26 marca 2019 Parlament Europejski głosami 348 europosłów, przy 274 głosach sprzeciwu przyjął dyrektywę o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym, a dwa dni później, już znaczną większością – ponad 400 głosów, dyrektywę dotyczącą wykonywania praw autorskich i praw pokrewnych mające zastosowanie do niektórych transmisji online oraz retransmisji programów telewizyjnych i radiowych. Zakończyły się tym samym trwające ponad dwa i pół roku prace nad tzw. pakietem prawa autorskiego zaproponowanym przez Komisję Europejską we wrześniu 2016 roku. Przyjęcie obu dokumentów można bez wątpienia uznać za spektakularny sukces europejskich środowisk twórczych.
W tej beczce miodu jest jednak nawet niejedna łyżka dziegciu. Sam proces negocjowania i głosowania nad dyrektywą o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym (dyrektywa DSM) powinien stanowić przyczynek do zastanowienia nad ogólnym poziomem debaty polityczno-społecznej. Jak doskonale wiadomo, przeciwko art. 11 i 13 projektu dyrektywy (w jednolitym tekście, opublikowanym
17 maja 2019 roku, są to artykuły odpowiednio: 15 i 17) występowały przede wszystkim korporacje stojące za największymi platformami internetowymi. Prawo pokrewne wydawców prasy i nowe zasady odpowiedzialności wobec uprawnionych do rozpowszechnianych na platformach utworów tworzą zobowiązania po stronie operatorów tych platform, w tym przede wszystkim zobowiązanie do zawierania z uprawnionymi umów i zapewnienie im sprawiedliwego wynagrodzenia. Stąd zdecydowany opór tych podmiotów zamaskowany w debacie publicznej troską o prawa użytkowników internetu.
Tekst dyrektywy DSM, który był poddany pod głosowanie plenarne, był efektem wielomiesięcznych negocjacji między Komisją, Radą i Parlamentem Europejskim. Znacznie odbiega on od pierwotnego, dość niejasnego i mogącego budzić wątpliwości tekstu zaproponowanego przez Komisję Europejską. Dyskusja nad przyjęciem dyrektywy DSM trwała tak długo, że wpływ na nią miały nawet zmiany polityczne, które nastąpiły w wyniku wyborów powszechnych w niektórych krajach europejskich. Włochy, tradycyjnie opowiadające się na forum Rady na rzecz sektorów kreatywnych, wycofały się z poparcia dyrektywy, kiedy władzę przejął nowy rząd przedstawiający się jako antysystemowy. Podobnej zmiany zdania pod wpływem wyborów dokonał rząd szwedzki. W tej sytuacji, żeby uratować porozumienie między państwami członkowskimi w sprawie dyrektywy, uzgodnione w maju ubiegłego roku, niezbędne stało się przekonanie do jej poparcia Niemiec, które pomimo początkowego poparcia, zaczęły niebezpiecznie skłaniać się przeciwko dyrektywie. Rolę negocjatora w tym kluczowym momencie przejęła na siebie Francja, a w negocjacje nad kompromisowym tekstem bardzo zaangażowani byli przedstawiciele niemieckiego i francuskiego ozz – GEMY i SACEM. Paradoksalnie ta prawie podbramkowa sytuacja wpłynęła pozytywnie na tekst art. 13. Rząd niemiecki, który w swojej agendzie ma wspieranie rozwoju nowych technologii, przez dłuższy czas forsował wyłączenie startupów spod reżimu art.13. Byłby to bardzo niebezpieczny precedens, w ramach którego stosowanie przepisów prawa autorskiego byłoby uzależnione od wielkości użytkownika – przedsiębiorcy czy jego doświadczenia na rynku. Na skutek negocjacji niemiecko-francuskich do pełnego wyłączenia startupów nie doszło. Nowym przedsiębiorcom z branży technologicznej obniżono zasady odpowiedzialności, zobowiązując je jedynie do stosowania procedury notice and take down. Takie ułatwienie będzie mogło być realizowane przez pierwsze trzy lata działalności przedsiębiorstwa, jeśli jego obroty nie osiągną więcej niż 10 mln euro rocznie, a liczba unikalnych odbiorców prowadzonego przez nie serwisu w skali miesiąca nie przekroczy 5 mln. Podkreślono również, że udostępnianie utworów chronionych zgodnie z obowiązującymi w większości państw członkowskich wyjątkami i ograniczeniami prawa autorskiego – prawem cytatu, krytyki, recenzji, karykatury, parodii i pastiszu, nie może być ograniczone poprzez działania podejmowane wspólnie przez operatorów platform i uprawnionych. Aby zabezpieczyć to zgodne z prawem udostępnianie utworów, zobowiązano dostawców usług sieciowych do wprowadzenia skutecznych i sprawnych mechanizmów składania skarg przez użytkowników.
