W pierwszych miesiącach pandemii większość z nas miała idealistyczne przekonanie, że to dramatyczne doświadczenie zmieni świat na lepsze. Dzisiaj dominuje raczej sceptycyzm.
Zależy, czy patrzymy na wspólnotę, czy na doświadczenia indywidualne. W tej drugiej perspektywie, na pewno wielu jest takich, którym pandemia się przysłużyła. Czegoś się nauczyli, dowiedzieli o sobie, poszerzyli horyzonty; innych to zdusiło, osłabiło. Natomiast w perspektywie globalnej, w perspektywie ludzkości, za wcześnie chyba na podsumowania, można natomiast pokusić się o nawiązanie do poprzednich epidemii i ich konsekwencji. Po każdym tego rodzaju doświadczeniu ludzkość chciała jak najszybciej i nieodwołalnie o tym zapomnieć. I zapominała, ale nie do końca, ponieważ trauma, zwłaszcza trauma wypierana, odbija się w świadomości tak czy inaczej, a reakcjom, emocjom, często skrajnym, towarzyszy kryzys ekonomiczny. Dotychczasowe pandemie rodziły potrzebę radykalnych rozwiązań, to był czas ruchów autorytarnych i populistycznych. Nie jestem zatem wielką optymistką. Przez ostatni rok niemal wszyscy byliśmy raczej w kiepskiej formie. Nie bardzo wierzę, żeby pandemia pchnęła nas, jako ludzkość, na właściwe tory. O ile takie tory w ogóle istnieją.
Gdybym miał wskazać na pozytywy tego frustrująco długiego okresu zawieszenia, zwróciłbym uwagę na ciekawe zjawisko socjologiczne. Z pandemią zdecydowanie lepiej radzą i radziły sobie kobiety. Mam na myśli nie tylko postawy indywidualne, ale i społeczne. Organizacja EndCoronavirus co kilka tygodni ogłasza ranking krajów najlepiej radzących sobie z pandemią. Rzecz znamienna, we wszystkich statystykach na czele tych list są kraje zarządzane przez kobiety.
To jest rzeczywiście pewna prawidłowość, szczególnie wyraźna w pierwszej fali pandemii koronawirusa, ponieważ druga fala jest mniej kontrolowalna i nawet Niemcy mają teraz kłopot, żeby nad tym zapanować. Na pewno jednak polityka krajów, w których rządzą kobiety, ma z reguły większą spójność społeczną od krajów militarystycznie podchodzących do wirusa. Generalnie bowiem, jeżeli kobieta dochodzi do władzy, a nie jest marionetką, tylko osiąga tę pozycję dzięki umiejętnościom, talentowi i ambicjom, to jako premier rządu, prezydentka kraju czy szefowa dużej partii sprawdza się lepiej od mężczyzn. To widać właśnie w sytuacjach kryzysowych, kiedy potrzebna jest nie tylko decyzyjność, ale także społeczna empatia, myśl o dobru wspólnym i opiece socjalnej, o tej – jak to określiła Olga Tokarczuk w mowie noblowskiej – czułości. A akurat te cechy posiadają częściej kobiety niż mężczyźni. Chodzi o widzenie świata, które nie jest konfrontacyjne, tylko zadaniowe. Skoro mamy problem, musimy go rozwiązać, ale w ten sposób, żeby nie tylko minimalizować straty, ale by wszyscy mieli poczucie sprawczości.
Czuły narrator z wykładu Olgi Tokarczuk kontra okrutne, coraz okrutniejsze, coraz brutalniejsze obrazki medialne. Wydawałoby się, że to gotowy temat na wybitny film, serial, powieść. Nie jestem pewien, czy takie wybitne dzieła powstaną.
Na razie życie jest ciekawsze, nie nadążamy z interpretacjami rzeczywistości. Dzieje się dużo, dużo i szybko, następuje synergia zdarzeń epidemicznych, społecznych, obyczajowych. Trudno to uchwycić. To wszystko jest zresztą bardzo absorbujące. Zwierzę się, że sama oglądam teraz głównie serial medialny. Jest fascynujący. Trudny do przyjęcia, ale fascynujący. Do tego stopnia, że z trudem przychodzi mi obecnie śledzenie seriali fabularnych. Rzeczywistość stała się barwniejsza niż fikcja, wręcz spektakularna – jak niedawne obrazy z ataku na Kapitol w USA. Borat by tego nie wymyślił.
