28 października 2024 roku w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej w Warszawie odbyła się konferencja dotycząca jakości tłumaczeń filmowych. Konferencję zorganizowało Stowarzyszenie Autorów ZAiKS wraz z PISF-em, a spotkanie objęła patronatem radiowa Trójka. Miałam zaszczyt poprowadzić tę konferencję i chciałabym podzielić się tym, co usłyszałam.
Najpierw kilka słów o mnie – będzie łatwiej zrozumieć, skąd pomysł na takie spotkanie. Jestem tłumaczką audiowizualną, od ponad 25 lat przekładam filmy, seriale i programy dokumentalne emitowane w telewizji oraz na platformach internetowych. Przez te wszystkie lata obserwowałam, jak zmienia się rynek przekładów filmowych oraz jak bardzo spada jakość tłumaczeń. Uznałam, że już czas o tym porozmawiać. Jako przewodnicząca sekcji tłumaczy audiowizualnych w ZAiKS-ie, przy wsparciu wiceprezesa Michała Komara, postanowiłam zorganizować na ten temat konferencję. A właściwie serię spotkań, podczas których, mam nadzieję, dowiemy się, co się dzieje z przekładami, dlaczego są coraz gorsze i czy naprawdę nikogo już nie interesuje jakość tłumaczeń?
Okazuje się, że mam wspaniałych kolegów z branży. Nie tylko pomogli mi dotrzeć do ciekawych osób, które chętnie wystąpiły na konferencji, ale mają też mnóstwo pomysłów, które wykorzystamy przy kolejnych, już zaplanowanych, spotkaniach.
Pierwszą prelegentką była Halina Cieplińska, tłumaczka literatury i filmu, redaktorka, wydawczyni. Przez sześć lat kierowała Redakcją Angielską w Państwowym Instytucie Wydawniczym, a przez 18 lat była redaktorką naczelną Redakcji Opracowań Wersji Polskiej do Filmów w telewizji Canal+. Nagradzana za przekłady literatury amerykańskiej i brytyjskiej. Członkini ZAiKS-u oraz Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, zasiada w zarządzie Polskiego PEN Clubu. Pani Halina wyjaśniła, co tak naprawdę leży na sercu nam, tłumaczom, oraz jak ważny zawód uprawiamy. Podkreśliła też, że nasz zawód, bo to jest zawód, jest bardzo trudny. Wymaga odpowiedniego przygotowania, wiedzy, talentu i umiejętności. A przede wszystkim jest to zawód twórczy. Kiedy podpisujemy umowę z nadawcą i przenosimy na niego swoje prawa, należy nam się za to godne wynagrodzenie. Również za to, że spoczywa na nas ogromna odpowiedzialność. To przecież my odpowiadamy za jakość języka, którego używamy. Przyczyniamy się do rozpowszechniania wyrażeń, określeń i nasz język musi być na odpowiednim poziomie. Dobrze wiemy, jak szybko kalki i błędy językowe potrafią przyswoić widzowie, którzy traktują telewizję oraz internet jako wyrocznie poprawności. Pani Halina wspomniała też o warunkach naszej pracy. Dostajemy zlecenia z dnia na dzień i nikt się nie przejmuje, że tłumaczenie będzie słabej jakości, bo w tak krótkim czasie nie da się go wykonać tak, jak należy. Naszej pracy nikt nie sprawdza, nie ma adiustatorów, redaktorów odpowiedzialnych za jakość. Kiedyś byli, korzystaliśmy z ich wiedzy i doświadczenia, uczyliśmy się od nich. A oni wyłapywali nasze błędy, bo przecież nikt nie jest nieomylny, zwłaszcza gdy pracuje w takim tempie. Pani Halina miała pełną świadomość, że mówi o rzeczach podstawowych, niby oczywistych dla wszystkich. Warto jednak i trzeba o nich przypominać, bo dziś często o nich zapominamy, co przekłada się na jakość oglądanych przez nas filmów.