Czołowym argumentem przeciwników przyjęcia art. 13 dyrektywy było zagrożenie cenzurą treści udostępnianych przez użytkowników za pośrednictwem platform, które stwarzać mają stosowane przez te platformy technologie rozpoznawania treści. Zupełnie na drugi plan w dyskusji zszedł fakt, że podstawowym obowiązkiem operatorów platform wynikającym z treści dyrektywy jest obowiązek podejmowania negocjacji z uprawnionymi i licencjonowanie przez nich udostępnianych treści przy jednoczesnym zwolnieniu z odpowiedzialności wobec uprawnionych poszczególnych użytkowników platform. Również narzędzia rozpoznawania treści powinny służyć głównie realizacji umów licencyjnych i prawidłowej repartycji wynagrodzeń autorskich, a nie cenzurze. Mechanizm blokowania treści może zostać zastosowany wyłącznie, jeśli przy dołożeniu wszelkich starań do zawarcia takiej umowy licencyjnej nie doszło i to wyłącznie w stosunku do wyraźnie wskazanych przez uprawnionych utworów. Nie mamy więc do czynienia z jakimś nowym zagrożeniem dla wolności wypowiedzi. Przeciwnie, to obecnie obowiązujące przepisy dotyczące blokowania treści przez dostawców usług sieciowych są uregulowane zazwyczaj pobieżnie i nie można tu mówić o powszechnie stosowanych, ujednoliconych procedurach zapewniających zarówno uprawnionym, jak i usługodawcom oraz użytkownikom odpowiedni poziom pewności prawnej. Decyzje o blokowaniu treści są podejmowane zazwyczaj na podstawie wewnętrznych regulaminów poszczególnych platform, bez gwarancji ani skuteczności dla użytkowników, ani poszanowania praw uprawnionych.
Merytoryczne argumenty dyrektywy nie miały jednak takiej siły przebicia, jak nośne hasło cenzury internetu. Wyraźnie było to widać w debacie zorganizowanej przed głosowaniem plenarnym przez europosła Ryszarda Czarneckiego. W wielu momentach tej dyskusji, w której uczestniczyli przedstawiciele wydawców prasy, twórcy zrzeszeni w ZAiKS-ie, wiceminister kultury Paweł Lewandowski, a jako przedstawiciele użytkowników – ZIPSEE i wykop.pl, można było odnieść wrażenie, że jest to rozmowa o zupełnie innych dokumentach.
W toku prac nad dyrektywą polscy twórcy niejednokrotnie okazywali zdziwienie i zrozumiałe oburzenie, że minister kultury, wicepremier Piotr Gliński, który z racji piastowanego urzędu powinien reprezentować środowiska artystyczne i zabiegać o poprawę warunków pracy ludzi kultury, określa dyrektywę o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym mianem „ACTA2” – terminem ukutym na potrzeby kampanii dezinformującej społeczeństwo. Taki stan rzeczy należy uznać za aberrację: trudno znaleźć jakiekolwiek racjonalne wytłumaczenie zachowania resortu kultury.
Europejskie organizacje zbiorowego zarządzania zrzeszone w GESAC-u, w tym gronie ZAiKS, od samego początku prac nad dyrektywą aktywnie zabiegały o uchwalenie korzystnych dla twórców zapisów. Należy jednak zauważyć, że w porównaniu z internetowymi monopolistami i ich ogromnymi budżetami lobbingowymi, ozz miały zdecydowanie mniejsze możliwości przebicia się w debacie. Tym większe wyrazy uznania należą się twórcom, którzy wystawiając się na falę hejtu w internecie, tłumaczyli politykom
i polskiemu społeczeństwu, co tak naprawdę zmieni dyrektywa i o co toczy się gra. Urszula Dudziak, Maria Sadowska, Tomek Lipiński, Marek Kościkiewicz, Jan A.P. Kaczmarek, Romuald Lipko, Zbigniew Hołdys, Krzesimir Dębski, Tomasz Organek, Piotr Rubik, Marek Dutkiewicz i Jan Pospieszalski wykonali ogromną pracę w imieniu całego środowiska twórców.
