Diva w ludzkim wydaniu

Janusz Rudnicki
19.12.2022
Fot. Michał Mutor
Fot. Michał Mutor

Widzenie mamy raz w tygodniu, jak w więzieniu. W każdy prawie wtorek, w kawiarni Czytelnika na Wiejskiej. Przy stoliku, jej stoliku, tak se wymyśliła, że raz w tygodniu pewne warszawskie paciorki ułożą się w jeden różaniec. I tak się dzieje, we wtorki Krystyna to pociąg objęty towarzyską rezerwacją miejsc, jest ul, są pszczoły i jest ich królowa.

Przy tym stoliku gada się o wszystkim, czasami wywołuje się duchy. Jej duch najważniejszy to Głowacki, w jej dziennikach panoszy się on jak kogut po kurniku, nie wiedziałem, że jej przyjaźń z nim była aż tak zażyła. Na jego pogrzebie, kiedy grać zaczęła orkiestra, podszedłem do niej, chrząknąłem, ukłoniłem się szarmancko i poprosiłem do tańca, wszyscy obok się obruszyli, ona zachichotała jak dziewczyna na studniówce, taka jest jej melodia.

I taka jeszcze, na przykład, jak w jej opowiadaniu Brud. Pan Leon, żyjący na planecie Neuroza, choruje na brud, owady i na miłość. Żeby mieć żonę i jej kochanka bez przerwy na oku, bo boi się, że go otrują, postanawia odciąć sobie powieki, brzytwą. Nie będą wtedy wiedzieć, czy śpi czy nie. I jak to w życiu bywa, odcina sobie jedną, bo płoszy go ich wejście do domu, „drugą obetnie jutro. Chociaż jedna, na razie i to wystarczy”.

Przy biurku przyjmuje czasami postawę strzelecką: „Pisanie przypomina długie serie z karabinu, choć nie zawsze pociski trafiają w cel”. Kiedy wystrzeli cały swój magazynek nienawiści do wszystkiego co złe, jej „kanonada” cichnie. W tym przypadku pytanie „W jakim celu pisze?” zamienić by trzeba na „Do jakiego?”.

Irytują ją redaktorzy, którzy zwracają jej uwagę na użycie tego samego słowa w niebezpiecznej odległości. To „szkolna maniera z wypracowań”. Powtarzalność ma dla niej sens, „rytmizuje tekst”.

Trudno ją obruszyć, nie uznaje żadnego tabu. W jakimś tam serialu, który ogląda, płacze dziecko, matka się denerwuje, a jej przyjaciółka ją uspokaja: „Nie przejmuj się, to tylko jebane niemowlę”. Tam, gdzie większość zwykła reagować świętym oburzeniem, tam ona śmieje się do łez.

Kwiaty, nalewki, konfitury to jej domowa trójca przenajświętsza. Na swoim profilu napisała „Stół bez kwiatów jest ślepy”. Układanie ich działa na nią kojąco (ja nie). Jej dom ma zakrystię, to ogród, zmartwychwstaje co roku, wzdycha i pisze w dzienniku: „Gdyby zimą zrzucić pomarszczoną skórę, wyliniałe włosy, a z wiosną odrodzić się na nowo”’.

Koty i psy nie. Koty nie, bo sierść i zapach wydzielin, psy nie, bo namolne, bo jak wytrzymać z kimś, kto wpatrzony jest w ciebie 24/7 i kto za żarcie dałby się zeżreć. O czym nie omieszkała napisać do magazynu „Mój pies”.

Diva, ale w ludzkim wydaniu, nie żeby od razu wyniosła jak struś. Pamięć dobrą ma, więc czasami bywa pamiętliwa, ale nigdy zajadle.

Nigdy nie widziałem w niej chociażby cienia smutku, nigdy nie słyszałem, żeby się wyżalała, spleen zostawia w domu, dom zamyka na klucz i wychodzi. Na koszulce mogłaby mieć nadruk: Życie jest w pytę!

Po chemii denerwowały ją pojedyncze kłaki na głowie, do fryzjera obciąć się na łyso jakoś jej było niezręcznie, więc za rzecz wziął się mąż Mirosław. Po czym ogolił się na łyso sam, no jak to nie jest miłość, to ja nie wiem. I zrobiło się o tym na warszawskim osiedlu Zacisze bardzo głośno, i potem było tak, że inni też chcieli, aby ich golił, i czynił to, z czasem za opłatą i więcej zaczął na tym zarabiać niż na UW jako pracownik naukowy Wydziału Psychologii.

Wygląd postaci: zazdroszczą jej o wiele młodsze. I skóra, i postura: wzorowe. Fryzurka, fizys, błyszczące paznokcie, czas nie daje z nią rady, więc przymknął oko. Za dwadzieścia lat będzie miała sto.

 

PS Te paznokcie. Poszliśmy kiedyś z Czytelnika do parku Ujazdowskiego. Usiedliśmy na ławce, z piwem, ona wyciągnęła lakier i zaczęła malować paznokcie. I podeszło do nas dwóch, z tych, których bardzo obchodzą imiona i nazwiska rodziców, jak się nie ma dokumentów. Ja nie miałem, więc zwrócili się do niej: A pani ma? Mam. Więc proszę okazać. Proszę poczekać, nie widzicie, że paznokcie maluję? Skończę, okażę.

Malowała je dalej, rozmawialiśmy, a oni, zaskoczeni, stali jak odlani i w końcu, pod koniec drugiej dłoni, bez słowa odeszli.

#Artykuł z kwartalnika
#Janusz Rudnicki
#Krystyna Kofta