Bułka i chudy serek

Z Pawłem Sołtysem (Pablopavo) rozmawia Marcin Sendecki
Paweł Sołtys (rocznik 1978) – muzyk, autor piosenek, pisarz. Jako Pablopavo wydał kilkanaście płyt. Jego debiut prozatorski, tom opowiadań Mikrotyki, otrzymał Nagrodę im. Marka Nowakowskiego, Nagrodę Literacką Gdynia, znalazł się w finale Nagrody Nike oraz był nominowany do kilku innych nagród. W 2019 roku Paweł Sołtys opublikował kolejną książkę pod tytułem Nieradość.  Fot. Monika Sołtys
Paweł Sołtys (rocznik 1978) – muzyk, autor piosenek, pisarz. Jako Pablopavo wydał kilkanaście płyt. Jego debiut prozatorski, tom opowiadań Mikrotyki, otrzymał Nagrodę im. Marka Nowakowskiego, Nagrodę Literacką Gdynia, znalazł się w finale Nagrody Nike oraz był nominowany do kilku innych nagród. W 2019 roku Paweł Sołtys opublikował kolejną książkę pod tytułem Nieradość. Fot. Monika Sołtys

Rozmawiamy w połowie maja. Minęły dwa miesiące od nadejścia do Polski wirusa i początku izolacji. Jak się czujesz?

– Czuję się dziwnie, to chyba właściwe słowo. Na szczęście nie czuję się źle fizycznie, nie choruję. Mamy z żoną podejrzenie, że przechorowaliśmy tę chorobę jakiś miesiąc przed ogłoszeniem epidemii w Polsce, bo mieliśmy dziwną grypę z kaszlem i bardzo wysoką gorączką. Natomiast jestem piekielnie zmęczony. Nie tylko dlatego, że nie mogę wykonywać pracy, nie jeżdżę na koncerty, nie mam prób i nie robię tego, co zwykłem robić. Główny powód jest taki, że zamknięte są przedszkola, a moja żona jeździ do biura, bo akurat taką ma pracę, i w związku z tym jestem od dwóch miesięcy stuprocentowym tatą na pełen etat, co oczywiście ma swoje fajne strony, ale trochę mi brakuje oddzielnego życia, możliwości, by spokojnie usiąść i poczytać, nie mówiąc już o pisaniu. Mam trochę czasu wieczorem, ale przez cały dzień staram się nie sadzać córki przed komputerem, tylko być dla niej zastępczym przedszkolem, więc mam mnóstwo domowej, trochę dziwnej pracy.

Masz czas, żeby słuchać muzyki?

– Głównie z córką. W związku z tym muzyczne wybory są bardziej jej niż moje. Słucham więc, siłą rzeczy, wielu piosenek dziecięcych. Na przykład i na szczęście Akademii Pana Kleksa ze świetnymi piosenkami Andrzeja Korzyńskiego. Słucham też, niestety, piosenek ze współczesnych kreskówek, ale córka je lubi i nie chcę jej tego pozbawiać, także dlatego, żeby czuła się, powiedzmy, zsocjalizowana z rówieśnikami. A jeśli mam czas i siłę, wracam do starego jazzu: bebop, cool, Parker, Coltrane, Davis. Nie mam jakoś ochoty na rock and roll czy rap. 

A córka toleruje jazz? 

– Moja córka – mówiąc jej słowami – bardzo lubi muzykę „roko”, bo jeszcze nie rozumie, że to się nazywa rock. Ma być głośno i szybko. Włączałem jej przeróżne rzeczy i nic jej nie zraża, nawet metal się jej podoba. Z drugiej strony, lubi muzykę taneczną, z wyraźnym bitem. Eksperymentujemy z muzyką poważną: Mozart tak, Bach nie. Orkiestry symfoniczne akceptuje, kameralistyka ją nudzi. Ostatnio zaczęliśmy też trochę muzykować. Nie uczę jej muzyki, nie mam takich ambicji, ale w domu są instrumenty i po prostu zaciekawiło ją wydobywanie dźwięku (im głośniej, tym lepiej) i efekty perkusyjne. Ekspresja. Mam nadzieję, że sąsiedzi mi wybaczą (śmiech).

Co robiłeś, kiedy się to wszystko zaczęło? I czy miałeś jakieś przewidywania co do rozwoju sytuacji?

