W swoich scenariuszach filmowych, skeczach kabaretowych, w felietonach i wypowiedziach medialnych zawsze był Stańczykiem pozbawionym złudzeń. Wiedział, że rzeczywistość, tę niewesołą zwłaszcza, trzeba obśmiać, czasami ośmieszyć, ale nigdy nie wyszydzać.
Rzadko się o tym pisze, ale dla mnie Tym był patriotą. Kronikarzem słabości własnego kraju. Obnażał absurdy, systemowe dziury i ponure zachowania kolejnych rządców, ponieważ na Polsce naprawdę mu zależało. Polska Tyma była słaba, niepewna, zakompleksiona, domagająca się naprawy. Stanisław Tym słowem, poczuciem humoru, błyskotliwą inteligencją, reperował nam kraj. Opisywał Polskę krytycznie, kąśliwie, felietonowo, nie przytulał do serca, raczej karcił i wykpiwał. Był terapeutą odważnym i wnikliwym.
Dola Stańczyków: ornamentyka efektownie dobranych słów, wirtuozeria ich użycia, zawłaszcza niekiedy kontekst. Śmiejemy się z siebie, chociaż boli; bawimy nie z beztroski, nie z letniości uczuć własnych i cudzych, ale także z rozpaczy, że wciąż jest źle, na zawsze źle, i nie potrafimy sobie wyobrazić, że mogłoby być dobrze.
Podczas jednej z podróży na drugi koniec świata, do kraju szczęśliwego albo owo szczęście udającego, usłyszałem od przyjmującego mnie gospodarza: „Dlaczego u was, w Polsce, zawsze rozmawia się o polityce, wszystko jest polityką, u nas tego nie ma, ludzie rozmawiają o pogodzie, o jedzeniu, o spaniu, polityka nas nie interesuje”.
Myślę, że Stanisław Tym nie wytrzymałby zbyt długo w takim szczęśliwym kraju, uciekłby stamtąd do naszych szarości, pretensji wiecznych i ambicji ponad miarę, bo Polska Tyma uwierała i fascynowała. Bo, powtórzę to: taką Polskę kochał.
„Adresy się zapisuje, aby je zapomnieć” – napisał kiedyś. Adres: „Stanisław Tym” jest nie do zapomnienia. Zbyt wyrazisty, jednocześnie nazbyt obszerny.
Postać wielowymiarowa. Aktor, tak, oczywiście, także scenarzysta, pisarz, satyryk, autor dramatów, reżyser, dyrektor teatrów. We wszystkich tych aktywnościach nigdy nie zapominał o jedynej w zasadzie właściwości wspólnej. Artysta musi mieć charakter. To było dla Tyma najważniejsze.
Uważał, że człowiek musi mieć poglądy i nie może zgadzać się na oportunizm. Scenariusze Tyma, filmy Barei czy Chęcińskiego, to była właśnie walka z oportunizmem wgranym niejako w syndrom „małej stabilizacji”. Przeczekamy wszystko, zadowolimy się byle czym. Tym tego nie chciał. „Byle co” oznaczało w jego świecie największe wykroczenie wobec siebie, nie tylko wobec systemu.
Obśmiewając, wyśmiewając, wyostrzając rysunki karierowiczów, partyjnych bonzów albo drobnych hipokrytów, pokazywał, że to w zasadzie ślepa uliczka. Człowiek to wyzwanie, ale człowiek świadomy, wyciągający odpowiednie lekcje z historii najnowszej, uczący się konsekwencji w oporze wobec pokusy zgody na status quo.
W książce Mamuta tu mam pisał: „Pamiętaj: możesz nic nie mieć, możesz nie mieć pracy, domu, rodziny, zdrowia – niczego możesz nie mieć, ale nie wolno ci nie mieć poglądów”.
Był dzieckiem wojny i wiele z tej wojny zapamiętał, a były to brutalne wspomnienia. Jako chłopiec przeżył stalinizm, potem, już jako mężczyzna, komunizm, socjalizm czasami z ludzką, często z nieludzką twarzą. Chciał i potrafił to nam opowiedzieć, opisać, zagrać.
Wypis biograficzny to w przypadku Stanisława Tyma barok i nadprodukcja talentów. Niegdyś wieczny student: na Wydziale Chemii (dwukrotnie), na Wydziale Przetwórstwa SGGW, na wydziale prac ręcznych studium nauczycielskiego, na wydziale aktorskim PWST w Warszawie; ale także robotnik w fabryce Wedla, szatniarz i bramkarz w klubie Stodoła.
W rozmowie z „Playboyem” mówił: „Z każdej uczelni wyrzucali mnie za brak postępów w nauce. Z aktorskiej również. Jan Świderski, który był opiekunem mojego roku, powiedział, że egzaminatorzy pomylili się, przyjmując mnie do szkoły teatralnej, i wyrzucił mnie w połowie studiów. Powiedział, że jestem jeszcze na tyle młody, że sobie poradzę”.
Kabarety, wyłącznie najlepsze, przede wszystkim Studencki Teatr Satyryków (STS), ale także Dudek Edwarda Dziewońskiego, felietony publikowane w „Tygodniku Kulturalnym”, „Wprost”, „Rzeczpospolitej”, najdłużej w „Polityce”.
