Z Wojciechem Byrskim, autorem tekstów, kompozytorem, Skarbnikiem Zarządu Stowarzyszenia Autorów ZAiKS, rozmawia Wojciech Orliński
Podziwiam pańską odwagę. Skarbnik to najgorsza funkcja – jak coś pójdzie źle, wszyscy będą mieć do pana pretensje, ale jak pójdzie dobrze, to nikt za to nie podziękuje.
Nie zastanawiałem się nad tym. Zdaję sobie sprawę z tego, że ciąży nade mną wielka odpowiedzialność, ale zakładam, że po prostu nie zawiodę zaufania koleżanek i kolegów. Inaczej nie podjąłbym się tego zadania. Może jestem staroświecki, ale nie patrzę na swoje obowiązki, zastanawiając się, czy ktoś mi będzie wdzięczny czy nie, tylko co trzeba zrobić. Żyjemy w trudnych czasach dla organizacji takich jak ZAiKS. Obowiązki musimy wykonywać dokładnie i precyzyjnie, bo margines błędu jest bardzo mały, jeśli w ogóle jakiś jest.
Statutowa rola skarbnika polega m.in. na kształtowaniu polityki finansowej organizacji. Nie jestem księgowym, mamy od tego fachowców. Moje ogólne zadanie polega na tym, żeby jak najwięcej wpłynęło i żeby to jak najmądrzej, w najbardziej odpowiedzialny sposób wydać, a przede wszystkim, by jak najwięcej pieniędzy zainkasowali nasi twórcy. Warunki makroekonomiczne są dziś zdecydowanie niekorzystne. Wysoka inflacja i sytuacja rynków finansowych wymagają nowego otwarcia w zakresie polityki inwestycyjnej.
Jakby tego było mało, czekają nas spadki przychodów z punktów usługowych odtwarzających muzykę, ponieważ zamykane są na masową skalę z powodu wzrostu kosztów utrzymania. Wskutek inflacji będą rosnąć koszty organizacji imprez, na których wykonywany jest nasz repertuar. Zatem będzie ich mniej, a bilety osiągną astronomiczne ceny. Jeśli sektor wpadnie w spiralę zadłużenia, stracimy na tym również my jako organizacja. A na dodatek – po raz pierwszy od dekad mamy wojnę tuż za naszymi granicami. To wszystko sprawia, że jako zarząd stajemy przed wyzwaniami, z którymi nie musieli się borykać nasi poprzednicy.
Jednocześnie jestem dumny z reform podjętych już na początku kadencji – regulaminów parametryzujących działalność socjalną, uproszczonego i przyjaznego regulaminu rejestracji utworów, a także z dwóch rewolucyjnych narzędzi, z których mogą skorzystać nasi twórcy – rejestracji warunkowej (dającej możliwość zarejestrowania „swojej części utworu” i uzyskania wynagrodzeń autorskich) oraz z wdrożonego z początkiem roku systemu składania reklamacji.
Do rejestracji warunkowej w pierwszym tygodniu wdrożenia weszło ponad 800 utworów, dając możliwość uzyskania przez twórców nierzadko kilkudziesięciotysięcznych wynagrodzeń autorskich, których wypłata była do tej pory blokowana przez nielojalnych współtwórców, odmawiających rejestracji z absurdalnych powodów. System reklamacji, wymyślony i postawiony właśnie w celu zwiększenia inkasa od pierwszych dni, sprawdza się znakomicie – służy nie tylko sprawniejszemu poborowi wynagrodzeń autorskich, ale i jest bazą informacji pozwalających objąć inkasem coraz większą liczbę użytkowników, a niekiedy i całe segmenty rynku. Ten system wspierany jest przez aktywne kontrole w terenie, których ograniczona kosztochłonność przyniosła za zeszły rok pokaźne wpływy. Do tego jak dodamy prowadzony od początku roku audyt funkcjonalny, zmierzający do optymalizacji kosztów pracy biura, i już dokonane zmiany organizacyjne – w zakresie inkasa i repartycji (czyli naszych sektorów wrażliwych), widzimy, jak szeroki zakres prac i odpowiedzialności wziął na siebie nowy zarząd. Reformy są konieczne i wymuszone okolicznościami, na które na bieżąco reagujemy, starając się zachować sprawczość na satysfakcjonującym poziomie. W takiej sytuacji liczymy na utrzymanie wewnętrznej stabilizacji i lojalności, wykluczającej partykularne, a czasami wręcz osobiste interesy.