– To oczywiście się zmieniało, bo byliśmy zależni od informacji, którymi nas karmiono. Informacje były często fantastyczne i bardzo niemądre. Nasłuchałem się wielu wypowiedzi, że to właściwie grypa, żeby się nie przejmować, a potem się okazało, że to nie jest zwykła grypa, i że jednak się trzeba trochę przejmować.
Właściwie cały okres tuż przed obostrzeniami spędziłem na końcu świata, bo pojechaliśmy z Vavamuffin w Bieszczady nagrywać płytę i trochęśmy sobie żartowali, że zaraz nas tam zamkną i zostaniemy w tym przepięknym Orelcu, co może nie byłoby takim złym pomysłem. Ale wróciłem do Warszawy i nagle się okazało, że sytuacja już jest poważna. I dosyć szybko przeszedłem na pozycje pesymistyczne, i na nich trwam. Uważam, że do jesieni nie będzie żadnej poważnej pracy muzycznej i mówiłem to już z miesiąc temu. Koledzy się na mnie denerwowali, że to niemożliwe, ale już widać, że całe lato jest odwołane, nie ma festiwali, nie ma koncertów. No więc jestem pesymistą. Oczywiście ludzie coś tam próbują robić, są próby nagrań domowych czy koncertów on-line. Mam jednak poczucie, że jest tego już za dużo, robi się to męczące i mocno sztuczne.

Jesteś w stanie obliczyć, ile przepadło ci koncertów i innych muzycznych robót?

– No cóż, całe wiosenne granie przepadło. Dla nas to o tyle jest deprymujące, że mieliśmy premierę płyty Pablopavo z Naprawdę Dużym Zespołem i zaplanowane dwa duże, fajne koncerty, właściwie wyprzedane, które się nie odbyły i na razie nie wiadomo, kiedy się odbędą. Teoretycznie są przekładane, ale to jest na razie tylko gdybanie. Nie odbędą się też letnie festiwale, a na jednym z nich mieliśmy wystąpić z premierowym programem. W sumie, biorąc pod uwagę różne zespoły, w których gram, straciłem ze czterdzieści parę koncertów. Kończyliśmy też pracę nad płytą z Praczasem i z Anią Iwanek, ale musieliśmy je zawiesić. Zdawało się nam, że płyta ukaże się na jesieni, a teraz wcale nie jestem tego pewien. Z kolei z Vavamuffin mieliśmy dograć wokale i też tego nie robimy. Najgorsza jest niepewność. Trudno cokolwiek zaplanować, bo nie wiadomo, co będzie na przykład za miesiąc. Nie wiadomo, kiedy epidemia zacznie się wypłaszczać, jak to mówi pan minister. W Czechach i na Słowacji jest już trochę lepiej, u nas na razie chyba nie. Pozostaje mieć nadzieję, że poprawi się prędzej niż później.

Jesteś liderem Ludzików. Jak sobie radzą w tej sytuacji koledzy z twojego zespołu? 

– Wygląda to tak, przechodząc do prozy życia, że ja sobie poradzę, z różnych powodów, jeszcze przez parę miesięcy, a oni nie zarabiają, bo koncerty to dla nich podstawa. To dzięki nim płacą rachunki, z tego utrzymują rodziny, bo, jak wiemy, sprzedaż płyt to margines. Coś tam dostaje się z tantiem i pewnie wszyscy teraz z tych tantiem kupują chudy serek i bułkę. Natomiast ludzie mają także kredyty i dzieci, więc wszystko to jest wysoce deprymujące. Mój wydawca wypłacił trochę zaliczek, jakby na poczet przyszłych zysków, ale wydawca też nie ma przecież skarbca ze złotem, do którego może sięgać.
Szukamy jakichś rozwiązań, na przykład w trybie koncertów on-line. Jak wspomniałem, jestem w tej kwestii trochę sceptyczny. Widziałem już oczywiście fajne występy tego typu, widziałem koncert Króla czy koncert Artura Rojka, który był ciekawy. Oczywiście, ta forma w pewnym sensie będzie wymuszać nowe pomysły również artystyczne, ale ja jestem uzależniony od kontaktu z publicznością. Moim zdaniem koncert, podczas którego nie widzi się publiczności, nie słyszy jej reakcji, jest jak lizanie lodów przez szybę. Natomiast może nie będzie wyjścia. Zastanawiamy się więc nad tym, jak to zrobić, żeby rzecz była bezpieczna dla całego zespołu (Ludziki to dziewięć osób), żeby się jednak nie pozarażać nawzajem, bo mamy dzieci, mamy rodziców, dziadków. Myślimy o tym z wydawcą i może za jakiś miesiąc zagramy i spróbujemy to jakoś biletować. Słyszałem, że w Stanach Zjednoczonych są plany koncertów pełnych obostrzeń, z bardzo rozrzedzoną publicznością w maseczkach. Może tak trzeba będzie to robić. Oczywiście to też brzmi dziwnie, ale lepszy taki koncert niż siedzenie w domu. No i trzeba szukać źródeł utrzymania.
Mnie jest oczywiście łatwiej, bo oprócz tego, że jestem muzykiem, trochę piszę, więc miewam honoraria za opublikowane tu i tam teksty. Ale jeśli ktoś jest gitarzystą i żyje z koncertów, to nagle stracił możliwość zarobkowania na długie miesiące. Zresztą, ludzi w tej sytuacji jest oczywiście więcej, to cała branża koncertowa. Na zewnątrz widać tylko muzyków, ale pracują tam tysiące osób: nagłośnieniowcy, ludzie, którzy rozkładają scenę, techniczni, oświetleniowcy. Wszyscy ci ludzie nie mają pracy i przez dłuższy czas nie będą mieli, więc już widzę, jak się przynajmniej czasowo przebranżawiają: ktoś wsiadł na taksówkę, ktoś wrócił do kucharzenia w knajpie działającej na wynos. Dziwny czas.

