydaje się także działanie w grupie – tak jak niewiele wcześniej undergroundowa Undadasea. Teraz mamy imające się różnych stylistyk kolektywy takie jak Naufoton, Fala czy Natura2000. Łączenie się w większe byty zamiast stawiania na indywidualne kariery oraz odrzucenie trendów jest z gruntu hiphopowe. W ostatnich latach coraz częściej obserwujemy nawiązywanie do tzw. starej szkoły gatunku czy wręcz odwoływanie się do hip-hopu jako kultury, by twórczo przełożyć go na obecne czasy. Tak właśnie robi złożone z dawnych głównoobiegowców WCK, mający korzenie w najdawniejszym underze Almost Famous oraz tworzona przez raperów i producentów grupa Fillomatic. W tej drugiej wyróżniają się dosadny Bartek „Koko” Kołodziejczyk oraz szukający intrygujących koncepcji treściowych Tomasz „Konarski” Gałązka. Staroszkolnemu podejściu hołdują dużo młodszy wiekowo duet BSK czy eksperymentujący Kajetan „Kadet” Szewczyk.

NOWE PRZEDMIOTY DO OCENY
Niezmienne pozostaje to, że każde popularne zjawisko ma swoje ciekawsze odbicie poza światłem reflektorów. Nie inaczej jest więc z muzyką tworzoną przez raperki. Kiedy na salonach brylują Sara „Young Leosia” Sudoł czy Michalina „Bambi” Włodarczyk, ich koleżanki po fachu podejmują ważne społecznie tematy związane z prawami kobiet czy płciowością. W tym miejscu można jednym tchem wymienić Zuzannę „susk” Michalczyk, Sylvię Baudelaire, Aljas czy „Lulu” Zubczyńską, po czym stwierdzić, że nagrywająca 20 lat wcześniej Anna „Ania Sool” Wycisk ma godne następczynie. Podobną odwagą, tyle że formalną, wykazują się Oskar „Haranczykov” Harańczyk i cygan9, robiący przebodźcowany i zarazem przebodźcowujący trap. Ewenementem jest zaś od wielu sezonów Barto Katt, którego muzyczna hybrydowość udowadnia, że jeszcze nie słyszeliśmy wszystkich kombinacji dźwięków. W czasach, w których raperów jest mniej niż umów płytowych do podpisania, podziemie przestało być pośredniakiem dla osób pragnących muzycznego etatu. To wybór. Obecnie stawia się albo na jednoosobową działalność gospodarczą, dająca poczucie satysfakcji i jakiś zarobek obok głównego zajęcia, albo spółkę z o.o. Najważniejsze, że najczęściej nie po to, by minimalizować ryzyko.

#hipstoria
#quebonafide
#Artykuł z kwartalnika