Z Saszą Denisową, ukraińską dramatopisarką, dramaturżką, reżyserką i pedagożką rozmawia Agnieszka Lubomira Piotrowska
Uciekłaś przed rosyjskim agresorem do Warszawy, ale nie z rodzinnego Kijowa, tylko z Moskwy. Urodziłaś się i wychowałaś w Kijowie, a po ukończeniu studiów na Uniwersytecie Kijowskim (w towarzystwie młodych utalentowanych przyjaciół m.in. Natalki Worożbyt i Maksa Kuroczkina) zdecydowałaś się przenieść do Moskwy. Dlaczego właśnie Moskwa?
Urodziłam się, dorastałam i do 30 roku życia pracowałam w Kijowie jako dziennikarka, przeżyłam Majdan, pracowałam tam w sztabie Juszczenki, robiliśmy rewolucyjną gazetę, drukowaliśmy ją na drukarce w pokoju na bulwarze Szewczenki i rozprowadzaliśmy tę gazetę na Majdanie. Pamiętam ten entuzjazm, niesamowite poczucie udziału w wielkim wydarzeniu historycznym. Piszesz kronikę, znajdujesz obrazy. Ale rewolucja się skończyła, sztab się rozszedł, koledzy zostali politykami, politologami, a ja nie mogłam znaleźć sobie punktu zaczepienia jako pisarka. Chciałam być powieściopisarką jak Joyce, Umberto Eco, Marquez, których ubóstwialiśmy w latach 90. na wydziale filologicznym. Dziennikarstwo mnie znudziło – pisanie do gazet o ukraińskich piosenkarkach w różowych butach. Niczego innego nie było na widoku. Pojechałam więc do Moskwy, od razu pisarką nie zostałam, ale moje teksty w sieci społecznościowej zobaczyli Ojcowie Założyciele Teatru.doc – Jelena Griemina i Michaił Ugarow, krytyczka Lena Kowalska (również Ukrainka) i powiedzieli: o, masz talent, wyślemy cię na studia teatralne. Szczerze mówiąc, nie zamierzałam pisać żadnych sztuk. Ale oczywiście kochałam teatr jak wariatka, chodziłam codziennie, obejrzałam wszystko – od Dodina po Ostermeiera, od Pogriebniczki po Castrofa. Zostałam więc wysłana na nauki i tak się potoczył mój los. Studiowałam w British Royal Court Theatre i zaczęłam robić przedstawienia. Mój pierwszy spektakl – Rozpal mój ogień [polska publiczność mogła go obejrzeć w ramach Festiwalu Da! Da! Da! w Warszawie w 2013 roku. Był to wielki przegląd teatru rosyjskiego – od mistrzów, jak Lew Dodin czy Dmitrij Krymow, przez Konstantina Bogomołowa po debiutantów – jak Dmitrij Wołkostriełow czy Sasza Denisowa. Współkuratorką festiwalu była Agnieszka Lubomira Piotrowska – red.] .– został uznany za przełomowy, otrzymał Złotą Maskę. To jak pierwsza wizyta w kasynie – miałam szczęście. Skrzyżowałam sztukę teatralną z dokumentem i przedstawiłam to wszystko w teatrze niepsychologicznym.
Środowisko teatralne od razu uznało, że mam jakieś szczególne spojrzenie, uosabiam nowy rodzaj teatru, ale w gruncie rzeczy musiałam jeszcze nauczyć się rzemiosła.
A jak odnalazła się w Moskwie dramatopisarka, scenarzystka i obecnie reżyserka filmowa Natalka Worożbyt?
Z Natalką Worożbyt, kijowianką, poznałyśmy się już w Moskwie w Teatrze.doc, który był wówczas piwnicą wolności, niezależnym i desperacko odważnym teatrem – i domem dla nas wszystkich: tutaj powstawały przedstawienia o wojnie w Czeczenii, o sytuacji LGBT w Rosji, o nosicielach wirusa HIV, o Putinie, Biesłanie, atakach terrorystycznych; bezkompromisowe teksty polityczne, dotykające najboleśniejszych spraw, o których konserwatywny teatr nie chciał mówić.