Ojciec inżynier mówi do córki, wybitnej humanistki: „Jeśli ja nie pójdę do pracy, w mieście nie będzie światła, a co się stanie, jeśli do pracy nie pójdziesz ty?”. Niby nic, ale z historii wiemy, że kiedy humaniści przestają chodzić do pracy, to umierają cywilizacje.
Kolejnym prelegentem był dr Paweł Bem. Literaturoznawca, edytor, eseista. Doktor nauk humanistycznych, kierownik Ośrodka Badań Filologicznych i Edytorstwa Naukowego Instytutu Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk. Członek zarządu Polskiego PEN Clubu oraz ZAiKS-u. Przedstawił on ciekawą analizę błędów, które jego siedmioletni syn popełnił po obejrzeniu tłumaczonych na polski bajek. To najlepiej pokazuje, jak wielki wpływ mają tłumaczenia audiowizualne na nasz uzus językowy. Wytknął złą interpunkcję w napisach oraz kalki językowe. Teraz mówimy wyłącznie „miało miejsce”, zamiast „wydarzyło się” lub „zdarzyło”. To bardzo zubaża nasz język. Do tego dochodzi nadmierna wulgaryzacja. Wulgaryzmy są nadużywane, pojawiają się nawet tam, gdzie nie ma takiej potrzeby, bo w oryginale żadnych przekleństw nie ma. A już najsmutniejsze jest to, że w tłumaczeniach występują kardynalne błędy. Przykładowo – kiedy na ekranie widzimy dwóch mężczyzn, zamiast słowa „obu”, jest „obojgu”. Ludzie przestali zwracać uwagę na takie błędy. Nie liczą się kultura i historia języka, chodzi wyłącznie o skuteczność komunikatu. A fakt, że jest to niepoprawne lub wręcz nie po polsku, nie ma wielkiego znaczenia. Paweł Bem zakończył swoją wypowiedź anegdotą. Ojciec inżynier mówi do córki, wybitnej humanistki: „Jeśli ja nie pójdę do pracy, w mieście nie będzie światła, a co się stanie, jeśli do pracy nie pójdziesz ty?”. Niby nic, ale z historii wiemy, że kiedy humaniści przestają chodzić do pracy, to umierają cywilizacje. Dodał też, że jest coraz więcej nagród za przekłady literackie. Tłumacze literaccy są nagradzani, wyróżniani i doceniani. Jednocześnie bardzo trudno jest wyżyć z przekładu nawet najlepszym fachowcom.
Trzecim prelegentem był dr Paweł Aleksandrowicz. Od 10 lat jest wykładowcą na lingwistyce stosowanej UMCS, gdzie uczy tłumaczeń audiowizualnych: napisów, szeptanki, dubbingu, napisów dla niesłyszących, audiodeskrypcji i lokalizacji gier (jeden fachowiec od wszystkiego). Poza tym analizuje tłumaczenia audiowizualne i swoje badania publikuje w zagranicznych, wysoko punktowanych czasopismach naukowych. Jak przystało na akademika, wszystko, o czym mówił, popierał odpowiednimi przykładami i badaniami. Rozbawił zebranych już na początku, pokazując tłumaczenia maszynowe, gdzie np.: „master race” przetłumaczono jako „wielki wyścig” zamiast „rasa panów”, a idiomy „my way or highway” jako „moja droga, autostrada”, zamiast „po mojemu albo wcale”, czy „say uncle” jako „powiedz wujku”, zamiast „poddaj się”. Jedna z subskrybentek napisała do platformy internetowej, że są błędy w tłumaczeniu pewnego dobrego filmu i warto je poprawić, oczywiście dla dobra widzów. Nie doczekała się odpowiedzi, błędów też nie poprawiono. Paweł Aleksandrowicz przypomniał też, że są to płatne platformy streamingowe, widzowie mają prawo wymagać dobrej jakości, a dostają takie kwiatki.
