Damski rap nie istnieje

Jan Błaszczak
22.04.2021

Kobiety były obecne przy narodzinach polskiego rapu i już wtedy odgrywały w nim bardzo ważną rolę. Od tego czasu zawsze były na tej scenie znaczną, ale też bardzo znaczącą mniejszością

Dziarma, fot. Jan Kriwol
Dziarma, fot. Jan Kriwol

Wydaną przez Narodowe Centrum Kultury Antologię polskiego rapu zamyka lista sylwetek najbardziej popularnych twórców tej muzyki w Polsce. Biogramów jest pięćdziesiąt, dwa z nich poświęcone są kobietom. Mało. A jednak nieuczciwe byłoby sugerowanie, że ta liczba jest wynikiem jakichś redakcyjnych uprzedzeń.

Od swoich początków w latach 90. polski hip-hop był nieustannie zdominowany przez mężczyzn. Można powiedzieć, że stało się tak w wyniku prostego przeszczepienia wzorców tej kultury ze Stanów Zjednoczonych. Rzeczywiście, była ona wyjątkowo zmaskulinizowana. Nie zmienia to jednak faktu, że każdy szanujący się fan rapu znał składy takie jak Salt-N-Pepa czy TLC, wiedział również, kim jest Lil’ Kim, Foxy Brown czy Missy Elliott. W Polsce, gdzie przez lata dominowała uliczna, obrana z soulowych czy funkowych naleciałości wizja tej muzyki, taka wyliczanka wydaje się jednak znacznie krótsza.

Przez ostatnie ćwierć wieku polski rap oczywiście bardzo się zmienił. Wywodzący się z doświadczonych przez transformację osiedli nastolatkowie są dziś biznesmenami, którzy nie bez sukcesów prowadzą własne firmy fonograficzne. Pisane po nocach napisy na murach zastąpiły wpisy na Facebooku i Instagramie.

Wreszcie, zagranicznych idoli ze świata rapowego hardcore’u pokroju Onyx czy Mobb Deep wyparli twórcy bardziej melodyjnego trapu czy cloud-rapu. Hip-hop zbliżył się do popu nie tylko pod względem swojej pozycji na rynku. Mogłoby się wydawać, że taki zwrot ułatwi młodym kobietom z pokolenia Z udział w tej scenie. W końcu w popie uczestniczą na równi ze swoimi kolegami. Popularność Dziarmy czy zamieszanie wokół Wysp Young Leosi pokazują, że rzeczywiście coś się na tym polu zaczyna zmieniać. W tym jednak zakresie rap to styl nie tylko wolny, ale też powolny.

KIEDY RAP BYŁ CUDACTWEM

Gdyby wziąć pod uwagę wpływ na losy ogólnopolskiej sceny, należałoby uznać, że najbardziej zasłużone dla rodzimego hip-hopu kobiety pojawiły się na samym początku. Co ciekawe, obie były związane z radiem, na którego falach promowały rap, nie tylko edukując słuchaczy, ale też dając twórcom możliwości prezentowania swoich kawałków. Związana z Radiem Kolor Bogna Świątkowska prowadziła „Kolorszok” – pierwszą w Polsce audycję poświęconą hip-hopowi. Po latach wspominała, że początkowo zafascynował ją hip-hop amerykański jako muzyka miejska posiadająca wysokie walory artystyczne oraz przede wszystkim publicystyczne zacięcie. Trudno, aby było inaczej, bo kiedy w 1993 roku startował jej radiowy program, albumy utrzymane w podobnej estetyce nagrywał w Polsce chyba jedynie Kazik Staszewski.

To jednak szybko zaczęło się zmieniać. Także za sprawą Świątkowskiej, która w środowisku rapowym przywoływana jest z obowiązkowym tytułem „matki chrzestnej polskiego hip-hopu”. W programie „One: kobiety kultury” prezeska Fundacji Nowej Kultury Bęc Zmiana tłumaczyła Łukaszowi Orbitowskiemu, że jej pasja do hip-hopu ma inne źródła niż w przypadku wielu jego słuchaczy. Przyznała, że nigdy nie była kolekcjonerką płyt, nie ciągnęło jej do tworzenia rankingów, które to podejście uznaje za „bardzo chłopackie”. Pociągał ją natomiast społeczny wymiar tej muzyki i reporterskie zacięcie jej twórców. Jak mówiła w programie: „Ten polski hip-hop rzeczywiście stał się ujawnieniem tego, co działo się w tych obszarach, […] które nie były spektakularnie ujawniane w mediach, nie były przedmiotem zainteresowania.”