I dlatego, jeżeli ktoś chciałby spróbować uchwycić doświadczenie teraźniejszości, musiałby odnaleźć sposób, żeby przenieść ją do wymiaru, który stałby się uogólnieniem. Wielkie wyzwanie. Możemy jednak zawsze wrócić do tego, co już zostało napisane, pokazane, powiedziane. A powstało na ten temat w historii parę rzeczy wybitnych, na czele z Dżumą Camusa, Dziennikiem roku zarazy Defoe, czy – w nieco innym wydaniu – Czarodziejską górą Manna.
Nasze aktualne doświadczenie jest co prawda inne, ale pewne pytania egzystencjalne nie zmieniły się tak bardzo. Poza tym, warto pamiętać, że aktualna pandemia jest okropna i zupełnie zdezorganizowała nam życie, ale z drugiej strony, nie jest aż tak straszna jak doświadczenia z przeszłości, mam na myśli zarówno dżumę, cholerę, jak i hiszpankę, która była o wiele brutalniejsza. Medycyna była wówczas zdecydowanie mniej zaawansowana, a ludzie osłabieni po wojnie. Koronawirusa, mimo wszystko, znosimy lepiej, ale to może tylko próba generalna przed tym, co nas czeka?
Tym, czego nauczył nas ostatni rok, jest świadomość, że nic nie będzie na pewno i nie ma sensu planować zbyt wielu rzeczy na przyszłość.
Lekcja generalna – nic nie wiemy o przyszłości. Cała krucha pewność jutra pękła. Lepiej, gorzej, ale dotychczas jakoś to szło. Nauczyliśmy się przewidywać, przygotowywać, snuć plany. Niby wiedzieliśmy, że umrzemy, ale nie braliśmy tego pod uwagę. Tyle, że nie można już chować głowy w piasek. Nikt nie da nam gwarancji, że będzie tak, jak byśmy chcieli i jak byśmy sobie zaplanowali. Ja, jak miliony ludzi na świecie, miałam dokładnie, precyzyjnie zaplanowany cały rok do przodu. Mogę o tym zapomnieć, nic z tego nie wypaliło. I raczej nie wypali. Cała nasza pewność siebie została skompromitowana. Bardzo ciekawa nauczka, nawiasem mówiąc.
Lekcja dla nas czy dla następnego pokolenia?
I dla nas, i dla nich, ale dla młodych bardziej. Właśnie to najmłodsze pokolenie zostało pozbawione wielu rutynowych przecież pewności typu szkoła, zabawa, obowiązki. To się budowało przez dziesięciolecia i było pewnikiem, i to zostało w dużym stopniu odebrane, zamienione, najdosłowniej zamknięte. Pytanie: czy to ich zmieni? Czy te tłumy, które wyległy na ulice w czasach manifestacji „Strajku kobiet”, miały autentyczną potrzebę wspólnotowego organizowania się czy wynikało to raczej z ich reakcji na pandemię?
W wielotysięcznych manifestacjach w Warszawie i w innych miastach Polski brali udział przede wszystkim piętnasto-, osiemnastolatkowie. Przede wszystkim dziewczyny. Fascynuje mnie, kim są ci ludzie, co to za pokolenie, czy i kiedy przejmie w Polsce władzę albo jakie kino będzie tworzyć?
Mnie też to bardzo ciekawi. Objawiło się niejako przy okazji kilka nowych zaskoczeń. Na przykład tak zwane autorytety, które dla nas ciągle funkcjonują jako constans, dla tego pokolenia właściwie nie istnieją. To jest pokolenie bez autorytetów. Cała klasa polityczna jest dla nich skompromitowana, podobnie zresztą jak Kościół. A każdy, kto próbuje ich pouczać, automatycznie się kompromituje.
Albo staje się memem.