Badania profesor Agnieszki Szarkowskiej z UW wykazały, że wszyscy narzekają na pogarszającą się jakość napisów. Z tych samych badań wynika też, że tłumacze winą za to obarczają marne stawki. AVTE, czyli Europejskie Stowarzyszenie Tłumaczy Audiowizualnych, w 2022 i 2023 roku przeprowadziło ankietę na 2000 tłumaczy. Okazało się, że 61% tłumaczy zarabia medianę lub mniej (mediana to środkowa wartość płacy w danym kraju). W Polsce mediana to mniej więcej 6500 zł, a minimalna krajowa to 4300 zł. Niby nieźle, ale niekoniecznie. Tłumacze to wysoko wykwalifikowani fachowcy, doskonale wykształceni, posiadający dużą wiedzę w wielu dziedzinach. Muszą się wciąż dokształcać, więc powinni zarabiać więcej. Zauważmy, że przeciętne zarobki w korporacji są wyższe. Badania AVTE ujawniły też, że wykształcenie tłumacza nie ma wpływu na jego zarobki. Czyli studenci, którzy sobie dorabiają tłumaczeniami, zarabiają tyle samo, co profesjonalni tłumacze z długim stażem. Czy to nie smutne? Pracujemy w zawodzie po 20 i 30 lat i zarabiamy tyle samo co studenci. I nie ma żadnych szans na wyższe zarobki, bo nikt nam więcej nie zapłaci. Na dodatek uprawiamy wolny zawód, więc mamy kłopot z uzyskaniem kredytu, borykamy się z niestabilnością zleceń i nieuczciwymi zleceniodawcami. Z tych wszystkich badań wynika, że w branży w najbliższym czasie nastąpi kryzys. Doświadczeni tłumacze odchodzą z zawodu z wyżej wymienionych powodów. A dla młodych ta praca nie jest atrakcyjna, przede wszystkim ze względu na zarobki. Branża nie oferuje perspektyw awansu ani podwyżek. Zarówno o podwyżki stawek, jak i o pracę, tłumacze walczą sami. I czują się niedoceniani. Paweł Aleksandrowicz opowiedział o swoich dwóch studentkach, wyjątkowo zdolnych, które chętnie by widział w tym zawodzie. Po studiach nie mogły znaleźć zleceń, więc zrezygnowały z tłumaczeń i poszły do korporacji. Studia, wysiłek włożony w wyszkolenie nowych tłumaczy, wszystko poszło na marne. A pokolenie Z ceni swoją pracę i czas, i nie zamierza się poświęcać. W mediach znajdziemy wiele przykładów na to, jak pracodawcy narzekają na pokolenie Z, które żąda wysokich zarobków i czasu dla siebie. Znają wartość swojej pracy, bo pracują już na studiach. W dubbingu stawka to 30 zł za minutę filmu. Średnio minutę dubbingu pisze się godzinę albo więcej. Czyli za godzinę tłumacz zarabia 30 zł. Mniej więcej tyle samo dostaje młody człowiek, który w wakacje dorabia sobie w kawiarni, z tym że on może liczyć na napiwki, a tłumacz nie. Zabawne i smutne są wyliczenia pokazujące, jaki jest koszt tłumaczenia filmów. Cena tłumaczenia waha się między 0,1 a 1% kosztów produkcji całego filmu. Jednocześnie zagraniczne przychody producenta filmu to 50-60% box office. Albo inny przykład. Stacja telewizyjna postanawia obciąć stawki tłumaczy o 20%, żeby zaoszczędzić. Rocznie oszczędza na tym 80 000 złotych, przy czym jej roczny zysk wynosi 300 milionów. Gdyby jednak stacja uznała, że należy nam się 20% podwyżki, wydałaby rocznie 80 000 więcej. Dla dużej firmy to niewiele, a dla tłumaczy ogromna zmiana.
