Śladem Elvisa
Był najbardziej rockandrollowym polskim wokalistą, razem z Niemenem, Klenczonem i Nebeskim planował założyć kwartet na wzór Beatlesów. Z myślą o wspólnych koncertach razem pisali piosenki. Jeszcze 24 grudnia 2022 roku na swoim koncie społecznościowym (Facebook) zamieścił życzenia: „Kochani, wszystkiego najlepszego, przede wszystkim zdrowia i nadziei…”.
W ostatnich latach, po kilku udarach, oddychał przez respirator, jego stan wymagał opieki ze strony żony, Aldony. Zmarł w wieku 79 lat. Spoczął na cmentarzu Miłostowo w Poznaniu 27 października obok swojej pierwszej żony Ady Rusowicz, która zginęła w wypadku 1 stycznia 1991; samochodową kraksę przeżył tylko Korda.
Wojciech Wacław Kędziora urodził się 11 marca 1944 roku w Poznaniu. Pseudonim artystyczny Korda przyjął już na początku kariery. Jeśli wierzyć anegdocie, wziął go z łacińskiego „sursum corda” (w górę serca), którym miał go wesprzeć konferansjer. Zanim w styczniu 1964 roku zaczął śpiewać w popularnym zespole Niebiesko-Czarni, zdobywał doświadczenie w Chórze Chłopięcym Stefana Stuligrosza. Była to najlepsza szkoła wokalna, a Wojtek, jeszcze wtedy Kędziora, w Auli UAM w Poznaniu śpiewał w Requiem Mozarta trudny fragment Lacrimosa pieśni Dies Irae. „Do dziś jest to dla mnie jeden z najpiękniejszych utworów” – wspominał w rozmowie z cyklu „Korzenie rocka”. „Śpiewałem wtedy sopranem, ale przyszła mutacja, głos mi się zmieniał i musiałem zrezygnować z chóru”.
Jako nastolatek chciał studiować architekturę. Był przed maturą, gdy popularny już wówczas zespół Niebiesko-Czarni promował swoimi koncertami Festiwal Młodych Talentów, który wygrali w 1962 roku. Była to bodaj jedyna wówczas trampolina do estradowej i radiowej kariery. W konkursie zaśpiewał piosenkę Elvisa Presleya z akompaniamentem gitary Tomasza Dziubińskiego, sąsiada z poznańskiego osiedla. Wojtek doskonale czuł się w dynamicznych rytmach i został zakwalifikowany do finału w Szczecinie.
Co ciekawe, pierwszą szansę spróbowania sił na scenie przed publicznością dostali od jazzmanów, którzy występowali w poznańskim studenckim k lubie O d Nowa. Tam, w przerwie jazzowych koncertów, a występowali najlepsi, m.in. Jerzy Milian i Jan „Ptaszyn” Wróblewski ze swoimi zespołami, Korda śpiewał piosenki Presleya, a Dziubiński akompaniował mu na gitarze, jeszcze wtedy akustycznej.
W Szczecinie zaśpiewał kilka rockandrollowych piosenek Elvisa i jego porywającego bluesa, którego wykonywał chętnie do końca swojej kariery – A Mess of Blues z 1960 roku. W czasie konkursu spotkał Czesława Niemena i Krzysztofa Klenczona, który wkrótce opuścił zespół Niebiesko-Czarni. Korda nieoczekiwanie otrzymał propozycję zastąpienia go w roli wokalisty. Po raz pierwszy zagrał z Niebiesko-Czarnymi 4 stycznia 1964 roku w stołecznej Sali Kongresowej. Było to wielkie wydarzenie, bo nasi bigbitowcy byli suportem diwy Marleny Dietrich. Trudno o lepszy debiut na wielkiej scenie.
Niebiesko-Czarni opanowali sceny bigbitowe w całej Polsce. Występowali m.in. w modnym klubie Sopotu Non Stop i na festiwalu w Opolu. Mało znanym faktem jest zwycięstwo Niebiesko-Czarnych z Wojciechem Kordą na festiwalu w Paryżu. Zaśpiewał piosenkę po polsku Ondraszku, Ondraszku i to się bardzo spodobało Francuzom.
Korda śpiewał w Niebiesko-Czarnych 13 lat, do momentu rozwiązania grupy. Szczytowym osiągnięciem artystycznym zespołu była rock-opera Naga, której premiera odbyła się w Gdyni w 1973 roku. Wystawiono ok. 150 przedstawień. Później utworzył duet z żoną Adą Rusowicz.
Wojciech Korda miał w yjątkowy talent i głos, który predysponował go do interpretacji zarówno ostrego, rockandrollowego repertuaru, jak i romantycznych piosenek. To przyniosło mu popularność i uwielbienie publiczności.