Proszę mi to wyjaśnić jak laikowi, którym jestem. W okresie pandemii siedzieliśmy w domu i na okrągło czegoś słuchaliśmy albo coś oglądaliśmy, słowem, korzystaliśmy z czyjejś twórczości. To chyba dobre czasy dla twórców?
Tak, są podmioty, które na pandemii bardzo dobrze zarobiły. To głównie amerykańskie korporacje, które – na ile mogą – opierają się przed negocjacjami z ozz-ami, ponieważ jesteśmy dla nich naturalną przeszkodą dla pełnej hegemonii i nieograniczonego, darmowego korzystania z kultury. Niestety, mimo olbrzymiego wzrostu, wpływy z internetu w okresie pandemii nie zrekompensowały strat związanych z brakiem koncertów. To uderzyło w wielu naszych twórców. Najłatwiej mi to pokazać na swoim przykładzie: jako tekściarz jestem autorem piszącym, a nie występującym. Odnotowałem więc znaczny spadek przychodów z tantiem, bo moje piosenki nie były grane na koncertach, ale jednak nie całkowity, bo były grane w radiu, telewizji i tak dalej.
Najgorsze straty odnotowała branża wsparcia technicznego. Dlatego teraz jej usługi bardzo podrożały, bo wielu ludzi po prostu odeszło z zawodu, polikwidowało swoje firmy i teraz zaczynają je odtwarzać czy budować od zera. Dziś coraz trudniej jakikolwiek koncert zorganizować, bo wszystko podrożało, a publiczność zbiedniała w wyniku kryzysu. Garstka ludzi jest gotowa coś zapłacić, ale i dla tej garstki to jest potrzeba dziesiątego czy piętnastego rzędu – sięgną po portfel tylko, jeśli będą mieć zaspokojone wszystkie ważniejsze potrzeby – kultura i rozrywka niestety do nich nie należą. Kiedy się okazuje, że za bilet na koncert trzeba
zapłacić trzysta złotych, czyli dla czterech osób to już będzie tysiąc dwieście – rezygnują. A artysta z kolei nie bardzo może zejść z ceną, bo musi utrzymać całą ekipę.
Na koniec trzeba dodać, że ważna różnica między czasem pandemii a czasem dzisiejszym jest taka, że nie ma już tych osłonowych tarcz dla przedsiębiorców. Przez pierwsze miesiące pandemii one ratowały czy to muzyków, czy to firmy pośrednio powiązane z muzyką. To się skończyło.
Kolejne branże są na skraju załamania i nie wiadomo, czy się utrzymają. Dla kin chyba już nie ma ratunku. I to nie są skutki pandemii jako takiej, tylko czasu popandemicznego. Sektor kreatywny, obsługiwany w znacznej mierze przez ZAiKS, okazał się bardzo wrażliwy na czynniki makroekonomiczne. To wręcz zaskakujące, jak bardzo.
Ale przecież ciągle słyszę, że jakiś koncert się wyprzedał w przedsprzedaży…
To dotyczy ścisłej czołówki. Ci muzycy, którzy mają koncerty wyprzedane w jeden dzień, mają zorganizowane grupy wielbicieli. Oni sobie dadzą radę. Ale wyobraźmy sobie początkujący zespół. Albo doświadczony, ale jednak niszowy. Bilety na ich koncert też muszą kosztować po kilkaset złotych, bo po prostu nie da się tego inaczej zorganizować. Ale kto wtedy zaryzykuje?
