Felieton Piotra Najsztuba

Piotr Najsztub
19.12.2023

Osiem lat jednopartyjnej dyktaturki i koniec. Stanowczo za krótko to trwało. Kultura, literatura, teatr, film, rozrywka, satyra nie miały czasu na to, by twórczo przetworzyć absurdy, ekscesy, grozę i nowomowę pisowskiej nomenklatury.

Szkoda, bo stosując analogię do poprzedniej, PRL-owskiej, moglibyśmy mieć wybitne dzieła z wszystkich wymienionych wcześniej dziedzin, którymi cieszylibyśmy się latami. Nie zdążył pojawić się nowy Bareja, nie powstał nowy Kabaret Starszych Panów ani nawet kabaret Dudek. Za krótko trwała ta groźna, choć przecież i groteskowa opresja. A, jak pokazał to PRL, to opresja i zakazy zmuszają artystów do tworzenia dzieł wybitnych, niesztampowych, często kultowych. 

Bo jak wygląda ta analogia? Dopiero w dwunastym roku rządów komuny, 18 października 1958 roku, powstał Kabaret Starszych Panów, a kinu zajęło to więcej czasu. Kino Moralnego Niepokoju zaczęło się 1976 roku, czyli potrzebne było przeszło 30 lat komuny. A więc, wraz z przegraną Kaczyńskiego, coś bezpowrotnie nas ominęło. I teraz twórcy będą musieli niestety używać swoich talentów w warunkach nieskrępowanej wolności artystycznej, bez śladowej nawet ingerencji cenzury. Będzie łatwiej, ale dla nas – widzów, słuchaczy, czytelników – mniej ekscytująco. Ja osobiście żałuję, że nowomowa PiS-u, te wszystkie „dzieła narodowe”, „dobre zmiany”, „przez osiem ostatnich lat”, „pilnujemy Polski”, „sejmowa Targowica”, „te nagrody im się po prostu należały”, „tylko świnie siedzą w kinie”, „nie będzie nam tu nikt w obcych językach” etc. nie zdążyły przeniknąć do wartościowej kultury. 

Ale z pewnością zostaną z nami na dłużej w domowych dyskusjach, a już na pewno przy świątecznych stołach. Zwłaszcza w rodzinach politycznie podzielonych. Niestety tam zostanie najgorsza część tej nowomowy – język nienawiści. Chociaż tak naprawdę to żaden język, tylko bluzg. 

Mam na to jedno rozwiązanie. Trzeba ten bluzg ośmieszyć. Nadymać go do granic śmieszności. I poza nie. Używać go jako wtręt w normalnych, nawet miłych, zdaniach. Okraszać nim wyznania miłosne, mowy pogrzebowe i laudacje zasłużonych profesorów. I w konfesjonale. To zadanie herkulesowe (nie potrafię wymyśleć stosownego feminatywu), ale konieczne. Mam nadzieję, że czytają to satyrycy i satyryczki, pisarze i pisarki, poeci i poetki, scenopisarze i scenopisarki, reżyserzy i reżyserki. To zadanie dla was. Tylko wy możecie ośmieszyć, więc rozbroić i w ten sposób wyrzucić na śmietnik rzeczy zepsutych ten językobluzg. Sprawić, że ludzie używający na co dzień nowomowy nienawiści spotykać się będą z reakcją: „Naprawdę??? A na coś jeszcze cię stać? Bo to nuda, pustka, cisza. I obciach. A nie żaden wkurw”. 

A jako że piszę o języku, zamienię się na chwilę w Bronisława Malinowskiego, legendarnego badacza prymitywnych (Czy jeszcze mogę tak napisać? Nie mogę), więc pierwotnych plemion. Przyglądając się przeszło dziesięć lat temu pewnemu czarownikowi, którego Stasiu Mancewicz trafnie nazywa w „Tygodniku Powszechnym” Gospodarzem, zobaczyłem jego antropologiczną przemianę, która zamanifestowała się w jego języku. Gdy po katastrofie smoleńskiej odbyły się wybory prezydenckie, które Gospodarz przegrał z Bronisławem Komorowskim, z jego ust przestały wydobywać się samogłoski nosowe „ę”, „ą”. Już „siem” nie cieszył, już chciał odsunąć „tom” władzę. Zginęło w tym marszu po elektorat podstawowy, nieużywający tych samogłosek, także „w”. Nagle, po zwycięstwie, było „spaniale”. Nie trzeba było długo czekać na prominentnych naśladowców. I na brawa elektoratu podstawowego, zachwyconego Gospodarzem mówiącym tak jak oni. A więc swojskim. Świadomie cofnął swój język w rozwoju. Ale nas, tu mieszkających, też. 

Przeczytaj więcej

Nie ma więcej tekstów na ten temat

Nie ma więcej tekstów na ten temat
#Artykuł z kwartalnika
#felieton
#twórcy
#kwartalnik nr 40