Butikowe festiwale

Łukasz Kamiński
11.06.2024

CZY MOGĘ PROSIĆ O COŚ W MNIEJSZYM ROZMIARZE? 

W kopalni, na plaży, w centrum miasta, w lesie. Imprezy butikowe są wybawieniem dla tych, którzy zmęczeni tłumami i wielkoscenicznymi gwiazdami wciąż szukają festiwalowego doświadczenia, przeżycia, emocji. 

Jest letni, sierpniowy wieczór. Nad Zatoką Pucką malowniczo zachodzi słońce. Ci festiwalowicze, którzy akurat nie stoją pod jedną z dwóch scen, odpoczywają na leżakach, podziwiając zachód słońca. Jest coś pocztówkowego w tym widoku. Ale cały festiwal Salt Wave jest pocztówkowy: w scenografii, brzmieniu, nastroju. To wzorcowy przykład festiwalu butikowego, coraz popularniejszego formatu na polskiej scenie koncertowej. 

 

BUTIKOWY, CZYLI KAMERALNY 

Festiwal butikowy. Ta nazwa znana doskonale fanom koncertów nie do końca jeszcze przebiła się do szerszej świadomości. Brzmi dość egzotycznie, zagadkowo, a nawet w jakimś stopniu ekskluzywnie, jak impreza tylko dla wybranych. Nic bardziej mylnego. To po prostu festiwal nastawiony na mniejszą widownię, na wciąż wspólnotowe, ale bardziej kameralne doświadczanie muzyki, często w nastrojowej scenografii: nad morzem lub jeziorem, w parku, na polanie lub w przestrzeniach industrialnych, w których architektura – zabytkowa bądź nowoczesna – stanowi oryginalne tło. To propozycja dla tych fanów, którzy wciąż pragną festiwalowych przygód, ale przytłacza ich masowość, skala takich wydarzeń, jak gdyński Open’er, odbywający się na lotnisku Czaplinek-Broczyno Pol’And’Rock czy nieistniejący już katowicki Fest Festival. 

Definicja festiwalu butikowego jest niesłychanie pojemna. Nie ma jednej miary, którą można by go mierzyć, jednej szufladki, do której można by go upchać. Frekwencja takich imprez może się wahać od kilkuset do kilku tysięcy uczestników. Mogą trwać jeden dzień, mogą i być kilkudniowym maratonem. Mogą być stylistycznie hermetyczne, poświęcone jednemu rodzajowi muzyki, ich program może też być upleciony z przeróżnych gatunków. Mogą, w końcu, nieco na przekór nazwie, wcale nie być eleganckie, elitarne, ekskluzywne. 

Snowfest, fot. Dominika Scheibinger
Snowfest, fot. Dominika Scheibinger

NUDNY I MĘCZĄCY WYŚCIG ZBROJEŃ 

Podczas gdy w Polsce określenie „festiwal butikowy” jest wciąż w miarę nowe, na świecie jest już ono silnie osadzone w nomenklaturze muzycznej. Sześć lat temu magazyn „Rolling Stone” pisał wręcz o boomie na tego typu imprezy. Publiczność zmęczona tłumami, znudzona tą samą, nie taką dużą grupą największych gwiazd pojawiających się na każdym dużym festiwalu, postanowiła poszukać czegoś nowego, innego, bardziej przystępnego. 

Znani w Polsce Aaron Dessner z grupy The National i Justin Vernon, stojący za projektem Bon Iver, znając festiwalowe realnia aż nadto dobrze, postanowili powołać do życia imprezę, która nie przytłaczałaby wielkością i nie przynudzała występami tych samych artystów. Tak powstał Eaux Claires w Wisconsin (po kilku edycjach padł w czasie pandemii i już się nie odrodził). Pytany, po co powołuje do życia nieduży festiwal, Dessner wyznał, że znużyła go przypominająca wyścig zbrojeń walka, by za wszelką cenę ściągnąć największe muzyczne gwiazdy. „Zależy nam na mniej znanych nazwiskach, na artystach spoza oczywistego obiegu, tych, którzy są równie ciekawi co popularne gwiazdy, ale nie mają wielkich hitów” – tłumaczył muzyk The National. 

 

KOPALNIA DOBRYCH DŹWIĘKÓW 

Wróćmy do Polski. Na rodzimym rynku festiwalowym od kilku lat robi się coraz gęściej i ciaśniej. Ktoś, kto ma szerokie horyzonty muzyczne i głęboki portfel, mógłby bez problemu przebalować cały sezon wakacyjny, skacząc z jednej imprezy na drugą. Konkurencja na rodzimym rynku festiwalowym jest arcypotężna, a trzeba jeszcze pamiętać o wielkich, wcale nietanich, jednorazowych wydarzeniach stadionowych, które przyciągają tysiące fanów (tylko w te wakacje warszawski Stadion Narodowy gościć będzie między innymi Taylor Swift, Metallikę czy Taco Hemingwaya). 

Zmęczona tłumem publiczność coraz chętniej wybiera się na wydarzenia mniejsze. W Polsce jest ich co najmniej kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt. Modelowym przykładem festiwalu butikowego jest wspomniany na początku Salt Wave. Muzycznie starannie i czujnie osadzony między popem, elektroniką, hip-hopem przyciąga plażową, wakacyjną aurą. 