Jak z twojego punktu widzenia wyglądają różne programy pomocowe dla artystów? Skorzystałeś z któregoś? 

– Jeszcze nie, ale podobno działa tak zwane postojowe i kiedy ma się umowy na koncerty, można dostać jakąś rekompensatę, i wiem, że niektórzy koledzy z branży z tego skorzystali. Kłopot w tym, że w naszej branży bardzo dużo rzeczy załatwia się w ostatniej chwili, a umowy są ustne: umawiamy się, że zagramy na festiwalu, powiedzmy, w lipcu, a u mowę p odpisuje się w czerwcu, a nie pół roku wcześniej. Natomiast większość pomocy, o ile się orientuję, to rodzaj grantów, czyli trzeba pisać jakieś programy, projekty i tak dalej, co zdaje mi się i odrobinę nieczytelne, i nie bardzo skuteczne. Szerszy problem polega na tym, że wciąż nie mamy poważnego związku zawodowego muzyków i w ogóle poza ZAiKS-em i STOART-em nie istnieją silne organizacje służące artystom. Akurat ZAiKS być może najskuteczniej jest w stanie pomagać dzięki zapomogom i nieoprocentowanym pożyczkom. Jak mówiłem, sam sobie na razie radzę, nie chcę też drenować państwa, które w ogóle, zdaje mi się, jest na krawędzi wypłacalności. Chyba zresztą wszyscy, łącznie z ministerstwem kultury, zostali zaskoczeni skalą problemu i nie ma jasnego i skutecznego programu pomocy dla muzyków, szczególnie niezależnych, bo pewnie trochę inaczej jest, kiedy się pracuje w filharmonii na etacie.

Brakuje mi kontaktu z publicznością i z chłopakami z zespołu. To jest rzecz bez zamiennika. Tego, że stoi siedem osób, każdy gra parę dźwięków i nagle coś się z tego rodzi, żadne granie online nie jest w stanie tego zastąpić

A jak się czujesz jako prozaik? Czy obecny stan rzeczy cię inspiruje czy tłamsi? Zamierzasz może dołączyć do autorów rozmaitych tekstów „okołopandemicznych” (których wysypu trochę się, skądinąd, obawiam)? 