Świątkowska wraz z Sebastianem „DJ 600V” Imbierowiczem działali podobnie, ujawniając te zapośredniczone rapem historie na falach eteru. To, jak wielkie znaczenie dla początków tej kultury w Polsce miał „Kolorszok” pokazuje Skandal – dokument o debiucie warszawskiej Molesty. Niejeden raper podpisałby się też pewnie pod słowami Eldo z utworu 2004:

Rap pokochałem dzięki Bognie Świątkowskiej
Dawno temu, nim mogłem go oglądać w Vivie Polskiej.

„Kolorszok” mogło być pierwszą polską audycją o hip-hopie, ale nie mniej spektakularne osiągnięcie jest udziałem innej dziennikarki – Joanny Tyszkiewicz. Występująca pod pseudonimem „Aha” raperka i popularyzatorka tej sceny nieprzerwanie od 1995 roku prowadzi program „WuDoo” na antenie Radia Szczecin. Jej odbiorcy jako pierwsi poznali Łonę, słyszeli Magika freestylującego na żywo przez telefon, a także licznych zagranicznych gości. W przeciwieństwie do Świątkowskiej Tyszkiewicz była insiderką. W rozmowie z Dominiką Węcławek opublikowaną w ramach wspomnianej już Antologii… raperka sugeruje, że była wręcz pierwszą osobą w Szczecinie, która nagrywała hip-hopowe kawałki. „Nie miałam wrażenia, że będąc dziewczyną, jestem postrzegana jako jakieś dziwadło w tym środowisku” – mówi Tyszkiewicz. – „Natomiast sam rap był wtedy postrzegany przez ludzi z zewnątrz jako coś cudacznego, komicznego. Tak niewiele osób się nim interesowało, że każda osoba w szerokich spodniach napotkana na ulicy momentalnie stawała się twoim ziomem”.

W 1994 roku Tyszkiewicz współzałożyła grupę Snuz, z którą wydała dwie płyty. Wystarczy włączyć singiel Wiatr w ciemnościach, by przekonać się, jak bardzo autorska, nieszablonowa była to propozycja. Trudno zresztą, aby było inaczej, skoro producentem tamtych nagrań był Marcin Macuk (m.in. Hey, Pogodno, Nosowska), a wśród gości pojawiał się np. Oreu z drum’n’bassowego Electric Rudeboyz.

Prowadzona przez Świątkowską audycja „Kolorszok” zniknęła z ramówki Radia Kolor w 1997 roku. Grupa Snuz Joanny Tyszkiewicz rozwiązała się trzy lata później. Wchodząc w XXI wiek, polski hip-hop mógł odczuwać pewną pustkę, jeśli chodzi o zaangażowane w tę scenę kobiety. Na szczęście ta miała się niebawem wypełnić.

GDZIEŚ DZWONI…

Jedna z dwóch kobiecych sylwetek, które znalazły się w Antologii polskiego rapu, przybliża dokonania Aleksandry Agaciak, znanej na scenie jako Lilu. Związana z Łodzią artystka hip-hop poznawała z kaset, którymi wymieniała się z kolegami z podwórka. „Oni mnie w to wciągnęli, zaczęłam sobie rapować i tak się potoczyło” – wspomina była raperka. „Dopiero po pewnym czasie zorientowałam się, że – kurczę – nie mam koleżanek w tym kręgu. Naprawdę, dopiero po dłuższym momencie zorientowałam się, że coś tu jest nie tak [śmiech]. To nie miało jednak dla mnie żadnego znaczenia, bo nigdy nie analizowałam hip-hopu pod tym kątem”.

Kiedy pytam Lilu o to, czy obecność na hiphopowej scenie Joanny Tyszkiewicz czy początkującej już wówczas Wdowy miały dla niej znaczenie, odpowiada przecząco. Nie tylko dlatego, że uważa „damski rap” za sztuczny twór, ale także ze względu na bardziej prozaiczne kwestie. „To były początki internetu, więc z reguły nie wiedziało się o tym, co ktoś robi w innym mieście. Dopóki się tam nie pojechało albo nie poznało kogoś stamtąd, nie było takich informacji. Nie myślałam też nigdy w ten sposób, że skoro rapuję ja i kilkunastu moich kolegów, to muszę spotkać inne dziewczyny, które też to robią”. Wszystko to prawda, a jednak utwór Nie mam klucza, w którym Lilu towarzyszą inne polskie raperki: Wdowa, Ania Sool, Aha T. oraz Marika sprawia, że trochę żałuję, że do podobnych spotkań nie dochodziło częściej.