Sztuki Nataszy z hukiem przeszły po scenach tzw. „nowej dramy” – pamiętam, jak najpierw zobaczyłam jej Gałkę-Motałkę, a dopiero potem zaprzyjaźniłyśmy się, a przecież mieszkałyśmy w Kijowie w tej samej dzielnicy: na Batyjewej Horze. Mój pierwszy utwór wyreżyserował też Ukrainiec – Andrij Maj-Małachow.
I kolejny znany autor ukraiński w Moskwie – Maksym Kuroczkin.
Maksyma Kuroczkina znałam od czasów uniwersyteckich, od lat 90.: był najmądrzejszy i najbardziej utalentowany. Kiedy Maks wyjeżdżał do Moskwy, a sam Oleg Mienszykow, wówczas jedna z największych gwiazd filmowych, grał w jego sztuce, wydawało się to takim niedościgłym marzeniem!
I te marzenia spełnialiście w Moskwie.
Teraz to brzmi śmiesznie. Komu oni potrzebni: ci zepsuci artyści narodowi, którzy przysięgali władzy przez te wszystkie lata, zasłaniając się teatrami, ludźmi i sztuką, a ostatecznie „doprzysięgli” się do poparcia wojny. I myślą, że to im się upiecze – a czeka ich nowa Norymberga – za czytanie wierszyków na uroczystościach planowanych na 9 maja, za zwalnianie przeciwników wojny. Za tworzenie skorumpowanego, połączonego z władzą wspólnego krwawego systemu teatrów. Za kreowanie podwójnej etyki – tu robimy spektakle-protesty, a tu kłaniamy się Departamentowi Kultury, który jest po prostu SS od kultury.
Ale, wracając do pytania: tak. Ogólnie rzecz biorąc, to był exodus kijowian do rosyjskiego teatru. Jak teraz mówi Worożbyt: to oni mieli szczęście. Worożbyt wróciła do Kijowa przed wojną w Donbasie i stała się bardzo ważną postacią ukraińskiej kultury. Kuroczkin wrócił po kilku latach wojny – i założył Teatr Dramaturga. Wiele się tam, w Moskwie, nauczyliśmy, mamy szkołę, rzemiosło, doświadczenie. Ale nie ma w nas teraz wdzięczności.
I wybuchła wojna na ogromną skalę, Rosjanie bombardują cały kraj.
Właśnie, bombardują Kijów, a moja matka, Olga Iwanowna, nie chce się nigdzie ruszyć, do żadnego schronu. Matka urodziła się 7 lipca 1941 roku w czasie bombardowania Kijowa, babcię zniesiono do schronu szpitala położniczego. Dlatego mama ma stalowy charakter! Powiedziała: nigdzie się nie wybieram, urodziłam się w schronie i to też przeżyję. A jakieś 900 metrów od matki, na Łobanowskiego, rakieta rozwala nowy budynek mieszkalny, gdzie razem z przyjaciółką chodziłyśmy na kawę.
