Po mojej wizycie u Krzysztofa Stanowskiego w Kanale Sportowym w sprawie rozszerzenia listy urządzeń podlegających opłacie reprograficznej i trwającym prawie trzy godziny przysłowiowym „kopaniu się z koniem” (sam się zgłosiłem) spadł na mnie totalny internetowy hejt.
Na początku trochę się przejąłem; każdy by się przejął, gdyby przeczytał tyle nienawistnych komentarzy i obelg pod swoim adresem. Potem jednak zacząłem wchodzić na profile ich autorów i dotarło do mnie, że większości tych ludzi po prostu NIE MA! Konta na Facebooku założone kilka lat temu, kilka postów polegających na podlinkowaniu jakichś treści, jakiś internetowy żart, brak zdjęcia profilowego albo zdjęcie bez twarzy, ewentualnie jakiś symbol. Tak właśnie wygląda internetowy troll. Czyli fałszywe konto.
Fałszywe konta uwiarygadniają inne fałszywe konta i tak właśnie tworzą się całe farmy trolli. Mogę sobie jedynie wyobrazić, jak taka farma wygląda w rzeczywistości. Ściana z ogromną liczbą podłączonych pod ładowanie telefonów zalogowanych do fejsa i YouTube’a i człowiek, ewentualnie kilku, którzy cały czas lajkują albo produkują nowe komentarze określonej treści na czyjeś zamówienie.
Prawdę mówiąc, myślałem, że takie rzeczy dzieją się gdzieś, hen, daleko w USA, gdzie wielkie grupy interesów walczą o kolejną prezydenturę, ale na swoim przykładzie przekonałem się, że wojna w internecie nie zna granic i odbywa się na naszych oczach właśnie tu i teraz. Po raz pierwszy dotarło do mnie, jak ważne jest bezpieczeństwo w sieci i jak trudno przeciwstawić się złu, które wykorzystuje takie metody. Ze zgrozą myślę, jak wielu trolli wypisywałoby pozytywne komentarze sprzyjające wrogowi, który wszedłby na nasze terytorium podczas klasycznego konfliktu zbrojnego, skoro – zdawałoby się – marginalna sprawa rozszerzenia listy czystych nośników generuje takie zjawisko. Z tej obserwacji płynie następujący wniosek. Importerzy dostrzegli realne zagrożenie i mobilizują się. Znaczy to, że tym razem liczą się z możliwością przegranej. Przeszło 12 lat udaje im się już blokować tę należną polskiej kulturze rekompensatę. Tym razem jednak jest naprawdę blisko, a sprawa staje się coraz bardziej medialna. I coraz więcej ludzi orientuje się, że są obiektem grubej manipulacji z ich strony.
Walka z tym lobbingiem jest trudna głównie ze względu na zasobność rynku. Atakują skutecznie, bo względnie łatwo i prawdopodobnie tanio mogą znaleźć sprzymierzeńców wśród ludzi pozornie obiektywnych, takich jak dziennikarze czy youtuberzy. I jedni, i drudzy liczą przecież na benefity z ich strony. W pierwszym i w drugim przypadku są to reklamy i różnego rodzaju usługi marketingowe. Do tego dochodzi jeszcze oczywista zazdrość, bo przecież oba te środowiska nie są przewidzianymi beneficjentami opłaty reprograficznej. Goebbelsowsko powtarzane słowa „podatek od smartfonów”, „podwyżka” mają podprogowo uwiarygadniać ich kłamliwy przekaz.
W logice odwiecznego polskiego podziału na tzw. chama i inteligenta próbują zrobić z artystów darmozjadów, którym poprzewracało się w głowach. Kiedy mówi się o innych krajach europejskich, używają hasła „Polacy nie gęsi”, a gdy przywołuje się fakt, że nigdzie ceny nie wzrosły, powołują się na swoje własne oświadczenia, w których straszą podwyżkami (sic!). Zaiste, ciężko jest się przebić z prawdą, ale myślę, że jednak łatwiej niż się nam wydaje. Nie ma innego sposobu niż ustawiczne i do znudzenia powtarzanie faktów. Uaktualnienie listy czystych nośników i urządzeń, od których odprowadzana jest opłata reprograficzna, jest po prostu polską racją stanu.
Musimy o polską kulturę dbać tak, jak o polskie wojsko, infrastrukturę, służbę zdrowia, naukę, edukację i sport. Silna polska kultura będzie jednocześnie kołem zamachowym całej gospodarki, najlepszą promocją państwa na zewnątrz i czynnikiem integrującym wewnątrz. Pieniądze pochodzące z uaktualnionej opłaty trafią bezpośrednio do twórców, wzmacniając cały sektor kreatywny, a ta część, która ma zasilić Fundusz Wspierania Artystów, rozwiąże palące problemy socjalne naszego środowiska. I to bezkosztowo wobec budżetu państwa! Chciałoby się rzec: „Super, róbmy to!”. Chciałoby się kopnąć jak Tytus w dystrybutor z wodą na pustyni i krzyknąć: „Polska kultura jest ważniejsza niż czyjeś małe interesy!”. W końcu jest szansa, żeby te sprawy załatwić. W końcu jest szansa, żebyśmy mogli pracować na takich samych zasadach jak twórcy pozostałych krajów europejskich! Nie możemy się wstydzić, że żądamy takiego samego traktowania, przecież nie jesteśmy od nich gorsi.
Dlatego zwracam się do Was z gorącym apelem. To naprawdę nie jest sprawa polityczna, lobby niestety znajduje sprzymierzeńców w szeregach wszystkich partii; tutaj chodzi po prostu o nas wszystkich, całe nasze środowisko.
Jakkolwiek zabrzmiałoby to patetycznie – musimy w tej sprawie zewrzeć szeregi, na chwilę zapomnieć o naturalnej dla naszego zawodu konkurencji i razem publicznie wypowiedzieć się w tej sprawie. Walka ZAiKS-u o finansowanie kultury nigdy nie będzie wystarczająca, jeśli nie pójdzie za nią publiczne poparcie środowiska.
Mam nadzieję, że niedługo ZAiKS wraz z innymi organizacjami OZZ wezmą na siebie zorganizowanie takiego poparcia. Niech to będzie list otwarty, odezwa albo apel, ale podpiszmy się pod nim wszyscy. Bez tego politycy znowu się przestraszą i znowu przegramy.