I bez nich jednak hip-hopowy dorobek Lilu prezentuje się imponująco. Raperka nie tylko nagrywała bardzo dobrze przyjmowane albumy sygnowane swoim pseudonimem, ale też gościła na nich pierwszoligowe gwiazdy i bohaterów hip-hopowego podziemia. Na jej zaproszenie stawiali się z jednej strony Fokus, Rahim, Ten Typ Mes czy Łona, a z drugiej – Pan Wankz czy Smarki Smark. Artystka chętnie odwdzięczała się w tym zakresie, występując gościnnie na ponad 50 albumach i kompilacjach.

Była raperka podkreśla, że nigdy nie obraziła się na hip-hop, ale w pewnym momencie poczuła po prostu, że ta muzyka nie dorasta razem z nią. Z sympatią wspomina natomiast tamten czas i kręci głową, kiedy pytam o ewentualne przejawy szowinizmu na tak zmaskulinizowanej scenie. „Nigdy nie doświadczyłam braku szacunku ze strony kolegów, z którymi miałam do czynienia. A miałam do czynienia raczej z tą starą gwardią. Zawsze byli mili, dobrze wychowani i opiekuńczy. Nie przypominam sobie żadnej niemiłej sytuacji”.

Lilu nie uważa, by ze względu na znikomą liczbę kobiet na tej scenie była odbierana jakoś inaczej przez kolegów ze sceny. Zdarzyło się jej natomiast, że jako raperce zaskakujące intencje przypisali jej słuchacze. „Kiedyś nagrałam z Łoną utwór pod tytułem Telefon. To była piosenka o tym, że siedzę sobie w domu i nie chce mi się z nikim gadać. A on przez całą piosenkę próbuję się do mnie dodzwonić. Interpretacja tej piosenki poszła w tym kierunku, że kobiety to zawsze tych facetów odtrącają. A przecież nie o to chodzi. To w ogóle nie jest piosenka o sprawach damsko-męskich, o uczuciach! No ale dobra, mówią, że piosenka jest tak wartościowa, ile jest sposobów, by ją interpretować. Nawet jeśli są one niezamierzone”.

JAK CAŁKOWICIE ZNIKNĄĆ

Drugą i ostatnią raperką, której biogram znalazł się w Antologii polskiego rapu, jest Małgorzata „Wdowa” Jaworska. Jej solowe „Braggacadabra” z 2005 roku uznawane jest dziś za pierwszy oficjalnie wydany solowy album raperki w Polsce. W telewizyjnym programie „Dezerterzy” Wdowa nie była tak łaskawa dla polskiej sceny i swoich kolegów po fachu: „To co łączy scenę polską i zagraniczną scenę rapową, to jest rzeczywiście ten szowinizm, a poza tym nic” – mówiła Łukaszowi Orbitowskiemu. Raperka zwraca uwagę, że zarówno jej pseudonim, jak i ostre teksty brały się z przeświadczenia, że bez nich środowisko będzie ją postrzegać jako swoją maskotkę.

We wspomnianym programie Wdowa szacowała, że scena hip-hopowa w Polsce to w 98% mężczyźni. Zwracała też uwagę, że pod wpływem zawrotnych karier amerykańskich raperek takich jak Nicki Minaj mentalność tego środowiska się zmienia, choć bardzo powoli. „Ja do tej pory, mimo tego, że jestem w tym ponad dziesięć lat, że już nie muszę niczego udowadniać, że umiem rapować, że nikt mi nie pisze tekstów, ja cały czas słyszę: kobiety do kuchni, do garów, przestań rapować, lepiej śpiewaj refreny! Ja to cały czas słyszę” – mówiła, nie kryjąc emocji, w zarejestrowanym w 2015 roku programie.

Do swoich umiejętności raperka z całą pewnością nie musiała przekonywać krytyki, która niemal jednogłośnie chwaliła jej wydany w 2010 roku album „Superextra”. „Doczekaliśmy się wreszcie raperki kobiecej, po babsku sprzecznej, rozkapryszonej, wrażliwej, fantastycznie wielowątkowej” – pisał na łamach portalu Interia.pl Marcin Flint. Na łamach Onetu wtórował mu Andrzej Cała, pisząc: „Warszawska artystka nie powiela żadnych schematów, nie porusza się wzdłuż przetartych szlaków, tylko sama wyznacza drogę”. Pomimo dobrych recenzji i szacunku pośród rapujących ta droga Wdowy okazała się bardzo kręta. W 2014 roku raperka odeszła z popularnej wytwórni Alkopoligamia.com i choć na tym etapie zapowiadała wydanie kolejnego albumu, na kilka lat zniknęła fanom jej twórczości z radarów.