Od pierwszego dnia wojny piszę jakieś posty, zbieram jakieś podpisy dramaturgów – bo oczywiście oficjalny teatr milczy. Wszyscy boją się o swoje trony. 1 marca policja przychodzi do mieszkania, w którym jestem zameldowana [W Rosji zameldowanie jest obowiązkowe, Ukraińcy musieli raz w roku składać oświadczenia meldunkowe – red.], i pyta, jak znaleźć Denisową, pytają o numery samochodu, numery kontraktów teatralnych, chcą wiedzieć, gdzie naprawdę mieszkam, a następnie dzwoni do mnie Jewgienij Mironow, dyrektor artystyczny Teatru Narodów, w którym właśnie miałam premierę spektaklu Hermiona – to historia rosyjskiej inteligencji sprzedającej się za budżety, za sławę, o jej strachu przed pójściem na protesty, o ich poparciu dla wojny, Putina – i mówi: zdejmujemy spektakl, nie jest wystarczająco artystyczny. Mówi: nie przekonałaś mnie. Rozumiesz, właśnie 1 marca 2022 roku okazało się, że go nie przekonałam! I zdejmuje spektakl – czyli boi się tak, że nawet szczerze nie umie porozmawiać. Mówię mu, że już mnie to nie obchodzi, jestem Ukrainką, moją mamę bombardują. Uważaj na siebie, dodaje Mironow. A teraz organizuje koncerty na dzień zwycięstwa, rzekome „charytatywne” akcje teatralne dla przymusowo wysiedlonych z Mariupola Ukraińców, którym odbierane są dokumenty, którzy są zastraszani w obozach filtracyjnych? W tym czasie, gdy bomby lotnicze spadają na Azowstal, gdzie ukrywają się tysiące Ukraińców, dzieci, starców. Przestańcie bombardować, nie potrzebujemy ani waszych koncertów ani waszych niekończących się dyskusji!
Łapię więc ostatnie dostępne bilety lotnicze, które już kosztują tyle, co statek kosmiczny, i razem z mężem przez Armenię trafiamy do Gruzji, wszędzie dobrzy ludzie nam pomagają, mieliśmy szczęście – słynny scenograf Georgi Aleksi Meshishvili i jego żona Maka, Gruzini, którzy sami przeżyli dwie wojny i znają ten rodzaj putinowskiego okrucieństwa, tę odwróconą propagandę Goebbelsa, po prostu nas adoptowali, karmili i poili, ponieważ nie mieliśmy pieniędzy, uciekliśmy z jedną walizką, niestety – nie dorobiłam się żadnego majątku. Miałam tylko książki, które zabrali przyjaciele. A potem ruszyliśmy do Polski. Tutaj, dzięki Bogu, czekali już przyjaciele.
W ciągu tych 50 dni wojny otrzymałam wiele listów od mojej mamy – napawających optymizmem, smutnych i zabawnych – ale czuję w nich strach. „Chodzę w trzech bluzkach po mieszkaniu, nie ma ogrzewania, ale potrzebujemy mrozów do walki”. „Igor (jej mąż) poszedł po chleb, ale w pobliżu rozpoczęła się silna strzelanina”, „siedzimy z lampą na podłodze, bo jest tryb czarnego nieba, w pobliżu nie ma ani jednego jasnego okna”, „mieliłam mięso na faszerowane papryki, kiedy w pobliżu doszło do tak silnej eksplozji, że ciocia Natasza spadła z łóżka”, „dzisiaj jest radosny dzień – przyszedł wolontariusz i przyniósł słoik sardynek, makaron i słodycze, więc pamiętają o mnie!” – i tak dalej.
W Kijowie pod bombami siedzą moi krewni, również teść. Niedawno, 9 lutego, pochowaliśmy teściową, wtedy wciąż pytałam przyjaciół, czy będzie wojna, odpowiadali: „nie, nie, nie” ale Kijów był taki cichy, niespokojny. Moja szwagierka, młoda kobieta w trakcie leczenia onkologicznego, musiała zostać wywieziona pod bombami, z dzieckiem. Dzwoni, płacze, bo wszystkie kliniki w Kijowie zostały zamknięte, na szczęście brat znalazł przyjaciół teatralnych w Mołdawii, którzy szybko zapewnili leczenie, uratowali. Były mąż jest w obronie terytorialnej, przyjaciele z dziećmi w schronie. Tak właśnie rozwijała się wojna. A jednocześnie rosyjski Facebook z tymi dyskusjami – „co możemy zrobić?” – wyglądał niedorzecznie. Nikogo nie chciałam przekonywać.
Dziękuję za tę opowieść o początku wojny. Ale porozmawiajmy jeszcze o teatrze. Jesteś autorką i reżyserką z dużym doświadczeniem pracy na najlepszych moskiewskich scenach, ale formalnie jesteś absolwentką wydziału filologicznego. Filolożka reżyserką? Gdzie uczyłaś się zawodu?