Memem, dziadersem, postacią anachroniczną. Być może czasami poczciwą, ale generalnie niepotrzebną i traktowaną jako błaha przeszkoda w osiągnięciu tego, co wydaje im się słuszne. To jest okrutne z jednej strony, ale i bardzo interesujące. Oni mają jasny moralnie obraz rzeczywistości, zarazem głęboką niechęć do polityki. Są anarchistyczni. Ciekawe, co z tego może wyniknąć, czy jest to doświadczenie pokoleniowe, które za moment się wypali jak wiele innych tego rodzaju fal, czy jednak okaże się doświadczeniem formatywnym. Wszystko przed nami.
Rozmawiamy szeroko, o sytuacji w Polsce, na świecie, o ruchach społecznych, aktywizacji młodych ludzi, ale co sądzisz o pozycjonowaniu się artystów w czasie pandemii. Organizacje takie jak ZAiKS, którego jesteś honorową członkinią, starają się, żeby ten okrutny czas dla artystów w Polsce był nieco mniej dotkliwy, ale nie da się ukryć, że właśnie naszą branżę, filmowców, czy szerzej – artystów, koronawirus dotknął szczególnie dotkliwie.
W Polsce bez finansowania ze strony państwa sztuka wyższa sobie nie poradzi. To nie tylko dotyczy Polski, oczywiście. Większość krajów europejskich jest w podobnej sytuacji. Opery, teatry, galerie, produkcja filmowa działają dzięki mecenatowi państwa. W USA jest inaczej, tam, zważywszy na wielkość kraju, sztuki wysokiej jest z jednej strony stosunkowo niewiele, z drugiej funkcjonuje tam prężnie mecenat prywatny, który u nas jest wciąż w fazie przedwstępnej, a nawet jeżeli się pojawia, bywa przyjmowany z nieufnością i traktowany podejrzliwie. Trudno zatem stworzyć system, w którym tak zwana kultura wysoka byłaby niezależna od państwa, dlatego nie mogąc zarobić na siebie na poziomie kosztów, kultura musi mierzyć się z wyzwaniem, jakim będzie stworzenie nowego ekosystemu, w którym byłaby finansowana przez państwo, ale bez zagrożenia, że władza wypnie się na te instytucje na przykład z powodów ideologicznych. Problem jest zatem szeroki. Musimy przemyśleć ekonomię kultury w ogóle i w szczególe. Warto bowiem uświadomić sobie, że naprawdę nie będzie już tak jak kiedyś, jak dawniej. Pewna magia, która do niedawna towarzyszyła artystom, chyba się wypaliła. Autorytet gwiazd, twórców w dużym stopniu przestał istnieć. Pytanie, co zawiodło i kto zawiódł. Czy oni sami, czy ich aktywności publiczne, odbierane przez dużą część odbiorców jako egoistyczne wybryki, czy tak zwany system i duch czasu? Awantura ze szczepieniami przyjętymi poza kolejnością, niezależnie od jej kulis, brutalnie pokazała, że artyści, nawet ci najwybitniejsi, przestali być świętościami. Ich widzowie uznali, że nic się im nie należy, żaden przywilej, nic ekstra. Ta sprawa głęboko mnie poruszyła. Czytałam na Facebooku wpis o Krystynie Jandzie, napisany nota bene przez człowieka zajmującego się pisaniem o filmie, który twierdził, że to nic dziwnego, że odbiorcy oceniają dzisiaj Jandę nie jako wybitną aktorkę, ale głównie jako celebrytkę aktywną na Facebooku, ponieważ od lat Janda jest nieaktywna zawodowo. I to napisał dziennikarz! Napisał o aktorce, która jak mało która, a może jedyna aż do tego stopnia aktorka w Polsce, jest tak zapracowana i aktywna – zarówno w teatrze, jak w i filmie. Ignorancja, niewiedza, nie wiem co jeszcze, zapewne głęboki brak zainteresowania. A to tylko przykład jeden z wielu. Widać zatem jak na dłoni, że nasze środowisko wyjdzie z tej pandemii mocno poharatane. Odbudowanie świadomości, elementarnego poczucia własnej wartości i wartości społecznej tego, co robimy, integralności artystycznej i społecznej, wreszcie bazy materialnej, będzie musiało odbywać na nowych zasadach. Dla pocieszenia dodam, że nowe zawsze jest ciekawe.