Paweł Aleksandrowicz przedstawił też sytuację ze sztuczną inteligencją, która nie radzi sobie z językiem polskim. Nasz język jest raczej niszowy, wyjątkowo trudny, coraz mniej ludzi się nim posługuje i nie opłaca się inwestować w rozwój narzędzi, które mogłyby tłumaczyć filmy maszynowo. Podał wiele ciekawych przykładów i wyjaśnił, jak wygląda „karmienie” sztucznej inteligencji. Wykazał też, że na złą jakość tłumaczeń wpływają tzw. pivoty, czyli tłumaczenia niebezpośrednie. Serial jest, dajmy na to, w języku koreańskim, a ponieważ z tego języka brakuje tłumaczy, więc w Polsce tłumacz dostaje listę dialogową po angielsku. Z badań wynika, że pivoty neutralizują styl, język postaci, wulgaryzmy, humor, smaczki językowe i kulturowe. Często takie tłumaczenia pozbawione są najciekawszych elementów oryginału. Poza tym, powielane są błędy. Jeśli tłumacz z koreańskiego na angielski popełni błąd, tłumacz na polski też go popełni, choć nawet o tym nie wie. Podobnie jest z rozdzielaniem dwóch wersji tego samego filmu lub serialu między dwóch tłumaczy. Jeden pracuje nad wersją lektorską, a drugi nad napisami. I nic o sobie nie wiedzą, bo platforma zleca przekład dwóm różnym studiom, ale ich o tym nie informuje. Kiedyś normą było, że obie wersje robił ten sam tłumacz. To także wpływa na odbiór filmu. Widzowie nie rozumieją, dlaczego te wersje się różnią. Jakość obniża też dzielenie jednego serialu między wielu tłumaczy, żeby było szybciej. I nie ma redaktora, który by pilnował zgodności treści, stylu i nazewnictwa.
Firma Entertainment Globalization Association (EGA), która bada branżę rozrywki, przeprowadziła badanie na 15 000 widzów we Francji, Włoszech, Grecji i Hiszpanii. Okazało się, że 61% widzów co miesiąc napotyka złe tłumaczenia filmów, 65% wyłączyło przez to film w zeszłym roku, a 30% robi to co miesiąc.
Na koniec swojego wystąpienia Paweł Aleksandrowicz podkreślił, że zła jakość tłumaczenia wpływa nie tylko na odbiór filmu, ale także szkodzi twórcom. Marne tłumaczenie oznacza, że widz nie doceni kunsztu twórców – scenarzysty, reżysera i aktorów. W zglobalizowanym świecie krytyczne głosy trafiają czasem do twórców oryginalnego filmu, a wtedy dystrybutor, np. w Polsce ma kłopoty. Można było tego uniknąć, zatrudniając profesjonalnego tłumacza. Niska jakość pociąga za sobą brak równego dostępu. Dlaczego ja, Polak, mam się gorzej bawić na filmie, kiedy nie znam języka oryginału? Firma Entertainment Globalization Association (EGA), która bada branżę rozrywki, przeprowadziła badanie na 15 000 widzów we Francji, Włoszech, Grecji i Hiszpanii. Okazało się, że 61% widzów co miesiąc napotyka złe tłumaczenia filmów, 65% wyłączyło przez to film w zeszłym roku, a 30% robi to co miesiąc. Co więcej, z badania wynikło, że widzowie chcą przeznaczać pieniądze ze swoich subskrypcji na tłumaczenia filmowe. Pokazuje to między innymi, że gdy widz płaci, to wymaga. Żąda lepszej jakości.
Ostatnią prelegentką była Joanna Unton-Cieślak, związana z branżą AVT od prawie 20 lat. Poznała ją z różnych perspektyw – jako tłumaczka, adiustatorka, copywriterka, szefowa redakcji, szefowa całego działu lokalizacji – blisko współpracująca z grafikami, lektorami, dźwiękowcami, koordynatorka studia dźwiękowego. Ale również jako approverka, czyli doradczyni ds. jakości polskich i hiszpańskich wersji językowych, między innymi dla Cartoon Network, Warner Bros, BBC.
