Zawód, powołanie czy fanaberia bogaczy?

Aleksandra Chmielewska
4.04.2023
Bartosz Kowalski, Krzysztof Knittel, fot. Helena Dzieduszycka
Bartosz Kowalski, Krzysztof Knittel, fot. Helena Dzieduszycka

„Czym się zajmujesz?” „Komponuję.” „Ale ja pytam, co robisz zawodowo.”

Nie ma chyba kompozytora, który ani razu nie spotkałby się z taką reakcją na stwierdzenie, że zawodowo tworzy muzykę. Albo z pytaniem: „To kto cię utrzymuje?”. Albo: „Czyli co właściwie robisz? Grasz? Śpiewasz? Tańczysz?”. Powiedzieć, że nasz zawód jest niedoceniony, a wiedza na jego temat niemalże zerowa, to nic nie powiedzieć. Komponowanie muzyki postrzegane jest często jako fanaberia bogatych, względnie elitarne hobby. Bo przecież skoro nawet najwybitniejszym kompozytorom się nie przelewało, skoro sam Mozart umierał w biedzie, to jakim cudem jakiś średnio znany współczesny twórca miałby się utrzymywać z tego typu działalności?

 

Dyplom do szuflady i czas do prawdziwej pracy

Trudno o specjalistów równie dobrze wyszkolonych jak muzycy. Dość powiedzieć, że od pierwszej klasy szkoły podstawowej nasz rozwój artystyczny jest regularnie poddawany ocenie, zaś w liceum, gdy większość naszych rówieśników dopiero się zastanawia nad wyborem swojej ścieżki, my mamy już pakiet umiejętności kwalifikujących nas do wykonywania zawodu. Wykształcony kompozytor, który nierzadko ma za sobą nie tylko dwanaście lat szkoły muzycznej i pięcioletnie studia, ale również uzupełniające studia zagraniczne czy studia doktoranckie, ma więc pełne prawo nazywać się fachowcem. Swobodnie porusza się w formach, gatunkach i stylach – stworzy muzykę do słuchowiska radiowego, muzykę do filmu, ale i chóralny utwór ilustracyjny czy utwór symfoniczny. Tego rzemiosła nie jest w stanie dać żaden przyspieszony kurs, żadne wakacyjne warsztaty. Dlaczego więc po zakończeniu edukacji twórca z tak ogromnymi możliwościami słyszy często, że teraz czas schować dumę i dyplom do kieszeni i pójść do normalnej pracy?

Przede wszystkim dlatego, że znalezienie pracy jako kompozytor jest, delikatnie mówiąc, dość nieoczywiste. Pionierzy minimalizmu, Steve Reich i Phillip Glass, zanim urośli do rangi jednych z najpopularniejszych kompozytorów na świecie, zarabiali jako hydraulik czy kierowca taksówki, by nie wspomnieć o Charlesie Ivesie, który do końca życia pracował w firmie ubezpieczeniowej. Swego czasu przedmiotem popularnego środowiskowego dowcipu był fakt, że pierwszym wynikiem, jaki pojawiał się w wyszukiwarce Google po wpisaniu „praca dla kompozytora”, była oferta pracy dla „kompozytora naleśników”. Wynik ten, na domiar złego, pojawiał się w sąsiedztwie propozycji zatrudnienia dla takich specjalistów, jak „kompozytor bukietów” czy „kompozytor kanapek”. Dziś po wpisaniu w Google „praca dla kompozytora” trzeba się wprawdzie sporo natrudzić, żeby dotrzeć do kulinariów, ale ktoś, kto usiłuje znaleźć pracę dla kompozytora przez internet, nadal będzie rozczarowany.

