Na przełomie lat 90. i 00. wraz z grupą Goya podbijała popową scenę. Dziś kontynuuje karierę zespołową, ale też współpracuje z młodszym pokoleniem, wspierając je w pisaniu tekstów skrojonych na listy przebojów i stadiony. To właśnie ona współtworzyła hity z pierwszych albumów sanah, Bryskiej czy Ewy Farny. Jest też jedną z mentorek TekstMisji – projektu ZAiKS-u – warsztatów, podczas których młodzi ludzie uczą się pisać teksty piosenek. Z Magdą Wójcik rozmawia Łukasz Kamiński.
Pamiętasz pierwszą piosenkę, którą się zachwyciłaś, która cię zaintrygowała?
Może dziwnie to zabrzmi, ale był to Zakazany owoc Krzysia Antkowiaka.
Końcówka lat 80.
Piosenka leciała w radiu, jeszcze takim starym, podłużnym (śmiech), a ja jako młoda dziewczyna po raz pierwszy zorientowałam się, że to, co słyszę, ma bardzo ciekawy sposób prowadzenia melodii. Tak naprawdę melodia bardziej mi się spodobała niż same słowa. Ponieważ nie miałam Zakazanego owocu na kasecie czy płycie, czekałam aż znów poleci w radiu, żeby móc sobie przy niej ponucić, poimprowizować razem z artystą.
Zostało ci to do dziś, to nucenie, podśpiewywanie przy znanych ci utworach?
Oczywiście. Muzyka przywołuje konkretne czasy, miejsca, zapachy. Cofa mnie do przeszłości. Gdy więc usłyszę jakiś utwór z dzieciństwa czy czasów młodości, to znów mam kilkanaście lat, jestem w swoim pokoju, w którym po raz pierwszy usłyszałam tyle piosenek.
Pamiętasz pierwszy skomponowany przez siebie utwór?
Tak, choć nigdy się nie ukazał i był bardzo poważny.
Dlaczego?
Byłam wtedy nastolatką, która – jak to u nastolatków bywa – wszystkim bardzo się przejmowała. Bardzo poruszały mnie społeczne tematy. Pierwsza piosenka powstała pod wpływem filmu dokumentalnego opowiadającego o tym, jak człowiek, eksploatując Ziemię, niszczy ją. Z perspektywy czasu widzę, że to była bardzo dojrzała, przejmująca kompozycja – jak na trzynastolatkę oczywiście – pełna bardzo konkretnych obrazów, szczegółowa, z minorową melodią. Pamiętam, że kiedy zagrałam ją mamie, ona naprawdę się wzruszyła. I wiesz, co jest dziwne i trochę straszne? To, że dziś ten mój utwór byłby bardzo aktualny. To był mój pierwszy i jedyny w karierze protest song.
Natomiast pierwszą kasetę, którą nagrałam, mam do dziś. W jej nagraniu pomógł mi zespół Stare Dobre Małżeństwo, który poznałam na jakimś przeglądzie. To był czas, kiedy interesowałam się piosenką studencką, poezją śpiewaną. Jeździłam po Polsce z gitarą i śpiewałam tam, gdzie mogłam, moje własne utwory.
Czy potrafiłabyś wymienić trzy piosenki z tamtego okresu, które są dla ciebie najważniejsze, które zrobiły na tobie największe, nieprzemijające wrażenie?
Musiałoby się w tych trzech piosenkach znaleźć coś Beatlesów. Dziś widzę, jak wielki mieli na mnie wpływ, jeśli chodzi o wrażliwość, podejście do kompozycji, do melodii. Jedną z pierwszych płyt winylowych, którą miałam, był album „Abbey Road” Beatlesów właśnie. Dostałam ją od kolegi. Moja mama bardzo cieszyła się z mojej fascynacji tym zespołem, bo sama była fanką. Pozwalała mi słuchać ich bardzo głośno, nie ściszała gramofonu. Gdybym miała wybrać jedną ich piosenkę, to pewnie byłoby toYesterday.