Nowe zawsze jest ciekawe – pełna zgoda. Nowa era w dziejach Europejskiej Akademii Filmowej to powierzenie ci funkcji prezydentki akademii zrzeszającej blisko cztery tysiące reżyserów, aktorów, scenarzystów, ale także charakteryzatorów, scenografów, kompozytorów czy krytyków filmowych. Objęłaś tę funkcję po Ingmarze Bergmanie i Wimie Wendersie. Pierwsza kobieta na tym stanowisku.
Europejska Akademia Filmowa nie jest bogatą organizacją. Nasza sprawczość promocyjna i polityczna jest ograniczona. Tymczasem mój wybór na prezydentkę EFA wywołał tak liczne komentarze w Polsce, jakby to miał być news polityczny miesiąca. To przesada, ale sam wybór jest oczywiście miły. Oznacza zaufanie filmowców europejskich do mnie i przypuszczalnie docenienie moich starań na rzecz konsolidacji kina europejskiego, kiedy byłam przewodniczącą Rady Europejskiej Akademii Filmowej [od 2014 do 2019 roku – przyp. ŁM]. Myślę, że wybrano kobietę, ponieważ na ogół to właśnie kobiety są bardziej bezinteresowne w działaniach społecznych, chce im się działać dla dobra środowiska, które reprezentują, dla dobra wspólnego. Najlepszy jest parytet, o który się staramy.
Zostałam prezydentką Akademii w szczególnym momencie. Mamy za sobą najgłębszy kryzys kina europejskiego od lat i z tym trzeba będzie się zmierzyć, uruchomimy debatę na ten temat wyjścia z kryzysu, może nie bez szwanku, bo to na pewno niemożliwe, ale ograniczając straty i przewidując kolejne zdarzenia. Decyzyjnie i wyobrażeniowo warto wyprzedzać rzeczywistość, niż dreptać za nią.
Ten numer magazynu ZAiKS-u poświęcamy kobietom, autorkom, twórczyniom. W polskim kinie, nie mam co do tego żadnych wątpliwości, kino sygnowane nazwiskami kobiet, reżyserek, jest w tym momencie najciekawsze.
Tak, wydaje mi się, że Polska jest świetnym przykładem. Mamy całą listę reżyserek, które są po prostu świetne, a każda z nich – to bardzo ważne – jest inna, osobna. Dziewczyny robią u nas zarówno kino środka, jak i filmy wysoce artystyczne, sprawdzają się w formule kina osobistego i w filmie gatunkowym. To jest arcyciekawy przemarsz pokoleniowy. Od najmłodszych, dwudziestoparoletnich dziewczyn, przez starsze koleżanki, aż po mnie.
Pamiętam protekcjonalne debaty i rozmowy sprzed dziesięciu, piętnastu lat o tym, że parytety w filmie nie są możliwe, ponieważ, co tu kryć, kobiety są słabsze, mniej odporne, mniej zdolne.
To nigdy nie było prawdą, za to zawsze podłością. Trudno uogólniać, ale moim zdaniem jest odwrotnie – kobiety przyzwyczajone do wielości zadań, do odpowiedzialności za rodzinę, siebie, pracę, bliskich, a z tym się wiąże wysoki poziom stresu, nad którym muszą zapanować, są odporniejsze od mężczyzn. Mieszanka fatalizmu i wytrwałej odpowiedzialności. Na pewno nie jest tak, że kobieta nie poradzi sobie ze stresem planu zdjęciowego. Natomiast nadal funkcjonują u nas głęboko zakorzenione kody kulturowe, które sprawiają, że kobiety nie widzą swoich szans w wielu zawodach, wyzwaniach. Niesłusznie. Wystarczy uruchomić falę. Kino w ostatnich latach jest dobrym przykładem.
Chodzi również o system szkolnictwa, obowiązujący do niedawana jeszcze kanon wychowania. Dziewczynki miały być grzeczne, posłuszne, miały się uczyć sprzątać i gotować.