Gwiazdy sobie dadzą radę. To tak jak z restauracjami: te najdroższe, najsławniejsze przetrwają. Problemy będzie mieć raczej pizzeria, którą ma pan za rogiem. A to jej zamknięcie będzie dla pana bardziej dotkliwe. Ktoś mógłby więc na to spojrzeć z czysto rynkowego punktu widzenia i powiedzieć, że skoro tylko gwiazdy przetrwają, to może tylko one na to zasługują. Ale to jest mechanizm naczyń połączonych. Im gorzej sobie radzą wykonawcy z dolnej i średniej półki, tym słabiej sobie radzi branża eventowa. I tym droższe i trudniejsze w organizacji będą koncerty gwiazd, a w konsekwencji będą rzadsze. Więc tu też przychody w końcu będą spadać.
Polska muzyka powinna jednak przetrwać, bo przecież każdy lubi choć jednego wykonawcę. Mogę sobie wyobrazić Polaka, który nie chodzi na polskie filmy i nie czyta polskich książek, ale nie umiem sobie wyobrazić niesłuchania żadnego polskiego wykonawcy...
Mam możliwość obserwowania tego z unikalnego punktu widzenia. W ramach ZAiKS-u wymyśliłem i organizuję TekstMisję, warsztaty pisania tekstów piosenek. Mamy bardzo dużo zgłoszeń i pytamy kandydatów przy naborze o znajomość polskiej piosenki. Powiedziałbym, że jest to znajomość wręcz wybitna – i to zarówno tych nowszych, jak i starszych piosenek.
Polska piosenka trzyma się jeszcze. Jeśli spojrzymy na jakąkolwiek listę sprzedaży, wręcz króluje. Oczywiście, dziś jest to głównie muzyka hiphopowa, która dała niesamowity impuls rodzimemu rynkowi muzycznemu.
To jest ściśle związane z tym, że muzyka dziś jest użytkowana absolutnie inaczej niż jeszcze kilka lat temu. Mam dwie córki, 17- i 20-letnią. Obserwuję to z bliska. One już nie słuchają radia, nie oglądają telewizji. To jest pokolenie przyzwyczajone do tego, że wszystko, czego chce, musi mieć natychmiast, w jak najwyższej jakości i to najlepiej jak najtaniej lub za darmo, w urządzeniu noszonym w kieszeni. A skoro wroga nie możesz pokonać, to trzeba z nim koegzystować.
Dlatego skuteczna tantiemizacja internetu będzie dalej postępować. Trzeba też wspomnieć, że jedną z pierwszych reform podjętych przez nowy zarząd jest dogłębna zmiana struktury i zadań Wydziału Inkasa Terenowego. To reaktywne, dynamiczne podejście do zmieniającej się rzeczywistości, obejmujące monitoring bieżący, jak i kontrole zrealizowanych już imprez. Nie zapominamy również o tradycyjnych nadawcach (radio i telewizja), starając się negocjować lepsze warunki dla twórców lub utrzymać status quo, co nie zawsze jest takie proste. Te bowiem media, mimo raczej spadkowego trendu rozłożonego na przyszłe lata, są wciąż dla nas istotnym partnerem. O dziwo, dzięki covidowi przedłużyły swoją egzystencję – ludzie potrzebowali bieżącej i dobrze podanej informacji, a nie tylko newsroomu opartego na klikalności.
Ale to się jednak kończy znakiem czasu – po raz pierwszy mamy sytuację, w której nasze przychody z internetu za zeszły rok są większe niż z radia. Co wcale niestety nie oznacza, że artyści zarobili więcej, bo utworów do rozliczenia przybywa, a tort do podziału jest ten sam.
Sytuacja powinna być o tyle prostsza, że internet jest w rękach kilku firm. Kiedyś to wszystko były firmy-krzaki, dzisiaj są, jutro ich nie ma. Teraz przynajmniej wiadomo, z kim rozmawiać...
To niestety działa także w drugą stronę. Skoro internet jest zdominowany przez kilka podmiotów, łatwiej im umówić się ze sobą w kwestiach polityki wobec OZZ-ów. I mamy tego niestety widoczne efekty. Dlatego nasze nadzieje wiążą się przede wszystkim z unijnymi dyrektywami, które dają szanse na urealnienie tych stawek. To przecież kwestia elementarnej uczciwości, to są nasze uczciwie zarobione pieniądze. Google płaci za prawa autorskie mniej niż 1% swoich przychodów. A czym byłby YouTube bez muzyki? To się powoli, powoli racjonalizuje. Ale przed nami jeszcze długa droga.
