Z Dianą Ifeomą Ude, czyli Ifi Ude, polską wokalistką, autorką tekstów i producentką muzyczną, rozmawia Katarzyna Tez
Śpiewasz, piszesz teksty i muzykę, jesteś producentką muzyczną, grasz w teatrze. Dużo tego. W czym się najlepiej odnajdujesz?
Moim naturalnym środowiskiem jest muzyka, a najbardziej improwizacja z muzykami i śpiewakami. To moja strefa wolności, równoległy wszechświat z nieograniczonymi możliwościami i potencjałami.
O swojej ostatniej płycie „Ludevo” mówisz, że to podświadoma potrzeba dotarcia do twoich słowiańskich korzeni. Co cię fascynuje w słowiańszczyźnie?
Melancholia i natura. Uwielbiam muzykę ludową, ale to akurat niezależnie od szerokości geograficznej. Lubię, jak romantycy podchodzili i czerpali z ludowszczyzny. Uwielbiam wychwytywać folk, słuchając Chopina czy Góreckiego. Folk to moje dorosłe odkrycie.
Płytę „Ludevo” tworzyłaś sześć lat. Dlaczego tak długo? Czym to było spowodowane?
Przez te sześć lat robiłam wiele innych rzeczy. Nagrywałam w Londynie, podpisałam tam umowę wydawniczą z wytwórnią Killing Moon. Wystąpiłam w dwóch filmach Jerzego Skolimowskiego. Nagrałam dwa teledyski (jeden polegał na zrealizowaniu wielkiego graffiti z moją podobizną w kultowym dla undergroundowców miejscu Londynu). Dostałam angaż w dwóch teatrach. Wzięłam udział w eliminacjach do Eurowizji. Prowadziłam w telewizji program muzyczny. A do tego byłam młodą mamą z obowiązkami rodzicielskimi. Dużo jak na jedną mnie.
Tworzysz bardzo ambitną muzykę, dla wyrobionych słuchaczy. Nigdy nie ciągnęło cię do tzw. mainstreamu?
Gdy byłam młodsza, śpiewałam w różnych składach popowych. To nie ja je wybierałam, ale one mnie. Nic z tego nie wyszło, jak słychać. Już wiadomo, dlaczego. Umiem stworzyć popową piosenkę, ale nie chce mi się na to tracić czasu (śmiech). To, co tworzę, zależy od tego, jakie mam „środowisko” w sobie i na zewnątrz. Raczej nie biegnę za trendami, bo one najczęściej rozmijają się z moją florą. Hania Rani też tworzy ambitną muzykę, jednak wątpię, aby dziennikarze zadawali jej takie pytania (śmiech).
Śledzisz rynek muzyczny w Nigerii?
Trochę. Ale trudno dokopać się do „perełek”. Przez brak środków te perły są bardzo ukryte i ciężko do nich dotrzeć. Nigeryjscy artyści, którzy przyciągają moją uwagę, to głęboka, często bazująca na rootsowym brzmieniu i instrumentach alternatywa. Rynek muzyczny w Nigerii jest prawie tak potężny jak Nollywood. Ale to, co jest w mainstreemie, można zamknąć w zdaniu: „na jedno kopyto, beat z kalkulatora, a to wszystko zanurzone po uszy w autotune”. Nie moje klimaty. Ostatnio zafascynował mnie młody nigeryjski chłopak Hyzah. Wpadłam na niego przez przypadek na Instagramie. Aplikację polecam do muzycznych odkryć i nawiązywania międzynarodowych kooperacji artystycznych. Zobaczyłam nastolatka siedzącego na skrzynce pod targiem, trzymającego głośnik USB w ręce i śpiewającego do beatu z takim flow i łatwością, że zahipnotyzowana odświeżałam filmik przez 10 minut (filmik trwał 20 sekund).
Potem poobserwowałam go przez parę miesięcy i chłopaka „wyhaczyli” producenci z Nigerii. Zrobili mu parę beatów i wrzucili na świetny głos chłopaka autotune. Wszystko stracone. Na szczęście chłopak wrzuca filmiki, jak śpiewa sam, nie w studiu i wtedy można go „usłyszeć”.
Dużo słucham starej muzyki, z lat 70. i 80. mam dużo afrykańskich winyli. Dostałam je w „spadku” od mojego taty. Tata na studiach medycznych we Wrocławiu był didżejem, bo jako jeden z nielicznych miał brytyjski paszport i przywoził z RFN-u płyty: Abba, Michael Jackson, Barry White, ale też rootsowi afrykańscy artyści, których płyty były wydawane we Francji, Anglii lub USA – no, ogólnie same sztosy, bardzo trudno lub całkiem niedostępne w Polsce.
Jakiej muzyki słuchałaś, gdy byłaś małą dziewczynką?
Przedszkole i wczesna podstawówka to szeroki pop: „Smerfne Hity” (moja pierwsza płyta CD!), The Kelly Familly, Backstreet Boys, Madonna, Michael Jackson, Bob Marley, Sade, Kate Bush, Nightwish, Deep Forest, Lipnicka, Hey, Steczkowska, Kasia Kowalska. W gimnazjum pojawił się funk i jazz – Jamiroquai, Sting, Avishai Cohen. W liceum R&B. Na studiach miałam romans z Bollywood i polskim rockiem: Republika, Dżem, Maanam. Przez wszystkie etapy rozwoju nigdy nie brakowało w domu muzyki klasycznej. Mama często puszczała z VHS konkursy chopinowskie i sylwestrowe koncerty symfoniczne. Najbardziej uwielbiałam balet. Zakochałam się w Czajkowskim, jak miałam pięć lat.
Z tego wynika, że ani nie słuchałam afrykańskiej muzyki, ani nie słuchałam folku (śmiech).
Dla jakiego reżysera mogłabyś/chciałabyś stworzyć muzykę do filmu?
Cudowne pytanie. Marzę, aby stworzyć muzykę dla Wesa Andersona, Céline Sciamma, Yórgosa Lánthimosa, Gartha Jenningsa, Jane Campion, Agnieszki Holland i Wojciecha Smarzowskiego (śmiech). Któreś z nich na pewno będzie mieć szczęście i na mnie trafi.
Nad czym teraz pracujesz?
Nad stworzeniem mocnego i świetnego zespołu. Mam wspaniałych artystów wokół siebie. Teraz muszę być mądra i spokojna, aby ich wszystkich dobrze rozdysponować i sama znaleźć swoje miejsce w tej konstelacji. Bardzo chciałabym mieć tzw. dyrektora muzycznego/dyrektorkę muzyczną – szefa zespołu, który realizuje moje kompozycje, sugeruje swoje i trzyma zespół w dobrej kondycji i na najwyższym poziomie zawodowstwa. Taka, wiesz... solidna prawa ręka. Otwieram na to swoje serce i wiem, że taka osoba już się kręci wokół mnie. Musimy się tylko zatrzymać i spojrzeć dookoła (śmiech).