Jeżeli dziewczynka jest wychowywana od pokoleń, że powinna siedzieć cicho i nie pchać się do przodu, że jeżeli chce coś osiągnąć, musi być jak ta szyja, co to kręci głową mężczyzny, to by odzyskać autonomię, albo sama, albo z pomocą innych, wcześniej czy później, musi wyzwolić się z tego rodzaju ograniczeń. Przez lata widziałam młode reżyserki, czasami bardzo ciekawe i utalentowane, które funkcjonowały z niejako wrodzonym przekonaniem, że im się po prostu mniej od życia należy niż facetom. To je blokowało. Pierwsza porażka była nie do przejścia, zamykała karierę, więcej nie walczyły. W tym kontekście wracamy do wcześniejszej rozmowy o pokoleniach. Zwróć uwagę, że najmłodsze pokolenie, na przykład nastoletnie dziewczyny maszerujące w „Strajku Kobiet”, już są inne. Odrzuciły ze wstrętem paradygmat wyższości jednej płci nad drugą. Te dziewczyny nie tylko nie mają kompleksów, ale uważają, że mają prawo do wszystkiego, i nie zamierzają tego prawa nikomu oddać, to nie wchodzi w grę.
Kobiety są coraz silniejsze. I nie ma już odwrotu. Radykalnie zmieniają się role społeczne, genderowe. Z ogromnego tortu, który był cały do zjedzenia przez facetów, ostała się niewielka cząstka. I czasami trudno mężczyźnie się z tym pogodzić.
Skąd ta radykalna zmiana? Chodzi o łatwy, błyskawiczny dostęp do świata, do nowych wzorców i przemian emancypacyjnych?
W Polsce zmienił się model wychowania. W momencie, kiedy jest tak niski przyrost naturalny, a w wielu rodzinach jest tylko jedno dziecko, i często jest to córka, wszystkie ambicje, oczekiwania i energia rodziców skierowane są na to jedno dziecko. Nie twierdzę, że jest rozpieszczane, nie zawsze, ale najczęściej dostaje od rodziców, od dziadków, bonus w postaci wiary w siebie. To jest rzecz bezcenna. Kiedy jestem pytana, skąd we mnie tyle siły, witalności, jak udało mi się tyle przetrwać, odpowiadam, że w dużym stopniu zapracowała na to wiara we mnie rodziców, zwłaszcza matki, która nigdy nie miała wątpliwości, że jestem kimś wyjątkowym, że mam rację. Taka wiara rodziców jest darem nie do przecenienia. Widzę to po sobie, jak to pomaga – w różnych, niesprzyjających okolicznościach nie poddaję się, idę dalej. Na to pracuje nie tylko zapisany w genach charakter, doświadczenie życiowe czy polityczne, ale właśnie przede wszystkim dom rodzinny, dzieciństwo, otoczenie, w którym wzrastaliśmy.
Kino to pieniądze, duże pieniądze. Sam charakter czy zmiany emancypacyjne mogą okazać się niewystarczające. Właśnie z tego powodu potrzebne będą zmiany proceduralne w systemach przyznawania dotacji na realizację filmów przez kobiety.
Warto spojrzeć na listę najbardziej utytułowanych filmów skandynawskich tego sezonu. Kinematografia szwedzka czy norweska z największym, również ustawowym, zaangażowaniem wprowadziła obowiązek parytetów płci w produkcji filmowej. Po kilku latach połowa produkcji skandynawskiej to filmy sygnowane nazwiskami reżyserek, kobiet. I właśnie te filmy robione przez kobiety wydają się w większości najcenniejsze. Wskazuje na to również lista tytułów zgłoszonych w tym roku przez kinematografie narodowe do Oscara. Coraz więcej nazwisk reżyserek. Wracając do Skandynawii – Szwecja na przykład zgłosiła film Charter (Nie tak miało być) w reżyserii Amandy Kernell, a Norwegia - Håp (Nadzieję) w reżyserii Marii Sødahl. A to tylko dwa przykłady.
Kobiety są autorkami filmów zgłoszonych także przez kinematografie Szwajcarii, Japonii, Niemiec, Polski, Bośni, wielu krajów afrykańskich. Czechy zgłosiły twojego Szarlatana.