Do ważnych dla mnie utworów należy też skomponowany przez Prince’a, wykonany przez Sinéad O’Connor Nothing Compares 2 U. To jest taki utwór, który zawsze mnie poruszał, dzięki niemu wracam do przeszłości.
Z trzecim utworem związana jest zabawna historia. Jak ci już mówiłam, często słuchałam radia i pewnego dnia usłyszałam piosenkę, która mi się bardzo spodobała. Zapamiętałam tylko tyle, że w nazwie czy tytule było słowo „brothers”. Poszłam więc do sklepu w rodzinnym Krasnymstawie i sprzedawca dał mi kasetę The Allman Brothers Band. Była to jedyna kaseta z brothers w nazwie. Natychmiast zakochałam się w ich muzyce i ta miłość pozostała do dziś.
To oni wtedy lecieli w radiu?
Nie (śmiech). To była ścieżka dźwiękowa z filmu The Blues Brothers, których zresztą bardzo lubię do dziś. Ale przez tę pomyłkę poznałam twórczość The Allman Brothers Band (śmiech).
Zbierałaś kasety i winyle?
Tak, wszystko, co było dostępne. Kasety mam do dziś, leżą w pudełku w piwnicy. Nie mam odtwarzacza, ale co jakiś czas myślę sobie, że może warto by go kupić i wrócić do tych starych nagrań. Kasetę z pierwszymi nagraniami, o których ci wspominałam, też mam.
O, to musi być wspaniała pamiątka, powinnaś do niej koniecznie wrócić! A czy była jakaś piosenka, jakiś album czy zespół, który sprawił, że postanowiłaś się zająć muzyką na dobre? Czy było to na przykład wspomniane Stare Dobre Małżeństwo?
Nie, muzyka towarzyszyła mi właściwie od najmłodszych lat – już w przedszkolu zaczęłam sobie podśpiewywać. Kiedy podrosłam, występowałam z różnymi zespołami, najpierw dziecięcymi, potem młodzieżowymi, w końcu z rockowo-bluesowymi. Jeszcze mieszkając w Krasnymstawie, wiedziałam, że muzyka to moja przyszłość. Ale wiedziałam też, że muszę wyjechać, bo moje miasto było po prostu za małe. Zaczęłam więc jeździć na przeglądy i festiwale.
Czyli muzyka była twoim biletem wyjazdu z rodzinnego miasta?
To nie tak, ja wcale nie chciałam uciekać. Zawsze powtarzam, że Krasnystaw mnie ukształtował, miał wielki wpływ na moją wrażliwość. Kiedy dorosłam, zrozumiałam, że muszę wyjechać, żeby spełnić swoje marzenia, ale wciąż kocham to miejsce, lubię do niego wracać, do moich przyjaciół, do wspomnień.
Jako artystkę ukształtowały cię dwie rzeczy – talent i chęć realizacji marzeń oraz krąg przyjaciół, muzyków, z którymi grałaś, rozmawiałaś o muzyce, słuchałaś nowych i starszych nagrań. Dziś początki karier wyglądają nieco inaczej, są szybsze, bardziej dynamiczne.
Masz rację, moja droga składała się z wielu etapów, poziomów. Świadomość muzyczna, świadomość tekstów, harmonii, melodii, produkcji kształtowała się przez lata. Dlatego dzięki temu dzisiaj jestem świadoma większości aspektów powstawania utworów, od komponowania muzyki, przez pisanie tekstów po produkcję utworów. Pracując z młodymi ludźmi, widzę, że brakuje niektórym takiej właśnie szerszej perspektywy.
Co to znaczy?