Jednak nie popadajmy w czarnowidztwo. Możliwości zarobkowe dla kompozytorów istnieją i – nawet jeśli utrzymywanie się wyłącznie z zamówień kompozytorskich, przekazów od wydawców i tantiem jest dla większości raczej mrzonką – nie muszą być wcale tak abstrakcyjne jak praca taksówkarza. Przyjrzałam się notom biograficznym kilkunastu polskich twórców różnych generacji pod kątem podejmowanych przez nich aktywności zawodowych. Kompozytorzy, oprócz tego, że legitymują się twórczością stricte artystyczną (zamówienia, projekty stypendialne, konkursy, rezydencje kompozytorskie), często opisują siebie jako twórców muzyki filmowej, teatralnej, muzyki do telewizyjnych dżingli i do gier komputerowych. Bywa, że uciekają w rozrywkę, zarabiając jako DJ-e czy twórcy piosenek. Kompozytor to standardowo aranżer, bardzo często improwizator, instrumentalista lub dyrygent (połączenie działalności twórczej z funkcją wykonawcy jest bez wątpienia świetnym patentem na zwiększenie zarobków przy jednoczesnej promocji własnej muzyki). Paramy się edycją nut, dziennikarstwem muzycznym, produkcją muzyczną, sound designem, organizacją życia muzycznego i – last but not least – przekazywaniem wiedzy młodszym adeptom: zarówno na poziomie szkoły muzycznej, jak i w funkcji wykładowców. Kompozytor to bez dwóch zdań świetny multizadaniowiec i tutaj zbiera swoje żniwo wspomniana już wyjątkowo długa droga edukacji. Pytanie tylko, czy twórca będzie umiał ten potencjał wykorzystać – a z tym bywa różnie.

 

„Nas nie interesują pieniądze, nas interesuje sztuka”

Nie oszukujmy się: nikt nie zdaje na studia kompozytorskie, żeby później tworzyć muzykę do reklam szamponu czy do aplikacji ułatwiającej zasypianie. I żaden z profesorów akademii muzycznej nie będzie do tego zachęcał; przeciwnie, inspirujemy się największymi z największych, eksperymentujemy na wszystkie możliwe sposoby, uciekamy od banału i od tego, co mogłoby zepsuć nasz styl. I jest to o tyle cenne, że w zmerkantylizowanej rzeczywistości dojmująco brakuje jednostek skłonnych poszukiwać nowych jakości artystycznych pomimo braku adekwatnego zysku. Ale jest i druga strona medalu – jeśli na akademiach muzycznych odwodzi się studentów od myślenia pragmatycznego, nierzadko krzywdzi się ich bardziej, niż skrzywdziłaby ich ta aplikacja ułatwiająca zasypianie. Biorąc pod uwagę, jak niewielu absolwentów kompozycji utrzymuje się w festiwalowych programach, można bez złośliwości stwierdzić, że nie wszyscy będą tworzyć muzykę koncertową. Wgrywając młodym twórcom przekonanie, że kompozytor to nie zawód, lecz coś wyższego, misja albo powołanie – a o czymś tak przyziemnym jak pieniądze rozmawiać nie wypada – często blokuje im się drogę do tego, by tak po ludzku czerpali korzyści z niemałych i całkiem unikatowych umiejętności, jakie nabyli. W procesie edukacji zaniedbywane są kompetencje dotyczące przedsiębiorczości. Młodzi kompozytorzy często nie są pewni, do jakich stowarzyszeń mogą dołączyć i jakie mieliby z tego korzyści. Niemal całkowicie pomija się wiedzę związaną z pisaniem wniosków o dotacje i stypendia, mało mówi się o krzywdzących sformułowaniach w umowach, bagatelizuje się możliwości związane z tworzeniem muzyki użytkowej, a kwestie zarobkowe uchodzą za tabu. A potem dochodzi do sytuacji, że osoby bez muzycznego wykształcenia tworzą muzykę do czołowych filmów i spektakli teatralnych, a ci, którzy zostali przysposobieni do tworzenia dzieł wiekopomnych, przeżywają frustrację, że to nie im się „przytrafiło”.

W rewelacyjnym artykule Kompozytor: zawód na łamach Niby-tygodnika* Stefan Szczepański zwraca uwagę na problem związany z nieumiejętnością wycenienia przez kompozytorów własnej pracy i z jednoczesnym lekceważącym potraktowaniem tej pracy przez zamawiających utwory. Przytacza on swoją rozmowę z festiwalowym kuratorem, który, nie oferując twórcom wynagrodzeń, stwierdził: „Dla młodych kompozytorów to zaszczyt wystąpić na naszym festiwalu”. Autor zripostował tę wypowiedź, pytając, czy dla pracowników instytucji byłoby zaszczytem przychodzenie do pracy za darmo.

