Tadeusz Rolke, laureat Nagrody 100-lecia ZAiKS-u, to jeden z najwybitniejszych fotografów uznawany za prekursora polskiej fotografii reportażowej. Jego archiwum to ponad 70 lat historii Polski i Europy; 62 tys. negatywów i 4 tys. slajdów.
Pierwsze ujęcia dokumentują ruiny Warszawy, późniejsze – odbudowę stolicy, wznoszenie Pałacu Kultury i Nauki… Nie mniej cenna jest rejestracja przeobrażeń (nade wszystko wizualnych) po transformacji 1989 roku. Zdjęciami Tadeusza Rolke nie sposób się znudzić. Powód prosty: choć właśnie stuknął mu „dziewiąty krzyżyk”, świat wciąż go kręci, fascynuje, zadziwia. I te emocje widać w każdym kadrze. Fotografią zainteresował się w czasie wojny – za sprawą niemieckich magazynów ilustrowanych, gdzie były publikowane znakomite zdjęcia wojenne. Wtedy też kupił pierwszy aparat Kodak Baby Box, ocalały z powstania dzięki mamie, która wyniosła ten bezcenny dla syna przedmiot. Po wojnie studiował historię sztuki na KUL-u, potem na Uniwersytecie Warszawskim. W 1951 roku studia przerwało aresztowanie za rzekomą działalność wrogą ustrojowi. Skazany na siedmioletnią odsiadkę, wyszedł na wolność dzięki amnestii, ale o kontynuacji studiów nie mogło być mowy. Wtedy fotograficzna pasja okazała się szansą na zarobkowanie i zdobycie zawodowych szlifów. W prasie zadebiutował po odwilży na łamach „Świata Młodych” i „Stolicy” (gdzie zatrudniono go etatowo), następnie współpracował z miesięcznikiem „Polska” i periodykiem-legendą lat 60. „Ty i Ja”. Tam objął działkę mody. Nie potrafił zaakceptować soc-sztywniactwa w modowej tematyce, więc wprowadzał do zdjęć akcję, narzucał modelkom naturalne zachowania, fotografował w plenerze, pożyczał od znajomych akcesoria – skuter, psa, kapelusz. Nawiązane w czasach studenckich przyjaźnie spowodowały, że Rolke związał się z jedyną awangardową warszawską galerią – Foksal (powstałą w 1966 roku), stając się jej nadwornym dokumentalistą (obok Eustachego Kossakowskiego). Towarzyszył najważniejszym wydarzeniom, wernisażom i happeningom, które odbywały się w Galerii Foksal bądź z jej inicjatywy. Efekt – jeden z najbogatszych w Polsce zbiorów zdjęć naszych czołowych powojennych twórców.
„Szukam obrazów, które już wcześniej zobaczyłem, a może wymyśliłem (...). Od małego byłem ciekawski. Z ciekawości świata sięgnąłem po kamerę, żeby więcej się dowiedzieć – bo fotografia utrwala to, czego oko nie zdąży zarejestrować, a mózg – zapamiętać. Zacząłem pracować w pismach, żeby własną ciekawością zarazić innych. To właściwie wszystko…” – Tadeusz Rolke
Władze PRL nie lubiły Tadeusza Rolke. Był za bardzo na luzie. Jeszcze bardziej drażnił paszport z prawem wielokrotnego przekraczania granicy wydany fotografowi w latach 70., kiedy zamieszkiwał w Niemczech i tam się ożenił. Dekadę 1970–1980 Rolke spędził w RFN, głównie w Hamburgu. Pracował dla największych renomowanych niemieckich tygodników, jak „Stern”, „Die Zeit”, „Der Spiegel”. Często też przyjeżdżał do Polski. Wywoływał sensację wypasionym fotograficznym sprzętem i samochodem-busikiem. Pojazd pozwalał mu koczować poza hotelami, ale też ściągał uwagę ubecji, która systematycznie nań polowała. Wrócił w możliwie najgorszym momencie – w przededniu stanu wojennego, zaniepokojony stanem zdrowia matki. A także – stanem ojczyzny. I już został. W połowie lat 80., kiedy politycznie trochę poluzowało, zabrał się za „reklamę”. Cudzysłowu użyłam dlatego, że pomysły Rolkego nie miały nic wspólnego z marketingowymi kampaniami. W ogóle nie zapraszał do współpracy fachowców – inna sprawa, niewielu ich było w ówczesnej Polsce. Sesje fotograficzne organizowane przez Tadeusza Rolke odbywały się na zasadzie wielkich improwizacji. Sama w niejednej uczestniczyłam. Na przykład Tadeusz poprosił mnie o pomoc w charakteryzowaniu zespołu Maanam na okładkę „Nocnego patrolu”, a potem – do stylizowania Kory, która stała się główną bohaterką kalendarza ściennego na 1983 rok. Kilkudniowa sesja odbyła się w mieszkaniu z pracownią Edwarda Dwurnika na warszawskich Stegnach. Do makijażu i stylizacji gwiazdy używaliśmy farb akrylowych, temper, pasty do zębów i wszystkiego, co wpadło w ręce. Rolke tak zasmakował w malunkach wykonywanych bezpośrednio na kobiecym ciele, że pod koniec dekady i na początku następnej stworzył cykl „Ślady”: akty połączone z obrazami. Swego rodzaju body art, bez cienia porno czy wulgarności. Skąd brał modelki? Przecież nie było wtedy agencji, a Tadeusza zawsze cechowała pewna nieśmiałość. Do tego ma empatię i skromność. Właśnie dlatego nie miał problemów z werbowaniem ochotniczek do body artu: jego zachowanie gwarantowało bezpieczeństwo i dyskrecję. To bodaj najbardziej istotna cecha jego sztuki – szacunek dla fotografowanych osób, obiektów, miejsc. Cecha coraz rzadziej spotykana.