Fotograf, portrecista, pasjonat reportażu. Krzysztof Wojciewski jeździł po Polsce, podróżował po świecie, z wędrówek przywoził fotorelacje, które przynosiły mu nagrody w krajowych i zagranicznych konkursach. Dokumentował polską codzienność, z jej absurdami i osobliwościami, czyniąc to z wyczuciem i sympatią dla jej bohaterów.
Miał 25 lat, gdy znalazł się wśród rzeszy studentów protestujących w marcu 1968 roku na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego. Ruszył razem z nimi. Miał aparat, radziecką (o ironio!) lustrzankę marki Zenit. Robił zdjęcia, które stały się cenną i unikatową dokumentacją początku wydarzeń marcowych, brutalnej reakcji milicji. Ujęcia robione z okna pokazują tłum studentów – choć oficjalnie była to „garstka wichrzycieli” – i autobusy dowożące pod uniwersytet „aktyw robotniczy”, czyli oddziały ORMO. Jego pasją był fotoreportaż. Miał w dorobku wiele doskonałych portretów, w tym serię polskich Sprawiedliwych wśród Narodów Świata czy też ludzi kina i filmu. Czuło się jednak, że najbardziej interesowała go akcja, zdarzenia, scenki uchwycone w biegu. Do strajków wracał parokrotnie – w 1980 roku znów na ulice wyszli studenci, w 1989 roku w Pradze trwała aksamitna rewolucja.
Znał świat, wypuszczał się do krajów tak odległych jak Mongolia czy Panama, skąd przywoził fotoreportaże publikowane w polskiej prasie. Jeździł wiele po Polsce, przemierzając ją wszerz i wzdłuż, wyszukując miejsca, w których działo się coś ciekawego. Jak Skaryszew, gdzie od blisko 400 lat odbywają się targi konne, znane jako Wstępy. Wojciewski pokazał świat osobliwy, handlarzy i gospodarzy, konie kupowane do zagrody raczej niż do biegów. Te drugie można znaleźć na zdjęciach robionych na aukcjach w Janowcu. Przejmująco potrafił portretować codzienność PRL – opatrzone etykietkami słoiki na kartki określające przydziałowe porcje mięsa mówią więcej niż opowieść o polityce gospodarczej rządu… Kolejki, puste półki w sklepach, rząd siermiężnych maluchów przed równie bezbarwną obietnicą Mody Polskiej. Malarz monideł upiększający swych modeli. Młody człowiek z bujną czupryną przed obrazami z podobiznami wysoko podgolonych sarmackich przodków. I wiele innych „snapszotów”, jak pewnie powiedzielibyśmy dzisiaj. Miał jeszcze jedno hobby: był melomanem. Kilka tysięcy zgromadzonych w domu płyt, współpraca z dystrybutorami sprzętu naprawdę hi-fi, zdjęcia muzyków, dyrygentów, kompozytorów, obecność na koncertach dla czystej przyjemności wysłuchania muzyki. Choć nawet wtedy nie rozstawał się z aparatem…