Ja, moje pokolenie słuchaliśmy muzyki z lat 50., 60., 70., 80., 90. Potrafiliśmy porównać ze sobą różne kompozycje, znaleźć podobieństwa i różnice wynikające z czasów, kiedy powstały, z sytuacji politycznej i społecznej, nawet z tego, jak zmieniały się narkotyki, które muzycy brali (śmiech). Co innego przecież brali, by grać wielominutowe solówki, a co innego, by skakać jak opętani. Mam wrażenie, że dzisiejsza młodzież nie zapuszcza się za daleko w muzyczną przeszłość. To nie jest oczywiście ich wina, takie mamy czasy, które są szybsze, intensywniejsze. Ubolewam też nad tym, że młodzi przestali grać na instrumentach. Chętnie sięgają po gotowe podkłady muzyczne, po czyjeś produkcje. A to zabiera im trochę charakteru, upodabnia ich do innych artystów. Korzystając z cudzych kompozycji, przejmują na przykład nieświadomie pewne niuanse w prowadzeniu linii melodycznej. My musieliśmy sami wielu rzeczy się uczyć, odkrywać swoje głosy, umiejętności. Zawsze powtarzam jednak, że jestem daleka od narzekania, od mówienia, że kiedyś było lepiej. Było inaczej. Dziś młodzież ma inne środki wyrazu, czasem takie, których już nie rozumiem, czasem takie, których im po prostu zazdroszczę.
Dziś czasy są inne pod jeszcze jednym względem. Scena muzyczna jest zdominowana przez artystów solowych, zespoły już tak bardzo się nie liczą. Największe gwiazdy na świecie, Taylor Swift, Beyoncé, Harry Styles czy w Polsce Dawid Podsiadło, sanah, Taco Hemingway, są popularniejsze niż kilkuosobowe grupy. Brytyjska prasa muzyczna, zawsze skora do wielkich słów, ogłosiła nawet śmierć zespołów.
Coś w tym jest. Chciałabym, żeby młode zespoły zdobywały taką popularność jak pojedyncze gwiazdy. Ale chyba tego nie przeskoczymy. To, jak już powiedziałam, znak czasów. Młodzi ludzie często siedzą sami w domu, podbijają TikTok i inne media społecznościowe tym, co powstaje w zaciszu ich pokojów. Wszystko, co nagrali, natychmiast wrzucają do internetu. Nie mają czasu na ćwiczenie, bo goni ich czas, konkurencja. Poza tym solowy artysta to też wygoda dla wytwórni. Łatwiej jest nim kierować, zarządzać, łatwiej zorganizować nagranie czy choćby sesję fotograficzną. Ja się cieszę, że byłam i jestem w zespole. Dzięki temu mocniej stoję na ziemi, mam kogoś, kto mi podpowie, żeby czegoś nie robić lub pchnie lekko w odpowiednim kierunku, powstrzyma przed podjęciem pochopnej czy złej decyzji.
Czy masz skatalogowane wszystkie piosenki, które stworzyłaś dla siebie i innych?
Te stworzone dla siebie mam w głowie. Z tymi dla innych bywa różnie. Jestem analogowa, więc mam mnóstwo zeszytów z zapiskami, a w razie potrzeby wspieram się np. Spotify, bo to wielka i natychmiastowo dostępna biblioteka.
Wracasz do starych piosenek?
Czasem. Słyszę wtedy, jak zmienił się świat, jak ja się zmieniłam. Widzę, że jako młoda artystka byłam bardziej bezkompromisowa, odważniejsza. Z wiekiem stałam się bardziej zachowawcza, zwłaszcza jeśli chodzi o produkcję.
Co cię teraz przed tą bezkompromisowością hamuje?
Dorosłość, dojrzałość, świadomość tego, że w pewnym wieku pewnych rzeczy po prostu nie wypada. Słuchając młodych, wiem, że ja już do tego wynikającego z młodego wieku szaleństwa nie powrócę.
Z której piosenki jesteś najbardziej dumna?