Człowiek kina: kreacja Ryszarda Ochódzkiego w Misiu Stanisława Barei (do tego scenariusz, dialogi i współpraca reżyserska), ale także w innych filmach Barei: Niespotykanie spokojnym człowieku, Nie ma róży bez ognia (również dialogi), Brunecie wieczorową porą (scenariusz i dialogi), Co mi zrobisz jak mnie złapiesz (scenariusz i współpraca reżyserska), a wreszcie reżyser Rysia z 2007 roku, swego rodzaju kontynuacji Misia Barei. Filmografia Tyma jest jednak bogatsza. Kreacja pasażera na gapę, a następnie instruktora kulturalno-oświatowego w kultowym Rejsie, ale i Uprowadzenie Agaty tego samego Marka Piwowskiego, Rozmowy kontrolowane w reżyserii Sylwestra Chęcińskiego, najbardziej „barejowski” film, którego Bareja nie nakręcił, a wreszcie mniejsze i większe role w wielu innych filmach i serialach: Smudze cienia, Wojnie światów – następnym stuleciu, Dziurze w ziemi, Barierze, Czterdziestolatku, Banku nie z tej ziemi czy w Niani.
Był dyrektorem Teatru w Elblągu, jako reżyser i aktor współpracował ze stołeczną Rampą, Teatrem na Woli, Teatrem Powszechnym, Teatrem im. Szaniawskiego w Wałbrzychu czy z Teatrem Polskim w Szczecinie. Jego sztuki i słuchowiska radiowe (Ciemny grylaż, Kochany panie Ionesco!, Rozmowy przy wycinaniu lasu) były wielokrotnie wystawiane, również w reżyserii samego Tyma. W 2021 roku odebrał nagrodę 100-lecia ZAiKS-u.
Na niedawnym spotkaniu poświęconym Stanisławowi Barei w krakowskim Małopolskim Ogrodzie Sztuki, po seansie filmu Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz Ewa Wiśniewska mówiła: „Mówimy o Stasiu Barei, ale nie wolno nam zapominać, że ich było dwóch, obaj uzupełniali się idealnie. Stanisław Tym i Stanisław Bareja. Bez Tyma filmy Barei na pewno nie byłyby tym, czym są dzisiaj dla nas. Mieli różne charaktery. Tym ekstrawertyczny, hałaśliwy, nerwowy, Bareja jowialny i zamknięty w sobie – i na tym, zdaje się, polegał również ich fenomen. Różnice gustów i temperamentów pomagały, były napędem. To w duecie z Tymem Bareja nakręcił najważniejsze filmy, bez Barei w kinie Tym nie czuł się już tak pewnie”.
Twórczy tandem Tym-Bareja, po latach zwłaszcza, okazał się fenomenem. Filmy Barei według scenariuszy Tyma i najczęściej z nim w roli głównej, nękane przez cenzurę, nieszlachetnie przemontowywane, realizowane często niezbyt kunsztownie, są wciąż najważniejszym filmowym portretem tamtej rzeczywistości z w pisanymi weń absurdem, groteską, nędzą materialną i bogactwem języka – neologizmami, bon motami, archaizmami oraz, rzecz najważniejsza, z poczuciem humoru. Zawdzięczamy to Barei, wspaniałym aktorom, przede wszystkim jednak Stanisławowi Tymowi.
Jego scenariusze, dialogi, frazy, z których część niepostrzeżenie weszła na trwałe do języka polskiego, to była literatura. Rzadkość w usługowym przecież, rzemieślniczym pisaniu dla kina. Tymowi udało się to, o czym marzą i filmowcy, i literaci. Oddał w swoim pisarstwie ducha współczesności, klimat tamtych lat, ale z unikatowej pozycji kogoś, kto umie trafić zarówno do szerokich mas, jak i wysubtelnionych językoznawców, do wszystkich trafiał. I jeżeli dzisiaj myślimy o PRL-u, o czasie absurdu i grozy, odnajdujemy obrazowy ekwiwalent tamtych lat w Misiu czy Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz.
Na Suwalszczyznę przeniósł się pod koniec lat 70. W swojej wiejskiej przystani nad Wigrami zamieszkał z ukochanymi psami. Przygarniał zwłaszcza znajdy, psy chore i opuszczone, te, których nikt nie chciał. W pewnym momencie miał tych psiaków kilkanaście.
Mawiał: „Pies jest stworzeniem metafizycznym, a człowiek... ogólnie to gatunek dość obrzydliwy, zachowuje się okropnie i nie ma się czym szczycić”.
W ostatnich latach wycofywał się z życia publicznego. Wiek robił swoje, zdrowie przestało dopisywać. Wrócił do Warszawy, czasami, coraz rzadziej, zabierał głos, ale zawsze był to głos słyszalny i istotny. Bodaj po raz ostatni pojawił się w marcu 2024 roku na premierze swojej sztuki Ciemny grylaż w reżyserii Cezarego Żaka w Och-Teatrze.
Uczestnicy tego wydarzenia czuli, że to może być ostatnie spotkanie z Tymem. Był już ciężko chory. Po premierze, w której uczestniczyło wielu z jego serdecznych przyjaciół, powiedział, że to był jeden z najszczęśliwszych wieczorów. I uśmiechał się jak w czasach Rejsu czy Misia.
W pięknym wspomnieniowym tekście o Tymie Magda Umer napisała: „Byłam w lesie na spacerze z ukochanym psem i modliłam się o to, żeby po tamtej stronie Staszek przywitał i Jurka Dobrowolskiego, i Zosię Merle, i wszystkie ukochane psy”.
Psie niebo – to by się Stanisławowi Tymowi spodobało.