To zresztą symptomatyczne dla karier kobiet na hip-hopowej scenie. Fakt, przyczyny bywają różne, ale większość z nich prędzej czy później znika ze sceny. – W tej branży wszystko jest fikcją, to jest taki malowany świat, a nie chciałam brać udziału w teatrze – wspomina Tyszkiewicz. – Chciałam jakiejś prawdy, a teraz się okazuje, że te prawdy nie są nikomu potrzebne – swoje poglądy w tym zakresie zsyntezowała w gościnnej zwrotce napisanej do utworu Branża Bolca. Ponad dwadzieścia lat później mogłaby się pod nią podpisać Guova, której dalsza kariera zwolniła po tym, jak w sieci podzieliła się swoimi doświadczeniami z wytwórniami mającymi sugerować, by w swoich utworach zamieszczała więcej pikanterii i seksu. Dobrze zapowiadająca się kariera Ani Sool również zakończyła się chwilę po jej oficjalnym debiucie. Po kilkunastu latach raperka wróciła na chwilę utworem Jestem mamą opiewającym uroki macierzyństwa. Lilu podryfowała w inne artystyczne rejony, ale przynajmniej nie zerwała z muzyką. Kiedy powstaje ten artykuł, Wdowa publikuje nowe numery, które mają trafić na jej wyczekiwaną nową płytę. Co więcej, Jaworska łączy siły z innymi raperkami: Reną i Ryfą Ri, by jeszcze w tym roku zaprezentować się jako WRRrrr… Sama nazwa, jak i dorobek trzech pań sprawiają, że prędzej spodziewałbym się po tym projekcie duchowego powinowactwa z punkowym riot grrrl niż z ciepłymi, melodyjnymi produkcjami wpisującymi się w stereotypy towarzyszące kobietom na hip-hopowej scenie.

SÓL, NIE LUKIER

O tym, że te wciąż są obecne, można się przekonać, śledząc karierę Reny. Związana ze Szczecinem raperka reprezentuje twardy, uliczny nurt w hip-hopie. W jej tekstach nie brakuje wulgaryzmów i dosadnych obrazów z życia biedniejszych dzielnic a czasem z półświatka. Taki styl i zakres podejmowanych tematów według wielu odbiorców jest zarezerwowany dla mężczyzn, o czym można się przekonać, czytając komentarze pod kolejnymi piosenkami czy artykułami poświęconymi Renie. Jej droga nie jest więc łatwa, ale niestety, taki już los pionierek.

Dziarma, która wypuściła swój debiutancki minialbum sześć lat później, nie musi się mierzyć z podobnymi uwagami. Na pewno pomaga jej muzyka, która zamiast odnosić się do ulicznego hardcore’u, czujnie śledzi współczesne trendy. W tych syntetycznych produkcjach słychać trap, nowoczesny pop, przeboje Cardi B czy Megan Thee Stallion. I dla wielu młodych odbiorców to piosenki amerykańskich gwiazd stanowią pierwsze skojarzeniem z numerami Dziarmy. Niezależnie od tego, że jej teksty są również ostre, wymierzone w patriarchat i narosłe wokół hip-hopu stereotypy, nie sądzę, by często spotykała się z zarzutami o „brak kobiecości”, o wejście na obszar zarezerwowany dla facetów. Obok wspomnianej muzyki i wizerunku Dziarmy myślę, że wynika to również z jej grupy docelowej. Pokolenia, dla którego obecność na rapowej scenie Cardi B, Little Simz, Mega Thee Stallion, Tierry Whack czy Young M.A jest czymś absolutnie naturalnym.

Mocne wejście na scenę zaliczyła ostatnio Young Leosia. Zarówno Wyspy, jak i jej zwrotka nagrana w ramach akcji „hot16challenge2” zostały już obejrzane na Youtubie ponad milion razy. Podobną popularnością jej nieliczne na razie utwory cieszą się na serwisie Spotify.

Melodyjny, trochę reggaetonowy sznyt jej piosenek sugeruje, że jej sufit znajduje się znacznie wyżej. I choć podobne historie mogą pomóc kolejnym kobietom na scenie, Tyszkiewicz słusznie zwraca mi uwagę, by ich sukcesu nie rozpatrywać jedynie w kategoriach popularności. „Myślę, że to jest naturalne, że hip-hop idzie w stronę bardzie przyjaznych dla ucha form. Solą rapu jest jednak bezkompromisowość. Chodzi o to, by ta muzyka nie była nagrywana z myślą o tym, że ma być dostępna wszędzie, że ma być takim lukrowanym cukierkiem. Niech ten rap, który robią dzisiaj dziewczyny, ewoluuje, trzymam kciuki, ale też niech nie brakuje w nim tych przypraw!”

 

#Artykuł z kwartalnika
#rap
#kobiety