No ale znów: skoro te firmy potrzebują polskiej muzyki, czemu nie widzą, że jej wspieranie jest też w ich interesie?
Przede wszystkim – nawet jeśli prawdziwa będzie teza, że polska muzyka jest ważnym składnikiem napędzającym ruch na polskim rynku, to z kolei sam ten rynek jest niezbyt istotny z punktu widzenia internetowego giganta. „Polski rynek” to w ogóle trochę paradoksalne pojęcie. Nawet jeśli osiągamy stuprocentową ściągalność tantiem z serwisów cyfrowych działających na terenie Polski – a owszem, jesteśmy w tym coraz skuteczniejsi – to potem ponad 70% tego musimy oddać za granicę. Zagranicznym ozz-om, które z nami współpracują. Po prostu tak wyglądają proporcje słuchania muzyki w internecie. Podobnie jest z nadawcami tradycyjnymi. Polska muzyka dominuje tylko w jednym sektorze. To są odtworzenia publiczne, czyli koncerty. Tutaj to sięga 60-70%, ale jak już mówiliśmy, ta branża jest w kłopotach, dlatego ZAiKS będzie wspierał solidnych kontrahentów rozsądną polityką rabatową. Wobec nieuczciwych podmiotów czy osób prowadzona będzie skuteczna windykacja.
Myślałem, że co jak co, ale imprezy z serii „dni gminy” są wieczne...
Nie wiadomo. Obserwujemy to z wielkim niepokojem, bo to duża część wpływów z inkasa terenowego. Różne rządowe działania typu „Polski Ład” czy też program subwencji dla gmin-wybrańców oraz obsługa uchodźców doprowadziły do trudnej politycznie, ale przede wszystkim finansowo sytuacji samorządów. Imprezy już zaplanowane na ten rok i tak się odbędą, bo w tej branży planuje się z dużym wyprzedzeniem. Ale co będzie w kolejnych latach, gdy samorządy będą musiały wybrać między zamknięciem szkoły a rezygnacją z darmowego koncertu?
A co pan myśli o idei koncertów w wirtualnej rzeczywistości metaversum? Ja w to nie umiem uwierzyć. Koncert jest potrzebny właśnie jako wyjście z domu...
Spójrzmy jednak na to, co się stało z kinami. Wydawało się, że tradycja wychodzenia do kina też jest bardzo głęboko zakorzeniona. Tymczasem okazało się, że pandemia przyzwyczaiła nas do tego, że serwisy streamingowe są jednak tańsze i wygodniejsze. I to nawet dotyczy ludzi w moim czy pańskim wieku.
Trzeba pamiętać, że już pięciolatki zaczynają się oswajać z internetem. Myśli pan, że jak dorosną, to poczują potrzebę uczestniczenia w tradycyjnych koncertach? A może jednak metaversum wyda im się po prostu naturalnym dodatkiem do smartfona, na którym już teraz oglądają jedną bajkę za drugą? Co będzie za dwadzieścia lat, o tym się nie będę wypowiadać. Ale problemy z branżą koncertową są już teraz, to jest moje zmartwienie.
Znów muszę prosić o wyjaśnienie jak kompletnemu laikowi. Dzieci siedzą przy smartfonie. Ten smartfon nie zawsze, ale często im puszcza polskie piosenki. Dlaczego nie wynika z tego eldorado dla polskich muzyków?
Chętnie wyjaśnię, bo nierzadko muszę odpowiadać na bardzo podobne pytanie zadawane przez kolegów po fachu z ZAiKS-u. Żeby pan wiedział, jak często mnie ktoś pyta: „Słuchaj, ale dlaczego ja właściwie z roku na rok zarabiam coraz mniej, chociaż wy coraz skuteczniej to ściągacie?”. Omówmy wszystkie czynniki, punkt po punkcie.