Joanna starała się nas pocieszyć po tylu złych informacjach. Powiedziała, że w Polsce powstają doskonałe wersje dubbingowe filmów, doceniane również za granicą. Są też stacje telewizyjne, które bardzo dbają o jakość tłumaczeń i z przyjemnością można oglądać tam programy dokumentalne oraz filmy i seriale. Wyjaśniła, jak to wygląda z perspektywy firmy, na przykład znanej platformy streamingowej. Najczęściej o kosztach przeznaczonych na tłumaczenie i lektora albo napisy nie decydują pracownicy, którzy skupiają się na oglądalności, tylko zupełnie inny dział. A pracownicy tego działu optymalizują (czytaj: tną) koszty, żeby się wykazać przed szefami. W telewizjach są redakcje, które odpowiadają za tłumaczenia. Adiustacja tekstów to w dzisiejszych czasach luksus, ale istnieją redakcje filmowe, w których wciąż czyta się i sprawdza tekst przed nagraniem. Ale jest i łyżka dziegciu – Joanna Unton-Cieślak wyznała, że choć wyszkoliła siedmiu doskonałych tłumaczy, w zawodzie został tylko jeden. Wiemy, że nikt nie chce celowo wyprodukować marnej wersji tłumaczenia filmu. Na kiepski efekt końcowy składa się wiele czynników. Jednym z nich jest brak profesjonalnych redaktorów, którzy rozdzielają tłumaczom filmy. Nikt tych tłumaczeń nie sprawdza. Nie ma weryfikacji jakości. Studenci dorabiają sobie tłumaczeniami i zgadzają się na niskie stawki. To bardzo obniża prestiż tego zawodu. I nie jest prawdą, że nadawcom nie zależy na jakości tłumaczeń i nie przeznaczają na to pieniędzy. Kupując serial, za odcinek płacą od 5000 do 40 000 złotych, dodatkowo muszą jeszcze ponieść koszt „lokalizacji”, czyli przygotowania wersji polskiej. Budżet musi to udźwignąć, a nie wiadomo, jaka będzie oglądalność, więc są to trudne decyzje. Kiedy Joanna Unton-Cieślak pracowała u nadawcy, jej dział postanowił sprawdzić, jaka jest różnica w kosztach między profesjonalnym tłumaczeniem i dobrym lektorem a kimś przypadkowym. Różnica wyniosła 300 zł za odcinek. Bo w Polsce stawki, nawet te najlepsze, nie są wysokie. Dla nadawcy to niewiele i taka oszczędność nie ma sensu. Inaczej to wygląda w streamingu. Tam są pośrednicy. Platforma zleca tłumaczenia jednego serialu na wiele europejskich języków, żeby ten serial wypuścić w tym samym czasie we wszystkich krajach. I firma pośrednicząca odpowiada za to, ile płaci studiom nagraniowym w poszczególnych krajach. Podejrzewamy, że to właśnie ci pośrednicy odpowiadają za nasze niskie stawki. Stąd kryzys w branży, który daje się we znaki wszystkim, studiom nagraniowym, lektorom i tłumaczom. Joanna Unton-Cieślak podała wzrost stawek w branży w ostatnich latach. Dźwiękowcy zarabiają około 30-40% więcej (to wzrost od 2010 roku). Lektorzy 40-50%. A tłumacze 10-15%. Za to w sektorze przedsiębiorstw wzrost wyniósł 120%. Unton-Cieślak uczestniczyła także w próbach wdrożenia sztucznej inteligencji do tłumaczeń filmowych, również w napisach. Głos AI się nie sprawdził, był zbyt monotonny i męczący dla widza, a gdy chciano przerabiać istniejące już wersje lektorskie na napisy maszynowe, pomysł upadł przez wymogi prawne. Potrzebne są zgody wielu twórców, którzy, jak można się domyślić, nie zgodzą się na wykorzystanie swojej pracy przez sztuczną inteligencję, bo w ten sposób pozbawią się pracy w przyszłości.