To ciężkie pytanie. Smak słów to utwór, który wciąż kocham i nie dlatego, że stał się przebojem. Uważam, że pod kątem kompozycji, melodii, tekstu wszystko się w nim zgadza. Jest też piosenka Inna historia, do której mam wielki sentyment, która dobrze oddaje mój charakter, bo jest w niej nostalgia, wschodnia nuta, romantyzm, dużo minorowej nuty.
A czy jest piosenka, której się wstydzisz?
Nie, nie ma takiej. Nawet jeśli coś mi do końca nie odpowiada, to wiem, że wtedy, kiedy pisałam tekst, byłam kimś innym, młodszą dziewczyną z mniejszym doświadczeniem, na innym etapie życia. Nie czuję wstydu, widzę rozwój.
Rozmawialiśmy o tym, ile dało ci słuchanie muzyki z kaset, płyt. A co dało ci jako artystce przyglądanie się koncertom innych artystów?
Bardzo dużo. Dokładnie pamiętam jeszcze koncerty w Krasnymstawie, których nie było za wiele, ale były dla mnie specjalne. Pamiętam występ Stanisława Soyki w miejskim domu kultury. Pamiętam niezwykłą wizytę Grzegorza Turnaua. Regularnie chodziłam też na Chmielaki, dużą imprezę, na którą przyjeżdżali znani artyści. Zawsze wtedy po koncertach pędziłam do domu, żeby próbować swoich sił w pisaniu piosenek. Zachłyśnięta tym, czego właśnie doświadczyłam, siadałam do pianina i starałam się znaleźć w sobie tę wrażliwość na słowo, na harmonię. To zamiłowanie do koncertów pozostało mi do dziś, zawsze uczę się na nich czegoś nowego.
Teraz twoja kariera ma dwie ścieżki. Z jednej strony jest Goya, z drugiej współpraca z innymi artystami, w tym sanah, z którą napisałaś wiele tekstów.
Zawsze powtarzam, że Zuzia to najzdolniejsza osoba, jaką w życiu spotkałam. Jest megazdolna, przeświadoma i ciężko pracująca.
Widząc, jak cały, wypełniony po brzegi Stadion Narodowy śpiewa teksty, które napisałyście, nie czułaś takiego lekkiego ukłucia zazdrości?
Już od dawna nie mam takiego poczucia, że to ja powinnam stać na tej wielkiej scenie. Jeśli mnie coś przepełnia, to duma. Nawet się trochę na tym Narodowym popłakałam ze wzruszenia. To, co tam się działo, to był kosmos, coś absolutnie wyjątkowego na polską skalę. Jestem naprawdę szczęśliwa, że mogę pracować z młodymi ludźmi, pomagać im w przebiciu się do szerszej publiczności. Wiesz, ja dzięki tej współpracy wciąż jestem na muzycznej scenie, nie przeszłam na emeryturę, nie zamknęłam się w przeszłości. Znam swoje miejsce, swoje sukcesy z zespołem przeżyliśmy, a nadal się spełniam, tylko na trochę innym polu.
Czego szukasz w młodych artystach, zanim usiądziesz z nimi do pracy?
Najlepiej, gdy uda nam się nawiązać porozumienie, kiedy jest między nami flow. Jeśli czas na to pozwala, to siadamy i rozmawiamy, o nich, o ich muzyce, o tym, co chcą osiągnąć, nawet o ich ulubionych słowach. Na szczęście do tej pory trafiałam na otwartych, wrażliwych ludzi, z którymi fantastycznie się dogadywałam. Rzadko, ale zdarzają się sytuacje, kiedy firma wydawnicza artysty prosi mnie o pomoc przy tekście czy udział w sesji, a sam artysta nie jest do końca przekonany (śmiech).
Czyli nie zawsze jesteś zadowolona z rezultatu współpracy?
Nie muszę być. Wiem, jaka jest moja rola, i robię to jak najlepiej potrafię. Pamiętaj, że artysta piosenkę wykonuje po swojemu, a swoje uwagi, pomysły zgłasza też przecież producent. Reguła jest taka, że im więcej mamy czasu na pracę, również w studiu przy nagrywaniu, tym bardziej jestem zadowolona z rezultatu.