Po pierwsze, to naturalne zjawisko, że każdy artysta stopniowo wypada z obiegu. Po prostu kolejne pokolenie zaczyna słuchać swoich gwiazd i na to nie ma rady. Po drugie: w dzisiejszych czasach zmieniło się targetowanie reklam. Całkiem niedawno jako o grupie docelowej reklamodawców, utrzymujących media, mówiono o osobach w wieku
24-45 lat. Dziś najatrakcyjniejszy jest dwunastolatek. To o niego zabiegają komercyjne rozgłośnie radiowe, jak i internetowi nadawcy. W rezultacie proces wymiany pokoleniowej na rynku muzycznym gwałtownie przyspieszył. Po trzecie: ciągle przybywa i utworów w naszej bazie danych, i utworów w katalogu serwisów typu Spotify. Przychody dzielone są więc przez coraz większą liczbę wykonań. To stąd się biorą fenomeny takie jak tantiemy wyliczone przez serwis streamingowy za jeden odsłuch na 0,1 grosza.
Po czwarte wreszcie, zmienił się sposób słuchania muzyki, a w rezultacie przeciętny czas odtwarzania piosenki. Kiedy na początku tego stulecia zaczynałem pisać teksty dla zespołu IRA, średni czas utworu w radiu to były cztery minuty i dziesięć sekund. W tej chwili to jest dwa dwadzieścia. Jeśli nawet utwór jest dłuższy, to się go przycina. To z kolei oznacza, że pula piosenek nadawanych przez stację komercyjną po prostu się podwoiła.
W walce o dwunastolatków radia komercyjne coraz częściej nadają muzykę, która sama z siebie jest słaba, ale spopularyzował ją taki czy inny filmik na TikToku. Współczesny muzyk musi więc konkurować z czymś takim, czego przedtem nie było. Kiedyś najatrakcyjniejszy był dorosły odbiorca, bo był po prostu najbardziej lojalny. Wiadomo było, że o konkretnej godzinie jedzie samochodem, a w tym samochodzie słucha konkretnej stacji. Dziś o lojalności i tak nie ma mowy, wszystko dzisiaj ma być szybko, natychmiast i za darmo, a więc radio musi raczej gonić za TikTokiem, niż działać po staremu, budując sobie lojalną grupę odbiorców.
Ale na własne oczy widziałem, jak młodzież słucha Lady Pank!
No tak, ale teraz wymienił pan zespół, którego nie imają się żadne prawidłowości. Podoba się każdemu od zawsze. Mam przyjemność współpracować z Jankiem Borysewiczem, to jest człowiek wiecznie młody, zawsze pełen pomysłów i dobrej energii. Marki Lady Pank nie da się w Polsce z niczym porównać. Każdy koncert mają wyprzedany. Nie stanowią jednak odnośnika przy jakichkolwiek badaniach rynku.
Proszę zobaczyć, jak w Polsce się zmieniło pojęcie mainstreamu. Dziś gwiazdy w Polsce „wypływają” tak naprawdę z dwóch źródeł – jedno to hip-hop, drugie to działania promocyjne pewnego browaru. Jeszcze dziesięć lat temu to było nie do pomyślenia, żeby jeden podmiot komercyjny tak zdominował rynek, że artyści z nim kojarzeni osiągają w kilka miesięcy status gwiazd. Oczywiście nie umniejsza to w żaden sposób ich fachowości czy wartości artystycznej, ale jest naprawdę trudnym wyzwaniem dla utrzymania zdrowej konkurencji. Wynika to też z tego, że w Polsce nigdy nie wypracowaliśmy sobie prawdziwego szołbiznesu. W Szwecji, we Francji, w Niemczech, w Wielkiej Brytanii to jest sport narodowy. Nas żadna władza nigdy nie traktowała poważnie. Próbujemy tłumaczyć, że sektor kreatywny jest ważny dla gospodarki, że trzeba go wspierać, ale efekty są mizerne.
Tak, to mnie często uderza jako dziennikarza piszącego o popkulturze. Widzimy, że ze Szwecji wychodzi Abba i nam się wydaje, że wzięli się znikąd. A przecież nie byłoby Abby bez całej sceny svenska dansband, rozwijającej się przez dekady dzięki wsparciu przez państwo. Nasze państwo nic nie chce zrobić, czeka, aż polska Abba się urodzi na kamieniu.
