Piotr Nagłowski

Tomek Lipiński
20.12.2023
fot. Karpati&Zarewicz
fot. Karpati&Zarewicz

Manago jakich mało 

 

Poznaliśmy się jakoś tak w ʼ84. Miałem wtedy z Tilt-em próby w Hybrydach, podziemnym labiryncie, pełnym kanciap, większych i mniejszych. W każdej zespół, w każdym zespole – kilka osób. Integrowaliśmy się w lożach, czworobocznych kanapach ze stołami pośrodku. To tam pewnego dnia przysiadł się do mnie dżentelmen o nieco egzotycznej aparycji. „Nazywam się Piotr Nagłowski”, przedstawił się z nienaganną dykcją i po kilku minutach rozmowy został moim managerem. 

Od tamtych dni, nawet gdy nie współpracowaliśmy przy kolejnych rozmaitych projektach, zawsze był gdzieś w pobliżu. Był jedną z tych osób, które w naszym życiu przez lata, przez dziesięciolecia są tuż obok. To ci, z którymi rozmowę przerwaną przed rokiem możemy podjąć w dowolnej chwili, jakby czas nie istniał. Ileż to razy, nawet kiedy akurat nie pracowaliśmy wspólnie nad żadnym projektem, dzwoniłem do Niego znienacka z jakimś pytaniem. I zawsze mogłem liczyć, że potraktuje to poważnie, że zrobi wszystko, żeby pomóc. Tak było przez prawie 40 lat. Aż do tego sobotniego dnia, kiedy rano usłyszałem przez telefon tę wiadomość nie do uwierzenia. Przez kilka godzin czekałem na to, że ktoś ją zdementuje, że to jakiś fejk… Tego dnia byliśmy umówieni na rozmowę o kilku ważnych sprawach, o nowych projektach, w które byliśmy obaj zaangażowani. Cóż powiedzieć? 

Nie napiszę tu pełnej historii Jego życia. Za mało miejsca i życie zbyt bogate, zbyt niezwykłe. To opowieść na dobrą książkę. Przeszedł w biznesie muzycznym drogę od samego dołu do samej góry. Znał się na tym i kochał to. Kochał muzykę i kochał artystów, z którymi pracował. Jego podopieczni mogli się czuć zaopiekowani i docenieni. Oszczędzał im wielu problemów, biorąc je na siebie i rozwiązując je, zadowolony, gdy się o niczym nie dowiedzieli. Zawsze ogarnięty, przygotowany, przewidujący i kompetentny. 

Niezwykłe było to, że miał bliskich znajomych i przyjaciół w najprzeróżniejszych kręgach – bynajmniej nie ograniczały się one do szołbiznesu. Lekarze, prawnicy, komandosi z Okęcia, wciąż zaskakiwał znajomościami i kontaktami. Teraz myślę, że Piotrek po prostu lubił ludzi. Lubił być z nimi, lubił interakcję, wspólne spędzanie czasu, rozmowy, wspólną pracę. Jego szerokie zainteresowania doprowadziły go po latach do bardzo poważnego zajęcia się tai-chi i działalnością terapeutyczną. 

Kiedy się poznaliśmy, Piotrek współpracował z sopocką agencją Biuro Usług Promocyjnych. Pod jej opieką były takie zespoły, jak Kombi, TSA, tam też dzięki Piotrkowi trafił Tilt. To było nasze przejście na profesjonalny tryb funkcjonowania, a Piotrek był autentycznym menedżerem, który wiedział, co robi. Kiedy myślę o Jego profesjonalizmie, przychodzi mi na myśl niewielka, przenośna drukarka, na której w roku 1996 (!) drukował z laptopa umowy na miejscu w studio podczas sesji. A na umowach znał się jak mało kto. 

Po 1989 roku Piotrek wraz z IFPI (Międzynarodową Federacją Przemysłu Fonograficznego) przygotowywał polski rynek do ponownego przyłączenia go do rynków europejskich i światowych, od których odcięty był żelazną kurtyną. Gdy nowe władze państwowe podpisały już wszystkie niezbędne pakty i porozumienia międzynarodowe, został dyrektorem pierwszej dużej, zachodniej firmy fonograficznej – BMG. Zatrudnił mnie tam do czuwania nad marketingiem i szukaniem polskich artystów, których moglibyśmy wydawać. Mam nadzieję, że Piotrek spisał jakieś wspomnienia. Pionierski okres pracy w BMG to barwna, epicka opowieść o bolesnym odradzaniu się polskiego kapitalizmu. Piotr to w tej historii jedna z kluczowych postaci. Potem był wielki sukces Liroya, który rozbił bank w połowie lat 90. – sukces, za którym także stał Piotrek jako manager, już po odejściu z BMG. Mógłbym wspominać bez końca przedsięwzięcia i projekty, w których pojawia się Piotr Nagłowski. Audycje w Trójce, Jarocin, Inwazję Mocy RMF, Agencję Muzyczną Polskiego Radia… Historycy i biografowie będą mieli co zgłębiać. 

Ostatnie tygodnie otworzyły przed Piotrkiem nowe, ekscytujące perspektywy zawodowe. Cieszył się bardzo, a my wszyscy razem z nim. Chciałbym opowiadać o Nim godzinami, ale wybaczcie – nie mogę, łykam łzy, a litery zamazują się na ekranie. Żegnaj, Bracie! Dziękujemy Ci za to, że byłeś! 

#Artykuł z kwartalnika
#pożegnania