Rząd polski niestety dość szybko uległ argumentom o cenzurze internetu, zmienił swoje stanowisko w stosunku do głosowania w maju ubiegłego roku i razem z Włochami, Luksemburgiem, Holandią, Finlandią i Szwecją głosował przeciwko przyjęciu dyrektywy. Co ciekawe tekst ostatecznie przyjęty w trilogu był bardziej korzystny dla użytkowników w stosunku do głosowanego w ubiegłym roku, który Polska poparła, ale ten argument nie przebił się w debacie.
Przed głosowaniem plenarnym w Parlamencie Europejskim odbyła się kolejna kilkugodzinna burzliwa debata. Ostatecznie zdecydowano o głosowaniu najpierw nad poprawkami do dyrektywy, które miały doprowadzić do przyjęcia tego aktu prawnego bez art. 11 i 13, a dopiero, gdy propozycja ta została jedynie pięcioma głosami odrzucona, nad całością dyrektywy. Zgodnie z przewidywaniami i deklaracjami przeciwko dyrektywie głosowali wszyscy posłowie reprezentujący PiS w grupie Europejskich Konserwatystów i Reformatorów oraz 15 innych polskich europosłów z pozostałych frakcji. Jedynie Danuta Hübner, Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, Barbara Kudrycka, Julia Pitera, Bogdan Zdrojewski, Tadeusz Zwiefka, a po korekcie głosów, również Danuta Jazłowiecka, reprezentujący w Parlamencie Europejskim Grupę Europejskiej Partii Ludowej, zdecydowali się na poparcie dyrektywy.
W rozmowach kuluarowych politycy różnych opcji popierali dyrektywę, ale w obawie przed nagonką w sieci nie oddali głosu na tak. „Rozumiemy europosłów, którzy pod wpływem celowo rozpowszechnianych nieprawdziwych informacji zdecydowali się nie okazywać publicznie poparcia dla dyrektywy. Mamy nadzieję, że dzięki konsekwentnej polityce wzmacniania polskich i europejskich interesów nie będą musieli dłużej obawiać się nacisków ze strony technologicznych gigantów zza oceanu” – podsumował prezes ZAiKS-u Janusz Fogler. Uchwalenie dyrektywy było bowiem nie tylko przejawem troski o twórców, ale także, co równie ważne, manifestacją niezależności europejskich instytucji, które nie uległy dyktatowi amerykańskiego biznesu. W okresie burzliwych globalnych przemian politycznych Europa potrzebowała takiego wzmocnienia.
Po głosowaniu państw członkowskich w dniu 15 kwietnia 2019 roku tekst dyrektywy o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym został ostatecznie przyjęty. Teraz państwa członkowskie mają dwa lata na jej wdrożenie do krajowych porządków prawnych. Rząd francuski już ogłosił, że nowe prawo ma być przyjęte jeszcze w tym roku, gdy tymczasem z ust przedstawicieli polskiego rządu i partii rządzącej można było raczej usłyszeć, że polskie prawo transponujące dyrektywę będzie uniemożliwiać cenzurę internetu. Co kryje się za tymi słowami ciężko jednoznacznie stwierdzić, ale wiadomo, że nie należy oczekiwać szybkich propozycji legislacyjnych, tym bardziej że polski rząd tuż przed wyborami do Parlamentu Europejskiego zaskarżył dyrektywę do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
Kolejny etap walki o uczciwe wynagrodzenia dla twórców od gigantów technologicznych przenosi się teraz na forum krajowe. Nie ulega wątpliwości, że starania o uczciwe wynagrodzenia za twórczość udostępnianą w internecie nie dobiegły jeszcze końca.
CO DOKŁADNIE REGULUJE ART. 17 DYREKTYWY O PRAWIE
AUTORSKIM NA JEDNOLITYM RYNKU CYFROWYM
– wykażą, że dołożyli wszelkich starań,
żeby zawrzeć umowę oraz
– dołożą wszelkich starań, żeby uniemożliwić dostęp do wskazanych przez uprawnionych utworów oraz
– niezwłocznie po otrzymaniu zgłoszenia od uprawnionych zablokują dostęp do wskazanych przez nich utworów (notice-and-take down) oraz uniemożliwią ich ponowne pojawienie się (notice-and-stay down).
CO JESZCZE ZNAJDZIEMY W DYREKTYWIE O PRAWIE AUTORSKIM NA JEDNOLITYM RYNKU CYFROWYM