Mam nadzieję, że tego rodzaju polityczne reperkusje cię nie zniechęcają, bo przecież świadczą o tym, że coś robisz dobrze.
Oczywiście. Im większa ciemność, tym bardziej ludzie potrzebują światła. Wiem o tym wszystkim, ale bycie liderką jest wyczerpujące. Dodatkowo wszystko się skomplikowało z powodu covidu, recesji, polityki. Jesteś jak kometa, która lecąc zabiera ze sobą różne planetoidy – wspaniałych muzyków, management, innych współpracowników... – ale tylko ty się spalasz. Kiedy kogoś odwołują, to przecież nikt nie mówi, że dzieje się to z powodu zespołu czy menedżera, tylko z powodu Marii Peszek. To ja muszę o tym rozmawiać z tefałenami, odpowiadać na różne szczujnie i jestem w tym totalnie samotna. Skala odpowiedzialności jest nieporównywalna. Rozumiem to, bo ja się pod tym wszystkim podpisuję i nawet nie oczekuję pomocy. Nie przemawia przeze mnie gorycz, ale chwilowo nie chcę tego robić. Wymyśliliśmy z Edkiem prezent dla mnie, na 50. urodziny, który jest zarazem prezentem dla publiczności – gramy urodzinowy koncert w Stodole i kropka. Przerwa. Kometa musi odpocząć.
Edek, o którym wspominasz, jest twoim partnerem nie tylko w życiu prywatnym, ale i zawodowym. Jaką dokładnie pełni rolę?
Z braku lepszego słowa nazywam go czule pomagierem. Niedawno w samolocie widziałam film o trwającej 50 lat relacji pisarza i redaktora. Wspaniale mówili o swojej pracy i przyjaźni. Uświadomiłam sobie, że słowo „editor”, które oznacza też montażystę filmowego, nie ma dobrego tłumaczenia na język polski, ale Edek jest dla mnie właśnie kimś takim. Edytuje moją twórczość. Ja wszystko wymyślam, ale często mam ogromny problem z wyartykułowaniem tego w sposób, w jaki chcę, żeby to wybrzmiało, i tu Edek przychodzi z pomocą. Trzydzieści lat naszych niekończących się rozmów jest właśnie tą edycją i to dla mnie poruszające odkrycie. Bez Edka mnie nie ma.
Być może niedługo tacy pomagierzy nie będą potrzebni, AI wszystko ci podpowie, zmontuje i zredaguje. Niektórzy artyści boją się, że i oni nie będą potrzebni, bo ludzi zadowolą treści generowane maszynowo.
Obserwuję to z fascynacją, ale bez lęku, bo wiem, że żadna maszyna nie zrobi tego, co ja robię ludziom na koncercie. A gdy ogarnia mnie chwila zwątpienia, patrzę, co robi Nick Cave. Jest starszy ode mnie, przeszedł w życiu rozmaite osobiste tragedie i redefiniował się jako artysta miliony razy, po to, żeby nie zmienić praktycznie niczego. Zawsze, kiedy idę na jego koncert, dostaję to, czego chcę, jestem całkowicie usatysfakcjonowana. Takiej ekspresji żadna sztuczna inteligencja nie jest w stanie zagrozić. Nie zastąpi pierwotnego kontaktu z dziadem czy też z babą, którzy wychodzą na scenę i przekazują absolutnie czystą emocję. Nie wierzę w to.
AI może zastąpić niektórych twórców, ale nie zastąpi kapłanów.
Wspaniale to ująłeś. Nie zastąpi kapłanów i szamanek. Mój stary ojciec twierdzi – i zgadzam się z nim – że trend się zaraz odwróci. Znowu zbierzemy się przy ogniu, usiądziemy w kręgu, ktoś weźmie do ręki patyk, zacznie wystukiwać rytm, a pozostali poczują potrzebę, by mu odpowiedzieć.
Pytanie brzmi, czy najmłodsze pokolenie, które nigdy się przy tym ogniu nie zbierało, bo dorasta wśród ekranów, będzie miało takie potrzeby.
Bardzo mnie ciekawi, czym interesują się młodzi, jakiej muzyki słuchają, jaką tworzą. Widzę, że nie chcą tego naszego znoju, tego cierpienia, chcą przyjemności, rzeczy ładnych. My reprezentujemy kulturę zapierdolu, musimy tworzyć w cierpieniu, zamęczać się, przelewać krew, pot i łzy. Wychodzę na scenę w tej zbroi, staję do walki, śpiewam Sorry Polsko, a oni tego nie chcą. Wolą Dawida albo sanah, bo oprócz tego, że to świetni artyści, u nich wszystko jest przyjemne, lekkie i nonszalanckie. Wszystko jest z bąbelkami.
„Bardzo mnie ciekawi, czym interesują się młodzi, jakiej muzyki słuchają, jaką tworzą. Widzę, że nie chcą tego naszego znoju, tego cierpienia, chcą przyjemności, rzeczy ładnych. My reprezentujemy kulturę zapierdolu, musimy tworzyć w cierpieniu, zamęczać się, przelewać krew, pot i łzy”.
Dziwisz im się? Świat wokół się pali i wali, nie znają innej polityki niż bratobójcza walka PiS-u z resztą świata, zarabiają grosze. Szukają więc ucieczki w jakieś przyjemne miejsce.
To też, poza tym mają inne priorytety. Mówią na przykład o work/life balance, którego my nie znaliśmy. Lubię pracować z młodszymi ludźmi, są superinspirujący, ale przykładam własny model pracy, chcę, żeby zapieprzali jak ja, a słyszę: „Nie dziś, jest po 18. Życie, Maria”. Czuję się wtedy jak jakiś archaiczny potwór. Staram się więc ich zrozumieć, chcę być elastyczna, bo tylko dzięki temu nie zostanę karykaturą samej siebie. Nie chcę być Don Kichotem z pordzewiałą piką, więc chwilowo nie gram Sorry Polsko, bo grzęźnie mi w gardle... Rozmawiam z młodymi i pytam, o czym marzą, co im daje szczęście, czego się boją. Ich buntem pokoleniowym jest niechęć do cierpienia, do rewolucji, bo odrzucają wszystko to, co było dla nas ważne. Zrozumiałam to wreszcie i patrzę na nich z czułością.
O czym ty dziś marzysz? Gdybyś dostała na urodziny w prezencie jedno życzenie...
Jedno? Jeśli musi być tylko jedno, chciałabym, żeby moja miłość trwała. Dzięki niej wszystko.