– Tak, dzienniki czasów zarazy, tom pierwszy, tom drugi, tom trzeci (śmiech). Ale przewidywania, że wszyscy zaczną nagle pisać, mogły dotyczyć tylko osób, które nie mają w domu małoletnich. Ja czasem na weekendy jeżdżę do rodziców, którzy w tym czasie jadą na działkę, i to właściwie jedyny moment, kiedy mogę poczytać i popisać. Poza tym nie jestem pisarzem w żaden sposób doraźnym, potrzebuję dużego dystansu, żeby coś opisać, więc się nie bój, dziennika czasów zarazy pisać nie będę (śmiech), zwłaszcza że wydaje mi się to bardzo trudne. Ta sytuacja jest na tyle nowa (chyba że żyją jeszcze jacyś ludzie pamiętający hiszpankę, co raczej niemożliwe), że trzeba by pewnie zupełnie nowych narzędzi do jej oddania. Oczywiście, można opisywać swoje zdziwienie, ale to ciekawe będzie przez dwie, trzy strony, a potem, podejrzewam, zostaną tysiące podobnych do siebie stronic z opisami ludzi w maskach, co rzeczywiście wygląda futurystycznie i dziwacznie, ale to jest rzecz na akapit.
Natomiast ciekawe i pewnie straszne rzeczy dzieją się w domach, i jeśli ktoś pisze prozę psychologiczną osadzoną właśnie w relacjach rodzinnych, to inna sprawa. Takie badanie ludzi, którzy w gruncie rzeczy na nowo się poznają, bo się jednak widywali dosyć rzadko, a nagle spędzają ze sobą dużo czasu i wynikają z tego radości i dramaty. Ale, tak jak mówiłem, to nie jest moja materia ani też mój temperament pisarski. Piszę teraz coś w rodzaju słownika, więc siedzę w innych słownikach oraz wspomnieniach i archiwaliach, co, zresztą, chyba służy mojemu zdrowiu psychicznemu. Kiedy w sobotę i niedzielę mogę poczytać i dzięki lekturom trafiam, powiedzmy, do XVIII wieku, to absolutnie mnie odrywa od przygnębiającej rzeczywistości. Tak więc prowadzę wewnętrzną walkę z przygnębieniem z pomocą dawno zmarłych pisarek i pisarzy.

Ale jako autor tekstów piosenek bywasz przecież bardziej doraźny i aktualny niż jako prozaik?

– Muszę powiedzieć, że mam z tym kłopot, bo powinienem właśnie pisać piosenki. Pora dokończyć płytę z Anią i Praczasem, ale w paru utworach wciąż brakuje tekstu; tak samo jest z Vavamuffin. Ale przychodzi mi to z trudem, bo pisać o tym, co się właśnie dzieje, jeszcze nie umiem, a trudno mi pisać piosenki jakby się nic nie wydarzyło. Z prozą jest łatwiej może przez to właśnie, że to, co teraz piszę prozatorsko, to jest jednak rzecz osadzona w przeszłości – albo nawet zamierzchłej przeszłości – i to mi wychodzi, a piosenki nie. Napisałem chyba jedną piosenkę od początku tego koronawirusa i to jest piosenka miłosna, więc dowodzi, że nie wszyscy, siedząc z żonami w domu, popadają w kryzys miłości.

To krzepiące.

– Na razie krzepiące, zobaczymy, co będzie za miesiąc. (śmiech)

Chyba nie jesteś optymistą? 

– Ja w ogóle nie lubię urzędowego optymizmu. Oczywiście, nie chcę nikogo dołować, ale między innymi dlatego piszę teraz mniej piosenek. Mam wrażenie, że choć i tak nie jestem najweselszym twórcą na świecie, to mógłbym sięgać po zbyt ciemne kolory, a może nie jest to dobra chwila, żeby ludziom dociskać pedał smutku.

Pomijając kwestie zarobkowe, tęsknisz za graniem?

– Nie spodziewałem się, że to powiem, bo zagrałem w życiu naprawdę dużo koncertów i w pewnej chwili miałem nawet nimi przesyt, ale okazuje się, że nie jest to przesyt samego koncertowania, tylko całej jego otoczki: tłuczenia się busem, dziwnych hoteli i tak dalej. Natomiast bardzo brakuje mi kontaktu z publicznością i z chłopakami z zespołu, kontaktu muzycznego. To jest jednak rzecz bez zamiennika. Tego, że stoi siedem osób, każdy gra parę dźwięków i nagle coś się z tego rodzi, żadne granie on-line do podkładów czy granie samemu w domu nie jest w stanie tego zastąpić.

[Dopisek z 27 maja] Padła właśnie zapowiedź odmrożenia kin, teatrów, koncertów plenerowych. Co ty na to?

– Czekamy na szczegóły. Jak duże będą mogły być te imprezy, jakie będą wymogi sanitarne etc. Z założenia staramy się nie robić drogich biletów, a tu przy powiedzmy 150 osobach i wyjeździe do innego miasta one musiałyby być droższe, aby to było opłacalne. Zobaczymy, jak sytuacja będzie się rozwijać.

#Artykuł z kwartalnika
#twórcy
#Pablopavo
#Paweł Sołtys
#wywiad
#muzyka
#pandemia
#czytelnia