Okazało się, że kiedy kobiety dostają narzędzie, odpowiednie środki i przestrzeń, robią filmy interesujące, wzbogacające kino światowe poprzez różnorodność, odmienny punkt widzenia. Parytety były dobrym pomysłem. I będą nadal, przynajmniej do czasu, kiedy sytuacja się unormuje, wyrówna, i to nie płeć będzie decydowała o obsadzaniu ekip filmowych i powierzaniu stanowisk.
Dzisiaj rano, to ciekawa koincydencja, przypadkowo wziąłem do ręki późny tom Miłosza Dalsze okolice i trafiłem akurat na, wspaniale skądinąd napisany, wiersz One, ironicznie dedykowany przez poetę „feministkom”: (…) Imiona ich nie będą pamiętane. / Cerowaczki wydartych swetrów, opiekunki / Skarpetek i kalesonów, ochmistrzynie / Kuchni smacznej a lekkiej, miłej jego zdrowiu, (…) Umiejące cierpliwie znosić wielkie idee, / Plany zmieniania świata, wiarę w genialność, / Nosicielki sekretu, o którym on nie wie, / Uśmiechają się, zaparzają herbatę, / Idą do okna, podlewają kwiaty”.
To był rok 1991, a wydaje się, że od takiego myślenia dzielą nas lata świetlne. Że nawet Miłosz, przy jego niekwestionowanej pozycji, dzisiaj by już takiego wiersza nie napisał.
No, to nie jest tak, że takiego podejścia, szczególnie starszego pokolenia mężczyzn, już nie ma. Przypominam niedawne „kobiece” orędzie marszałka Grodzkiego, który zachwycał się, że kobiety niedostrzegalnie uprzyjemniają i ułatwiają życie mężczyzn. Ale zmiana jest ogromna, co powoduje rzecz jasna duży niepokój, ale także zagubienie i agresję. Silny przekaz mizoginistyczny, antyfeministyczny, obowiązujący w wielu krajach, wynika z tego, że podświadome męskie lęki mają rację bytu. Tak, kobiety są coraz silniejsze. I nie ma już odwrotu. Radykalnie zmieniają się role społeczne, genderowe. Z ogromnego tortu, który był cały do zjedzenia przez facetów, ostała się niewielka cząstka. I czasami trudno mężczyźnie się z tym pogodzić. Stąd agresja, frustracja, wierzganie. Czasami przykre, często bolesne, ale w gruncie rzeczy bezproduktywne.
Agresja i frustracja to także hejt, mowa nienawiści – nie tylko internetowa. Stykasz się z hejtem nieustannie, czujesz się tym szczególnie napiętnowana?
Ja tego nie czytam. Uważam, że to jest ten rodzaj agresji, od którego trzeba się raczej odgrodzić. Hejt stał się faktem, codziennością. Nic na to nie poradzę, ale mogę to ignorować. Czasami jakimiś odpryskami to do mnie przychodzi, na przykład od znajomych podsyłających to i owo. Bywa, że czytam to nawet z pewnym zaciekawieniem, zdarzają się, że tak powiem, kwieciste kawałki, ale najczęściej hejt to nuda. Te same inwektywy, epitety, przekleństwa. Metoda „kopiuj i wklej”.
Oczywiście, trudniej przyjmuje się mowę nienawiści, jeżeli wychodzi od konkretnych, znanych mi osób i jeżeli te słowa są okrutne, pisane ad personam. Wtedy to zawsze jest przykre, natomiast anonimowy hejt internetowy mnie nie bierze.
Masz teraz świetną passę, nie dziwię się, że nie marnujesz czasu na czytanie tych obelżywych komentarzy. Wspominałem, że Czesi zgłosili Szarlatana jako ich kandydata do Oscara, w pandemicznym roku w europejskich kinach, zwłaszcza francuskich, znakomicie poradził sobie również Obywatel Jones.
Od dziesięciu lat pracowałam w zasadzie bez chwili przerwy, zrobiłam kilka filmów (plus parę seriali). Każdy autorski film był inny, inaczej rezonował, włączam do tej grupy również pomyślany jako serial Gorejący krzew, bo to osobista opowieść. Zaczęło się od W ciemności, potem był właśnie Gorejący krzew, Pokot, Obywatel Jones i teraz Szarlatan. W każdym z tych filmów próbowałam zrobić coś odmiennego stylistycznie, ale wszystkie odnosiły się do pokazania komplikacji świata. Zamknęłam tym być może jakiś ważny dla mnie samej etap.