Znowu miałam szczęście: odbyłam staż w Edynburgu, studiowałam w Szkole-Studio MChT, w Szkole Lidera Teatru. Potem natychmiast zostałam zastępczynią Mindaugasa Karbauskisa – dyrektora artystycznego w Teatrze Majakowskiego i pracowałam tam przez trzy lata, wystawiono tam cztery moje sztuki. Uczyłam się od Karbauskisa litewskiego teatru, szkoły Fomienki, jego własnej metody. Uczyłam się u wszystkich reżyserów, z którymi pracowałam – u Sieriebriennikowa, Bogomołowa, Ryżakowa.
Reżyserowałam w Teatrze.doc, MChT im. Czechowa, Centrum Dramaturgii i Reżyserii, Centrum im. Meyerholda, w Teatrze na Bronnej. Na dużej scenie Teatru na Bronnej wyreżyserowałam sztukę Batman versus Breżniew – spektakl o epoce stagnacji, o tym, jak jedna osoba może rzucić wyzwanie tyranowi siedzącemu na tronie od 20 lat, o takim radzieckim Batmanie. Stworzyłam sztukę na bazie własnego radzieckiego dzieciństwa i osobistej historii o ojcu, matce, babci.
Reżyserujesz przede wszystkim swoje sztuki? Czy zdarzają się wyjątki?
Reżyseruję nie tylko swoje teksty – wystawiłam scenariusz Michaiła Ugarowa Morze. Sosny o puczu z 1964 roku, kiedy Breżniew zdymisjonował Chruszczowa na daczy w Abchazji. Zrobiliśmy ten spektakl z aktorami z Teatru.doc, zaraz po śmierci Michaiła Ugarowa. Walka Grieminy i Ugarowa z systemem doprowadziła do tej śmierci, Teatr.doc był nieustannie prześladowany, eksmitowany, prowokatorzy zrywali spektakle, serce nie wytrzymało. Kilka miesięcy temu wystawiłam w Meksyku sztukę meksykańskiego dramaturga Carlosa Pascala w języku hiszpańskim – wspaniałe doświadczenie, inna kultura, bardzo profesjonalny sposób organizacji pracy. Jedną z ról grał były aktor Castrofa w Berlinie, tak więc rzemiosło było na najwyższym poziomie, a mnie pozostało tworzenie tylko akcji, obrazów, słów.
Masz duże doświadczenie w pracy z materiałem dokumentalnym, pracowałaś w Teatrze.doc, potem robiłaś „teatr świadka”, teatr w metrze. Jaka jest istota tej pracy?
Jestem wielką entuzjastką technik dokumentalnych, choć łączę je ze sztuką teatralną i elementem fantasmagorycznym, teatrem niepsychologicznym, teatrem wyobraźni, fikcji. Zrobiliśmy pięć przedstawień o miastach – w tym jedno o Uzbekistanie, w teatrze Ilhom – zbierając świadectwa od Buchary do Taszkentu: w ten sposób powstał portret miasta i kraju. Marzę o tym, aby zrobić to o Ukrainie, kiedy skończy się wojna. Osobiste świadectwa i doświadczenia wplecione w tekst sztuki – tworzą punkt prawdy w fikcji, któremu można zaufać. Zrobiłam Dekalog o jednej z dzielnic Moskwy, wykorzystując monologi dokumentalne mieszkańców, przepisując je na sceny. Na premierze babcia – prototyp postaci – krzyczała z widowni: złe pantofle pokazujecie, miałam o wiele bardziej eleganckie! W moskiewskim metrze zrobiliśmy performance na 12 stacjach jednocześnie — był to wyjątkowy projekt w supertrudnym obiekcie o zaostrzonym reżymie: na stacjach pojawiły się baletnice Teatru Bolszoj, Otello biegał za Desdemoną po ruchomych schodach, a orkiestry symfoniczne jeździły wagonami metra. No i trzy siostry wypytywały o drogę, a pasażerowie je informowali.