Raz, że nie ma działań kulturotwórczych państwa, a dwa, że nie ma legislacji, która by chroniła polskich twórców. Po wielkich bojach udało się zmusić rozgłośnie do nadawania określonego procentu polskiej muzyki, tyle że nadają to nocą, gdy nikt nie słucha. Ale Szwedów czy Niemców nie trzeba przekonywać, że potrzebne jest legislacyjne wsparcie rodzimego szołbiznesu – w Polsce wystarczy tylko poruszyć ten temat, żeby w internecie popłynęła fala hejtu na artystów, którym się w głowach poprzewracało.
To dla mnie też jest dziwne. Przecież jednocześnie wszyscy lubią polskie evergreeny – młodzi i starzy...
Z evergreenami dzisiaj jest problem. Dzisiejszy byt przeboju na antenie radiowej to dwa, trzy miesiące i kołowrotek gna coraz prędzej. Bardzo rzadko coś zostaje na dłużej, ponieważ dzisiejszy słuchacz się po prostu bardzo szybko nudzi, bo jest przebodźcowany, ale jednocześnie od tychże bodźców uzależniony. W efekcie, jeśli nawet w radiu czy w serialu telewizyjnym pojawi się potrzeba sięgnięcia po coś ponadczasowego, to będzie to utwór najmniej sprzed 20 lat, a nie sprzed pięciu. Wynika więc z tego paradoksalna sytuacja, że obecni wykonawcy mają problem z utrzymaniem swojej piosenki w obiegu dłużej niż rok, bo dla jednych zastosowań będzie za stara, dla drugich za mało stara. Trudno w tej sytuacji wykreować nowego evergreena. Nie oznacza to wcale, że nie warto pisać. Po prostu zmieniły się warunki, do których trzeba się przystosować.
Jednocześnie widać narastającą lukę pokoleniową. Z jednej strony mamy absolutnych mistrzów: Bogdan Olewicz, Jacek Cygan, Marek Dutkiewicz, Andrzej Mogielnicki. To są ludzie, którzy napisali niejednego evergreena dla niejednego wykonawcy. O kim można to powiedzieć dzisiaj? Kto dzisiaj jest twórcą wielu przebojów dla wielu wykonawców? Gdzie jest trzydziestoletni następca tej tradycji?
Jak to zmienić?
Poza wszystkimi czynnikami związanymi z przemianami techniczno-cywilizacyjnymi dodałbym po prostu kwestię rzemiosła. Amator potrafi napisać tekst o tym, co ma w duszy – a zawodowiec potrafi napisać o wszystkim. Po to właśnie warsztaty TekstMisja. Potrzebna jest nam edukacja nie tylko skierowana do twórców, ale także do odbiorców. ZAiKS podejmuje liczne inicjatywy w tym zakresie, organizując warsztaty, uczestnicząc aktywnie w przedsięwzięciach wspierających polską kulturę, prowadząc Fundusz Popierania Twórczości czy też biorąc udział w wydarzeniach o dużym medialnym zasięgu, na których opowiadamy o naszej pracy i roli ZAiKS-u dla środowisk twórczych. A także o tym, że twórca musi też zadbać o swoje interesy, czyli rejestrować piosenki i nie podpisywać umów bez konsultacji z fachowcami. W Polsce przyzwyczailiśmy całe pokolenie do tego, że kultura jest za darmo, tworzy ją ktoś nieznany, kto nie wiadomo z czego żyje.
Używamy nawet takiego języka, że nowa płyta się „pojawiła” na Spotifaju. Jakby się „sama” pojawiła za sprawą jakiegoś nadprzyrodzonego zjawiska. Przez sam taki dobór słów zapominamy, że ktoś ją przygotował, ktoś ją wyprodukował, ten ktoś może nawet jest wszechstronnie wyedukowany artystycznie. Trudno, żeby rozwijała się u nas sztuka profesjonalnego pisania piosenek, jeśli większość populacji nie rozumie, że to jest profesja – czyli po prostu czyjś zawód.