W poszukiwaniu potrzeby tworzenia
Człowiek zawsze szukał wewnętrznej równowagi. Stanu umysłu, który pozwoliłby mu wniknąć w bezmiar duchowej wolności i kreatywności.
Poczucia pewności, że każdy krok i każda decyzja zbliżają go do uniwersalnych praw natury – także tych, które pozwolą mu uwolnić w sobie potencjał swobody i spontaniczności tworzenia.
Artysta to człowiek, który nie ustaje w poszukiwaniach twórczego absolutu. Wyobcowanie i brak zrozumienia to najniższa cena, jaką przychodzi mu płacić za próbę zgłębienia tej tajemnicy.
Jacek Ostaszewski – artysta muzyk, kontrabasista, flecista, kompozytor, twórca muzyki filmowej, baletowej oraz teatralnej. Odznaczony Srebrnym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Buddysta zen, który z medytacji uczynił źródło inspiracji oraz wewnętrznej siły poznania.
Wychowany w krakowskim, pielęgnującym tradycyjne wartości domu artystów związanych z Teatrem Rapsodycznym, od najmłodszych lat obcował ze sztuką. Matka – aktorka, związana z teatrem jeszcze w czasach okupacji. Ojciec – artysta rzeźbiarz, twórca i projektant oprawy scenograficznej spektakli. Ślubu udzielał im sam Karol Wojtyła. Dorastającego Jacka kształtował nieustanny ferment twórczy. To, co dla jego rówieśników było niezwykłe, dla niego było nieodłączną częścią codzienności, zwykłości. Niejako naturalnie więc, stał się częścią krakowskiej bohemy.
Jego muzyczny świat formowała licealna przyjaźń z Tomkiem Stańką i Wackiem Kisielewskim. Dopiero jednak koncert Dave’a Brubecka, na który zabrała go mama, pozwolił zachłysnąć się ideą swobody, radości i niczym nieskrępowanej wolności w muzyce. To był przełom – Jacek postanowił iść do szkoły muzycznej.
Za radą Stańki, który miał już niejaką renomę, zaczął się uczyć gry na kontrabasie. Basistów brakowało, więc Jacek rozpoczął współpracę z zespołem Andrzeja Trzaskowskiego. Gdy podczas jednej z zagranicznych tras koncertowych przyszło zaproszenie od Krzysztofa Komedy, Ostaszewski wsiadł do pociągu i pojechał do Warszawy. W stolicy poznał świat muzyczno-filmowej elity, która szarą peerelowską rzeczywistość zatapiała płynącą nieustannie rzeką alkoholu. To jednak nie przeszkodziło mu w ugruntowaniu swojej pozycji muzyka poszukującego. Wtedy też powstały jego pierwsze kompozycje. Pewnie zostałby w Warszawie – zwłaszcza, że na świat właśnie miała przyjść córka Maja – gdyby nie obowiązujące wówczas przepisy meldunkowe.
Z początkiem lat 70. wrócił do Krakowa, by związać się z Markiem Grechutą i grupą Anawa. Miał już wtedy renomę czołowego kontrabasisty jazzowego, lecz w głowie i duszy wciąż dominowało pragnienie poznania czegoś nowego – i to nie tylko w sensie muzycznym. Pierwsze zainteresowania jogą i kultem Krishny zbliżyły go ze środowiskami kulturowej alternatywy. Poszukiwania te podejmował zawsze z poszanowaniem – nie tylko własnej – niezależności i świadomej autonomii. Pewnie dlatego nigdy nie związał się z ruchem hipisowskim.
Kilka miesięcy po Ostaszewskim do zespołu dołączyli gitarzysta Marek Jackowski – młody anglista eksperymentujący z rockowymi brzmieniami – oraz malarz i perkusista Tomasz Hołuj. Ich muzyczno-duchowe poszukiwania stały się zarzewiem określanej mianem prekursora world music formacji Osjan. Kwestią czasu było zaproszenie grupy przez Zygmunta Koniecznego do Piwnicy pod Baranami.
Ważny dla Ostaszewskiego rozwój duchowy zaprowadził go wraz z rodziną do kolonii buddyjskiej w Przesiece. Dusza artysty dopełniła swoistej transcendencji – jako muzyk nauczył się myśleć nie pojęciami, a dźwiękiem. Tak, by muzyka stała się naturalnym stanem oraz kondycją ciała i umysłu. Tylko wtedy jest prawdziwa, bo wynika z niczym nieograniczonej, naturalnej potrzeby tworzenia. Nie kreacji, nie wypowiedzi artystycznej, nie wyrażania siebie.
Zawsze podkreślał, że rodzina jest jego najważniejszą inspiracją i ostoją. Fundamentem trwałości i spokoju. To sztuce pozostawia wolność i swobodę kontrastowania treści i nastroju. Swobodę i niezależność wyrażającą się poczuciem – nie tylko artystycznego – spełnienia. W jednym z w ywiadów powiedział: „Takie poczucie niezależności pojawiło się we mnie po historii, jaka przydarzyła mi się podczas zdjęć do filmu Niebieski, w którym miałem zagrać epizodyczną rolę ulicznego grajka. Na róg ulicy, gdzie miała być kręcona scena, przyszedłem trochę za wcześnie, wyciągnąłem flet i zacząłem grać. Nagle podeszła do mnie starsza pani i wrzuciła mi do kieszeni pieniądze. W sensie symbolicznym było to dla mnie największym honorarium! Zrozumiałem, że czy to będzie teatr, czy to będzie Osjan, czy cokolwiek jeszcze innego, to jestem niezależny. Zawsze mogę wyjść na róg ulicy i zagrać. To nie tylko trening pokory, ale też wspaniałe poczucie wolności”.