A potem doszłam do „teatru świadków” – kiedy to nie aktor pokazuje osobę, lecz sama ta osoba występuje na scenie jako świadek własnego doświadczenia. Zrobiliśmy pięć „przedstawień świadków” z moim mężem, choreografem Konstantinem Czełkajewem, z „choreografią społeczną”, którą on się zajmuje – w ciągu dwóch tygodni zwykli ludzie, informatycy, reklamodawcy, gospodynie domowe, dyrektorzy finansowi przychodzą na próby i mówią o sobie, o swoim zawodzie, marzeniach, dramatach. Tańczą, zaczynają swobodnie poruszać się na próbach, przestają się wstydzić. Potem nadaję temu wszystkiemu formę teatralną – a zwykli ludzie wychodzą na scenę, w przestrzeń miejską i tańcząc, opowiadają o sobie. Mam nadzieję, że to doświadczenie spodoba się w Polsce. Nazwaliśmy to „metodą Protokoll” – na cześć Rimini Protokoll i ich spektakli 100% Berlin, Oslo i tak dalej.
Najczęściej piszesz sztuki dla siebie. Dla innych reżyserów tylko na zlecenie czy tworzysz sztukę i ostateczną wersję proponujesz reżyserom?
Piszę sztuki na zamówienie reżyserów, dla siebie też piszę jako dla reżyserki, kiedy jest konkretne zamówienie z teatru. Oznacza to, że nie piszę sztuk do szuflady, nigdy też nie drukowałam sztuk. Znajomi zawsze żartowali, że teatr noszę w sobie jak kangur. Ale Szekspir też sam wszystko sobie przygotowywał, jak ukraiński „kurkul” (czyli kułak): żeby nikt nie przechwycił jego dobra. Kijowianie to raczej dumni ludzie: nigdy nie chciałam wysyłać sztuk na konkurs, żeby ktoś mnie oceniał, wybierał. Ambicje były inne: chciałam sama robić teatr. Ale teraz, po 12 latach robienia teatru, oczywiście chciałabym, żeby ludzie także czytali moje sztuki.
Znasz trochę polski teatr, chodziłaś na próby do Krystiana Lupy, po czym zainspirowana nimi przygotowałaś spektakl Rozpal mój ogień, który przyniósł ci najwyższą nagrodę teatralną w Rosji i sukces.
Przywożono nas do Polski, żebyśmy się uczyli polskiego teatru. W 2010 roku pokochałam Jarzynę, Klatę, Warlikowskiego, Kleczewską. Tutaj poznałam Krystiana Lupę, siedziałam u niego na próbach, zainspirowałam się i poszłam zrobić swój spektakl. Spotykam Lupę po roku, rzucam się na niego – pamięta mnie pan? A mój spektakl, który zrobiłam przez pana, dostał Maskę! No, pomyślał, wariatka. Polski teatr wywarł na nas bardzo duży wpływ – sposób istnienia na scenie, wolność, intelektualizm, filozofia, pole tematów i sposób tworzenia spektaklu. Nie tak jak było u nas, że bierze się gotowy dramat i wystawia – sama zawsze szukałam sposobu na stworzenie spektaklu od zera, wyhodowanie go, wykopanie jak kryptowaluty.
Wielu Ukraińców opuściło Rosję po roku 2014, po Krymie. Ty, podobnie jak sporo innych, zostałaś. Przyjaciele i rodzina z Ukrainy nie mieli pretensji, że nie zostawiasz Moskwy, że nadal robisz tam karierę?