Widzisz w młodych potencjał na gwiazdy formatu Dawida Podsiadły czy sanah?
Podsiadło i sanah są wyjątkowi. Ale wśród młodych zaczynających karierę są prawdziwe perły. Wielu jest ponadprzeciętnych, mają w sobie odrobinę pozytywnego szaleństwa. Ale jak sam wiesz, talent, intuicja, natchnienie, artyzm to nie wszystko. Trzeba uporu, ciężkiej pracy i czasami szczęścia.
To jaka jest najważniejsza rada, której im udzielasz?
Nie przepadam za udzielaniem rad, ale uważam, że pisanie piosenek to rzemiosło, które wymaga nieustannej pracy, ciągłych ćwiczeń. Dobrym przykładem są nasze wspólne zajęcia w ramach TekstMisji. Po dwóch, trzech dniach pracy wszyscy zauważamy, że nasz umysł wchodzi na wyższe obroty i pewne rzeczy przychodzą trochę łatwiej.
Czy takiej samej rady udzieliłabyś sobie samej, wiele lat temu?
Jak najbardziej. Powiedziałabym sobie samej: ćwicz więcej, pracuj regularnie, przezwyciężaj lenistwo oraz zniechęcenie. I bardzo proszę, uzbrój się w cierpliwość! (śmiech)
Co cię skłoniło do udziału we wspomnianym projekcie TekstMisja?
Nie tyle co, a kto. Do udziału namówił mnie Wojciech Byrski. Pamiętam, że bardzo się denerwowałam, bo nigdy wcześniej nie prowadziłam podobnych zajęć.
Ale miałaś przecież doświadczenie we współpracy z innymi artystami.
Oczywiście, ale to było zupełnie nowe wyzwanie. Czym innym jest pisanie dla siebie czy nawet dla innych artystów, których znam, z którymi mam szansę wcześniej porozmawiać, przygotować się do współpracy.
Na warsztatach TekstMisji miałam pracować z kilkuosobową grupą, złożoną z obcych mi ludzi. Nie wiedziałam, jak takie zajęcia wyglądają, jaka jest ich formuła. I choć bardzo się stresowałam, to przeważyła ciekawość tego, czy się sprawdzę w nowej roli. To było bardzo kuszące wyzwanie.
Pamiętasz pierwsze zajęcia, które poprowadziłaś?
Jak najbardziej. Przygotowywałam się do nich kilka dni, robiłam notatki, szykowałam się do poważnego wykładu (śmiech). Na szczęście okazało się, że formuła zajęć jest bardzo luźna i elastyczna. I że nie chodzi w niej o takie typowe, schematyczne lekcje jak w szkole.
Co było dla ciebie największym wyzwaniem?
To, żeby w kilka godzin kilka obcych mi i sobie nawzajem osób znalazło wspólny punkt porozumienia, wspólne emocje, żeby uczestnicy się otworzyli na tyle, aby mogli opowiedzieć o własnych doświadczeniach i obserwacjach. Przy pracy nad tekstami zawsze zależy mi, żeby były o czymś, miały w sobie emocje. Może to zabrzmi dziwnie, ale zawsze cieszyło mnie, kiedy pod koniec zajęć pojawiały się łzy radości, wzruszenia. To jest dla mnie największy komplement, bo łzy oznaczają, że udało nam się wyzwolić emocje w szczery sposób.
W opisie TekstMisji na stronie ZAiKS-u pojawia się sformułowanie „radość tworzenia”. Jak to rozumiesz?