Do jakiegoś stopnia można tu bronić kompozytorów. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie skomponował utworu za jeden uśmiech, byleby usłyszeć, jak zabrzmi, byleby znaleźć się w festiwalowym obiegu, byleby mieć dodatkowy wpis do biogramu. Współpraca z instrumentalistami to dla nowicjusza nie lada gratka, a za sprawą efektu kuli śnieżnej utwór za zero złotych ma szanse dotrzeć pewnego dnia do kogoś, kto się nim zachwyci, zamówi nową kompozycję i godziwie za nią zapłaci. Tylko że w procesie lepienia kolejnych śnieżnych kul nie można zatracić zdrowego rozsądku. Na pewnym etapie trzeba powiedzieć „stop”. Bo jeśli po raz dwudziesty honorarium otrzymują dyrygent, muzyk-wykonawca, realizator nagrania, konferansjer i osoba przewracająca nuty, a kompozytora pozostawia się z gromkimi oklaskami i poczuciem bezbrzeżnego szczęścia, że w ogóle ktoś zechciał wykonać jego kompozycję, to coś jest tu nie w porządku.

Wobec realiów, które wydają się dalekie od ideału, warto mieć z tyłu głowy, że jako środowisko mamy pewien wpływ na nasze warunki pracy, na przykład poprzez piętnowanie szkodliwych praktyk i promowanie właściwych. Do szkodliwych praktyk, oprócz wspomnianego już komponowania utworów za darmo, zaliczam między innymi podpisywanie umów wykupu, pisanie muzyki bez umowy i za bliżej nieokreśloną stawkę, a nade wszystko mitologizowanie zawodu przy jednoczesnym udawaniu, że proza życia nas nie dotyczy. Za dobrą praktykę – i taką, której w świecie sztuki rozpaczliwie brakuje – uważam natomiast otwarte mówienie o pieniądzach.

Zatem na zakończenie – w ramach symbolicznego propagowania dobrych praktyk – garść danych liczbowych. Według raportu Rynek pracy artystów i twórców w Polsce z 2013 roku większość, bo aż 46,9% twórców z grupy muzyków, osiąga roczny dochód pomiędzy 30 a 40 tys. złotych (tym samym średni miesięczny dochód kompozytorów można szacować między 2000 a 3500 zł). Dochody te odnoszą się do działalności stricte twórczej, a zatem nie obejmują np. pracy na uczelni, gdzie twórca z tytułem profesora zwyczajnego zarobi miesięcznie 7210 zł brutto. Budżet programu „Zamówienia kompozytorskie” realizowanego przez Instytut Muzyki i Tańca to każdego roku ok. 2 mln złotych (przy czym maksymalna wnioskowana kwota to 80 tys., a z pozyskanych środków pokrywane jest nie tylko honorarium kompozytora, ale również koszty prawykonania dzieła i honoraria ewentualnych współtwórców). Stypendia MKiDN, czyli „Młoda Polska” dla artystów poniżej 35. roku życia i stypendium twórcze, to odpowiednio 50 tys. zł brutto wypłacane jednorazowo i 4 tys. zł brutto miesięcznie. Nagrody finansowe w polskich konkursach kompozytorskich plasują się w przedziale od nagrody honorowej w wysokości zera złotych, przez takie wartości jak 2 tys. USD za pierwszą nagrodę w Konkursie im. Tadeusza Bairda czy 10 tys. zł za pierwszą nagrodę w Konkursie im. Tadeusza Ochlewskiego, aż po tak wysokie kwoty jak 15 tys. euro za pierwszą nagrodę w Międzynarodowym Konkursie Kompozytorskim im. Mieczysława Karłowicza.

Tę wyliczankę można by ciągnąć jeszcze długo, lecz nie ma to większego sensu, bo biorąc pod uwagę szereg elementów niezależnych, takich jak talent, pracowitość, koneksje czy zwykły łut szczęścia, można stwierdzić, że dany twórca może z tego tygla wyciągnąć i wszystko, i nic. W każdym razie warunki zarobkowe dla kompozytorów, choć pozostawiają sporo do życzenia, istnieją i zamiast uciekać za kierownicę Ubera, warto walczyć, by wycisnąć z nich jak najwięcej. A na pytanie: „Czym się zajmujesz?” odpowiadać: „Jestem kompozytorem/kompozytorką”, z nie mniejszą pewnością siebie, niż z jaką odpowiedziałby na to pytanie architekt, tłumacz czy grafik komputerowy.

* Kompozytor: zawód – Niby-tygodnik (nibytygodnik.pl)

#Artykuł z kwartalnika
#Krzysztof Knittel
#Bartosz Kowalski