Przed naszą rozmową przeczytałem kilka recenzji Szarlatana. To ciekawe, bo chociaż wszystkie recenzje były życzliwe, każdy z krytyków dostrzega w tym filmie coś zupełnie innego.
Filmy mówią za mnie, nie muszę, a może nawet nie powinnam, niczego dodawać na ich temat, ale tak, to zaskakujące, że Szarlatanem, pewnie najbardziej bezinteresownym moim filmem, uruchomiłam falę interpretacji. Fascynujące, że czasami te interpretacje wzajemnie się wykluczają. Dostaję sporo głosów od widzów. Ten film najwyraźniej coś w ludziach uruchomił. Piszą, że dla nich to jest opowieść o opresji historii albo o darze leczenia i o cenie, którą się płaci ze ten dar. Ktoś uznał, że to jest film o związku z naturą albo o nieakceptowaniu własnej natury. Dla kogoś innego to opowieść o syndromie borderline albo o miłości, po prostu. Ilu widzów, tyle interpretacji.
Szukam teraz intensywnie inspiracji i tematów, które w nieoczywisty sposób mówiłyby o niepewności teraźniejszości. O tym, co się dzieje pod powierzchnią, jak gdyby pod skórą, pod mięśniami. Czego nie widać, a to się tam wdziera
2020 rok spędzałaś głównie w swoim pięknym domu w Bretanii. Co cię ominęło, co nas ominęło?
To jest dla mnie całkiem dobry czas. Żyję inaczej, ale to wcale nie znaczy gorzej. Usiadłam na chwilę i nagle okazało się, że nie zawsze muszę być w biegu, że spokój też mnie napędza. Inny rodzaj adrenaliny, ale to wciąż jest jednak twórcza adrenalina. To dla mnie niespodzianka. A w 2020 roku miałam na przykład robić duży serial dla Apple, psychologiczno-sensacyjny, kręcony w Paryżu, kroiła się fabuła.
Przymierzasz się do adaptacji Piątego dziecka Doris Lessing.
Między innymi. Niestety, w tym przypadku bardzo skomplikowana jest kwestia pozyskania praw autorskich, ale się nie poddajemy. Szukam teraz intensywnie inspiracji i tematów, które w nieoczywisty sposób mówiłyby o niepewności teraźniejszości. O tym, co się dzieje pod powierzchnią, jak gdyby pod skórą, pod mięśniami. Czego nie widać, a to się tam wdziera. I mam wrażenie, że ta mała powieść Lessing byłaby dobrym wehikułem. Chciałabym nakręcić ten film albo w Stanach, albo w Polsce.
W Polsce, szeroko komentowanym serialem jest teraz biograficzna opowieść o Agnieszce Osieckiej. Wiele lat temu przymierzałaś się do nakręcenia filmu o niej.
Bo to jest postać, która zdecydowanie nadaje się na film. Było w niej wiele rzeczy pięknych, wiele bolesnych i te bolesne właśnie są materią filmową. Myślę jednak, że to powinien być musical.
„Życie jest formą istnienia białka, / tylko w kominie czasem coś załka” – pisała Osiecka.
Kominy trzeba czasami przeczyścić. Mniej się łka.
Na koniec, chciałbym cię zapytać, jaką rolę w pracy filmowca pełni wyobraźnia?
Żyjemy w czasach takiego spiętrzenia wyzwań, zagrożeń i niepewności, a przy tym tak skłonnych do literalnego, czarno-białego odbioru świata, że zwykłe opisowe narzędzia stają się nieprzydatne. Naszą przyszłość może ocalić tylko wyobraźnia. Dlatego uważam, że dzisiejszy świat bardziej niż czegokolwiek potrzebuje artystów. Oni muszą tylko wyjść ze swych stref bezpieczeństwa i uwierzyć w siłę wyobraźni. Niektórzy bardzo dobrze to rozumieją.