Ci, którzy szukają tanecznej elektroniki, ale chcą uniknąć tłumów, jak na cenionym już w skali europejskiej Audioriver, zaglądają na Śląsk i Podlasie. W Katowicach i nieodległym Zabrzu odbywają się Tauron Nowa Muzyka oraz Carbon Silesia, a w Białymstoku Up To Date. Ten pierwszy to już festiwalowy klasyk. Od lat organizowany jest na nowoczesnym, pięknie zrewitalizowanym terenie dawnej kopalni KWK „Katowice” i gości artystów z różnych stron sceny elektronicznej, od eksperymentalnej po przebojową. Górniczą aurą może pochwalić się też Carbon Silesia umiejscowiony w industrialnej przestrzeni Sztolni Królowa Luiza w Zabrzu. Miejską scenografię ma natomiast białostocki Up To Date, który adaptował wcale nieoczywiste na tańce przestrzenie, w tym powojenne magazyny, podziemne parkingi Stadionu Miejskiego czy wnętrza Pałacu Branickich oraz Opery i Filharmonii Podlaskiej. W lokalizacyjnej kontrze do tych wydarzeń stoi LAS, odbywający się przy dolnośląskiej wsi Paczyn, który pozwala fanom elektroniki (od wyciszającego ambientu po intensywne techno) odciąć się od zewnętrznego świata na pięć dni w małej, barwnej utopii w środku lasu. 

Inside Seaside, fot. Michał Murawski
Inside Seaside, fot. Michał Murawski

CZTERY PORY ROKU NA ŻYWO 

Festiwale butikowe odbywają się nie tylko w letnim sezonie imprezowym. Na przełomie zimy i wiosny do Szczyrku przyjeżdżają ci, którzy lubią łączyć snowboard i narty z tańcem. Od kilku lat na terenie amfiteatru i skoczni narciarskiej Skalite gości SnowFest. Na tej imprezie królują elektronika i hip-hop. W tym roku wśród gwiazd byli m.in. Brytyjczycy z Rudimental, norweskie Röyksopp czy rodzimi Kamp! i Kaliber 44. Obok koncertów odbywają się zawody sportów zimowych, co ciekawe SnowFest znalazł się w tym roku w oficjalnym kalendarzu FIS, czyli Międzynarodowej Federacji Narciarskiej i Snowboardowej. 

Jesień należy natomiast do nowego festiwalu Inside Seaside w Gdańsku. Choć w tym roku odbędzie się dopiero druga edycja tej imprezy, tu już doszusowała ona do festiwalowej czołówki. Ze względu na pogodę festiwal odbywa się w specjalnie na tę okazję zaadaptowanych salach Amber- Expo – na trzech scenach występują artyści z przeróżnych stron muzyki, od rockowej przez elektroniczną po jazzową (w tym roku są to m.in. Idles czy Black Pumas). Zapytany, dlaczego Inside Seaside odbywa się jesienią, Tomek Rawski z organizującej festiwal agencji Live powiedział, że przy tak gęstym koncertowo sezonie letnim nowa impreza kolidowałaby z jakimś innym wydarzeniem. A w listopadzie nie ma po prostu konkurencji. 

W szerokiej, niedogmatycznie definiowanej kategorii butikowej mieszczą się też coraz bardziej popularne w Polsce festiwale showcase’owe, czyli takie, które łączą przegląd młodych artystów z konferencją, na której dyskutuje się o tym, co ważne, pilne, ciekawe w branży muzycznej. Podczas tegorocznej, kwietniowej edycji poznańskiego NEXT FEST w ciągu dnia dziennikarze, artyści, eksperci rozmawiali m.in. o zaletach i zagrożeniach AI czy o tym, jak ważne jest dbanie o zdrowie psychiczne artystów, a wieczorem w klubach i barach odbywały się koncerty. Podobną formułę ma łódzki The Great September. Jak sama nazwa świadczy, impreza odbywa się we wrześniu, a łódzkie kluby skupione wokół ulicy Piotrkowskiej zapełniają się fanami nowej, młodej muzyki. 

 

COŚ DLA NIECO STARSZYCH 

Gdybym dostawał złotówkę za każdym razem, kiedy ktoś ze średniego pokolenia narzeka na odległości, jakie musi pokonywać na dużych festiwalach, na kolejki po jedzenie czy picie, byłbym nie na żarty bogaty. W Polsce pokolenie, które wychowywało się na wczesnych Open’erach, już dorosło. Kto szalał przy muzyce The Chemical Brothers w 2008 roku, niekoniecznie będzie miał siły na fikanie przy Skrilleksie w 2024. To absolutnie normalne w przyrodzie. Tak jak stare lwy oddają pole młodszym, tak starsi festiwalowicze usuwają się na z góry upatrzone pozycje nieco z tyłu, by młodzi mogli się wyhasać. Nie wszystkim jednak stanie z tyłu wystarcza – scena ma magnetyczną siłę i dobrze jest nie tylko słyszeć artystów, ale móc czasem im spojrzeć w oczy z bliska. 

Hasłem wspomnianego festiwalu The Great September jest „Wielka muzyka zaczyna się od małych scen”. W przypadku festiwali butikowych wielka muzyka zatrzymuje się na małych scenach. I to jest dobra wiadomość. 

Carbon, fot. Radosław Kaźmierczak
Carbon, fot. Radosław Kaźmierczak
#festiwale
#Artykuł z kwartalnika