Zawsze powtarzam, że celem TekstMisji nie jest uczenie tego, jak pisać teksty. Nie o to w tym przedsięwzięciu chodzi. Przecież nie da się tego zrobić w kilka dni. Zależy mi na tym, żeby wyzwolić w uczestnikach odwagę pisania o sobie, o, jak już wspominałam, swoich emocjach i doświadczeniach. Zdarzało się, że podczas zajęć uczestnicy podejmowali decyzje dotyczące ich kariery, zrywali z pewnymi przyzwyczajeniami i zaczynali na nowo myśleć o swojej twórczości i karierze. Trzeba pamiętać, że oni uczą się nie tylko od nas, prowadzących, ale też od siebie nawzajem. Uczestnicy utrzymują często ze sobą kontakt po zakończeniu zajęć. Współpracują ze sobą, bawią się razem, założyli nawet zespół Przebiśniegi.
Ta radość tworzenia, o którą pytasz, to nie tylko radość z pisania, ale też z tworzenia nowych relacji, nawiązywania znajomości, przyjaźni. To wiele mówi o zajęciach, kiedy uczestnicy na koniec oznajmiają, że żal im wyjeżdżać, że przeżyli jedną z najwspanialszych przygód życia.
Z kim chciałabyś współpracować?
Bardzo podoba mi się wrażliwość Natalii Szroeder, lubię jej głos, sposób śpiewania. Jest też przepiękną kobietą, bardzo eteryczną. Myślę, że mogłybyśmy wspólnie stworzyć naprawdę ładną piosenkę.
Odwracając pytanie, czy jest ktoś, kto mógłby dla ciebie napisać piosenkę?
Jestem przyzwyczajona, że sama sobie piszę. To musiałby być ktoś o podobnej wrażliwości, może ktoś odważniejszy. Zawsze uważałam, że niezwykłe teksty i piosenki miał Grzegorz Ciechowski. Żałuję, że nie ma go z nami. Ciekawym, nietuzinkowym artystą jest Igor Herbut. On ma niekonwencjonalny sposób pisania, frazowania, nieoczywiste prowadzenie melodii.
Czy będąc rzemieślniczką słowa, jesteś w ogóle jeszcze w stanie słuchać piosenek, np. w radiu, bez zastanawiania się co można zmienić, poprawić?
Tak, i uwielbiam poznawać nową muzykę. Potrafię z łatwością przełączyć się z trybu zawodowego na tryb słuchacza. Potrafię się wzruszać bez analizowania melodii czy tekstu.
Pytałem, która z twoich piosenek jest najlepsza. A co jest twoim największym sukcesem jako artystki?
To, że jako zespół Goya istniejemy ponad 30 lat. Mamy kilka piosenek, które żyją w świadomości słuchaczy pomimo upływu wielu lat. To coraz rzadsze w dzisiejszych czasach, w których nowe utwory istnieją kilka miesięcy. Jestem też dumna z tego, że mogę pracować z innymi artystami i czuć z tego megasatysfakcję. Szczególnie cieszy mnie praca z młodymi ludźmi, którzy chcą korzystać z mojego doświadczenia. Okazuje się, że szybko łapię z nimi świetny kontakt i w takiej pracy przy pisaniu piosenek nie ma znaczenia różnica wieku.
A co jest największą porażką?
Nie ma czegoś takiego. Dotarłam do tego miejsca w moim życiu, w którym jestem dzięki pracy i wytrwałości. Nie wszystko mi się zawsze udawało, ale potrafiłam z potknięć, takich porażeczek, wyciągnąć wnioski. Czuję się spełniona osobiście i zawodowo.
Ale nie kończysz kariery, oczywiście. Zdradź, proszę, swoje najbliższe plany.
Nie mogę na razie zdradzić nazwisk, ale pracuję z bardzo fajnymi artystami i wierzę, że wyjdzie z tego coś bardzo dobrego. Jeśli chodzi o Goyę, to z okazji dwudziestolecia „Smaku słów” wydajemy specjalny, piękny graficznie winyl. Wiem, że nasi słuchacze chcieliby mieć taką płytę. Ja na pewno chciałabym ją mieć! (śmiech)