Moi bliscy przyjaciele, ukraińsko-moskiewska rodzina, sprzedali moskiewskie mieszkanie i wyjechali. I cały czas namawiali mnie – przyjedź, rób teatr tutaj. Nie chciałam jednak tam wegetować. Chcę robić swoje, robić swój teatr, tworzyć spektakle. Prowadziłam nawet jakieś rozmowy z ludźmi w Kijowie. Ale, szczerze mówiąc, tak jak w teatrze rosyjskim, tak i w ukraińskim zasiedzieli się konserwatywni, otępiali dziadersi, którzy wyznają tępą dziaderską estetykę. Młodzi, współcześnie myślący ludzie to pojedyncze egzemplarze. Niektórzy siedzą na grantach, ale teatr potrzebuje budżetu państwa, wsparcia. I nawet moje koleżanki dramaturżki, które uczyły się u mnie na kursach dramaturgii, bardzo utalentowane, jak Lena Laguszonkowa, Katia Pieńkowa, chociaż były wystawiane w ukraińskich teatrach, to cały czas zderzały się z korupcją, z prowincjonalizmem, ze starą estetyką. Wprawdzie pojawiały się nowe miejsca, piwnice, studia, ale w Ukrainie potrzebna jest reforma teatralna. Szkoły aktorskie, reżyserskie. Trzeba otworzyć piwnicę i stworzyć teatr od podstaw, jak Peter Brook, jak Royal Court w latach 50. albo Teatr.doc. W ramach festiwalu Tydzień Sztuki Aktualnej szkoliliśmy dramaturgów. Dramaturdzy ukraińscy są szalenie utalentowani! Te głosy, ta prawda, ten ból Ukrainy. Pozostaje zbudować dla ich głosów sceny. Dużo pracy. Po wojnie będziemy to robić.
Na razie zaczynasz pracę w polskim teatrze, ale jeszcze nie z polskimi aktorami?
Jeszcze przed wojną z młodym polskim reżyserem Beniaminem Kocem postanowiliśmy w Komunie Warszawa wystawić spektakl o Ukraińcach w Polsce – wykorzystując motywy z Tarasa Bulby Gogola. Ale wojna zmieniła nasz plan. Teraz robimy spektakl o wojnie, o uchodźcach – z aktorami ukraińskimi i białoruskimi. A dokładniej – ukraińskie są tylko aktorki. Z oczywistych powodów. Rzecz opowiada o kobietach – uchodźczyniach z Ukrainy, które mieszkają w ośrodku dla uchodźców położonym w starej szkole, mają nadzieję na powrót do domu lub znalezienie warunków do życia tutaj, przeżywają horror wojny raz po raz, rozłąkę z mężami. Mamy bohaterki z Charkowa, obwodu donieckiego, Mariupola, Żytomierza, Kijowa. Jeździmy, przeprowadzamy wywiady z kobietami. Tyle bólu. Wiele z nich chce wracać: być pod rakietami, ale w domu! Dzieci przeżywają uchodźstwo w inny sposób: „wszystkie moje pistolety zostały w domu”, mówi sześcioletni chłopiec z Bachmut, „a kiedy jechaliśmy pociągiem przez 20 godzin, widzieliśmy, jak leci rakieta, zjadłem jeden kebab, a drugi dałem chłopcu”. Jego babcia płacze – zaraz rozpocznie się ofensywa na Donbas, został tam mąż i przykuta do łóżka matka. Dziewięcioletnia dziewczynka mówi, że na granicy poznała chłopca i grali w miasta: Donieck-Kijów. A w Warszawie jej się podoba – „są darmowe trampoliny, super!”
A zimą – Haga?
Tak, na zaproszenie dyrektora Macieja Nowaka piszę dla Teatru Polskiego w Poznaniu sztukę Haga (również wystawi ją Ben Koc) – chciałabym zobaczyć wszystkich katów w sądzie, wyobrazić sobie, jak będą się wybielać, niczym Goering w Norymberdze. Chcę postawić tam Putina, Łukaszenkę, Pieskowa, Szojgu, Ławrowa. I Surkowa, który karmił rosyjską inteligencję dziwacznymi projektami. Wymyśliłam osobną ławkę dla rosyjskiej kultury. Dla „zygujących” [Chodzi o literę „Z” na rosyjskich czołgach, która stała się symbolem „oczyszczania z nazizmu Ukrainy” i pojawia się również na niektórych budynkach teatralnych – red.] teatrów, dla potężnych postaci kultury, które albo popierały wojnę znajdując szalone słowa dla usprawiedliwienia ludobójstwa i ostrzału, albo milczały, a swoim milczeniem i poręczaniem zła zwielokrotniały cierpienie i krew Ukraińców, mojego narodu.