Maszyny nie mają świadomości kontekstu, bo nie myślą. Wstawiają kolejne, najbardziej pasujące słowa. Przy obecnym rozwoju tego typu technologii nie będą precyzyjne i na razie nie da się ich lepiej wyszkolić. Nie można też zarzucić im złej woli, bo nie myślą.
O przepisach dotyczących sztucznej inteligencji oraz o tym, jak to wygląda w praktyce, opowiadał na konferencji Maciej Janik, adwokat z Wydziału Prawnego ZAiKS-u. Jesteśmy po nowelizacji prawa autorskiego, która wprowadziła przepisy z dyrektywy o prawie autorskim i prawach pokrewnych na jednolitym rynku cyfrowym (dyrektywa DSM). Nowelizacja wprowadza tzw. szeroki użytek dla różnego rodzaju działań, które mają na celu szkolenie modeli AI do generowania różnych treści. W tej chwili wykorzystywanie sztucznej inteligencji w celach komercyjnych jest dozwolone, o ile twórca tego nie zastrzeże. ZAiKS chce złożyć takie zastrzeżenie w imieniu reprezentowanych przez siebie twórców, tak by nie można było korzystać i analizować ogromnych baz danych z utworami chronionymi w celu trenowania AI. Na konferencji tłumaczy audiowizualnych w Kopenhadze usłyszeliśmy o badaniach dotyczących tłumaczenia maszynowego. Okazało się, że tak zwane added value, czyli wartość dodana przy tłumaczeniu maszynowym, wcale nie jest taka duża. Tłumaczenie maszynowe jest tak samo kosztowne i pracochłonne, a na dodatek ktoś musi sprawdzić to, co maszyna przetłumaczyła. Pewnie wyszłoby taniej i lepiej, gdyby to zlecono profesjonalnemu tłumaczowi. Poza tym, z punktu widzenia prawnego to, co stworzy sztuczna inteligencja, nie jest chronione prawem autorskim. Są to tak zwane wytwory, a nie twórczość. Dlatego zlecający tłumaczenie nie ma nad tym żadnej kontroli. Każdy może wykorzystać takie tłumaczenie, konkurencja również. Jest jeszcze jedno ryzyko związane z tłumaczeniami przez AI. Maszyny nie mają świadomości kontekstu, bo nie myślą. Wstawiają kolejne, najbardziej pasujące słowa. Przy obecnym rozwoju tego typu technologii nie będą precyzyjne i na razie nie da się ich lepiej wyszkolić. Nie można też zarzucić im złej woli, bo nie myślą. Na przykład ChatGPT, który przez wiele osób jest wykorzystywany jako narzędzie do researchu, tworzy całkowicie fikcyjne materiały (fikcyjne przypisy, wyroki sądowe). Na razie możemy więc spać spokojnie, maszyny nas nie zastąpią. Choć kto wie?
Jakie mam wnioski z konferencji? Przede wszystkim, musimy się częściej spotykać, bo powinniśmy wymieniać się doświadczeniami. Trzeba rozmawiać o tym, czego potrzebujemy, co należy zmienić albo ulepszyć. Widziałam dobrą wolę zarówno ze strony tłumaczy, jak i zleceniodawców. Tłumacz audiowizualny to specyficzny zawód. Jeśli chcemy, by zrozumiano nasze potrzeby, musimy o nich głośno mówić. Wierzę, że dzięki takim spotkaniom damy radę coś zmienić. Życzę nam, byśmy się nie przyzwyczajali do bylejakości i razem tworzyli jak najlepsze wersje polskie do zagranicznych filmów. Do następnej konferencji!