Od kilku lat pracuję nad sztuką o ostatnich miesiącach życia Brunona Schulza w Drohobyczu. O Holokauście w Zachodniej Ukrainie. O artyście, który żyje w sercu katastrofy. Schulza kocham od ponad 20 lat. Dawno wymyśliłam przedstawienie o nim – i teraz zrobię je chyba w Polsce.
Otwieramy też w Warszawie Teatr Reduta 22 (bo reduta to i militarna fortyfikacja, i był już taki niezwykle ważny teatr) – dla wspólnych projektów Ukraińców, Białorusinów i Polaków, teatr różnych języków i kultur. Aby ukraińscy artyści, dramaturdzy, aktorzy stali się częścią polskiej społeczności kulturalnej, a nie tylko rezydentami na czas wojny. Jest to aktualny, polityczno-społeczny teatr, z nową wschodnioeuropejską energią. Widzów ukraińskich wystarczy. Polskich też, mam nadzieję, zainteresujemy. Robimy to z Beniaminem Kocem i z tobą, a przede wszystkim z ukraińskimi dramaturgami i aktorami.
Jak żyli Ukraińcy w ostatnich latach w Rosji? I co się tam teraz dzieje, bo nie wszyscy jeszcze wyjechali.
No cóż, zawsze byłam tam osobą z obcym paszportem. Musiałam raz w roku jechać do Federalnej Służby Migracyjnej na Sacharowa, to taki cyfrowy Auschwitz dla migrantów, teraz jest tam więzienie dla opozycjonistów. Oddawać do analizy krew, mocz, RTG płuc. I pieniądze. Dzięki Bogu, nigdy więcej tego nie zrobię. Lato spędziłam w Kijowie, z radością wyjechałam do Meksyku. A jak tam jest teraz?
Niedawnym kolegom nie da się niczego wyjaśnić. Trumny już przyjeżdżają do Moskwy – tancerz baletowy zginął w Mariupolu, „bohatersko”, i całe środowisko teatralne go opłakuje. A co on tam robił w Mariupolu? Zabijał, gwałcił? Jak się tam znalazł, ten wasz bohater? „Nasz Puszkin-Czajkowski-Tołstoj nie może zostać odwołany, dlaczego go odwołujecie?” „Kultura może być światłem w tym trudnym czasie”: nie, nie może być! Nazywajcie wojnę wojną, a nie trudnym czasem. Jeśli nie przestaną nas bombardować – kultura nic nie może! A zwłaszcza nie może kultura, która milczy, przemilcza i przeczekuje. Piszą o tym, jak dobrze poszło przedstawienie z tematami wojennymi na podstawie antycznych dramatów, jak niesamowicie to dzisiaj wybrzmiewa – tak, jakby nie było zwęglonych domów Borodianki, cmentarza w Irpeniu. Słowa „Bucza”. Przeczytajcie 9 maja ze sceny pamiętniki z Mariupola!
Rosja idzie pod wodę reżimu jak Atlantyda. Słychać stłumione głosy tonących: kupili kaszę gryczaną, rubel się umacnia, ale jak damy radę bez Zary, a co ma do tego rosyjska kultura, a co mogliśmy zrobić, musimy zbudować nową Rosję przyszłości, a potem już tylko – bul, bul, bul.
Wrócisz do Rosji?
Nie można wrócić do kraju, który bombarduje twoją mamę. Nigdy się tego nie wybaczy. W jednej sekundzie Rosja przestała dla mnie istnieć. Rozejrzałam się po wynajętym mieszkaniu, rozrzuconych rękopisach i pożegnałam się ze wszystkim na zawsze, w ciągu jednej minuty. Jest tylko nienawiść do nich – i tylko miłość do moich.