Olga dzienna, Olga prześniona

Roman Kurkiewicz
1.12.2019
Fot. Karpati & Zarewicz / www.karpatizarewicz.com
Fot. Karpati & Zarewicz / www.karpatizarewicz.com

Powieści OLGA TOKARCZUK pisze z premedytacją dla kogoś i po coś. Powieść jest jej sposobem poszerzania ludzkiego poznania, jest najwyższą formą komunikacji między ludźmi, jest grą, zabawą i wyzwaniem

Czy dobrze robię, że opowiadam? Czy nie lepiej byłoby spiąć umysł spinaczem, ściągnąć lejce i wyrażać się nie historiami, ale prostotą wykładu, gdzie w zdaniu po zdaniu klaruje się jedna myśl, a w następnych paragrafach fastryguje się ją z innymi. Mogłabym używać cytatów i przypisów, mogłabym w porządku punktów czy rozdziałów zawrzeć konsekwencje dowodzenia krok po kroku, o co mi chodzi; weryfikowałabym wcześniej postawioną hipotezę i w końcu mogłabym wywiesić argumenty, jak prześcieradła po nocy poślubnej, na ludzki widok. Byłabym panią własnego tekstu, mogłabym uczciwie wziąć za niego wierszówkę.

A tak zgadzam się na rolę akuszerki, ogrodniczki, której zasługą jest co najwyżej posianie i późniejsze nudne plewienie chwastów.

Opowieść ma swoją bezwładność, nad którą nie można nigdy do końca zapanować. Domaga się takich jak ja – niepewnych siebie, niezdecydowanych, łatwych do wywiedzenia w pole. Naiwnych”. (Z powieści Bieguni).

To właśnie ta naiwność akuszerki, ogrodniczki opowiadającej historie w kostiumie powieści została uznana i nagrodzona literackim Noblem za rok 2018. A Olga Tokarczuk, ta „niepewna siebie” (żeby zrobić, co niewskazane, czyli przypisać wyznanie bohaterki literackiej autorce tychże słów), „niezdecydowana”, została tym wywiedziona w pole, zwane światową prozą, okraszoną uznaniem i zaszczytem, którego dotąd dostąpiło tylko kilkanaście piszących kobiet. Dobrze robisz, że opowiadasz historie, Olgo, powiedzą ci, którzy docenili to przed jesienią 2019 roku, dobrze, że dotrą dzięki tej nagrodzie do wielu innych. Czytajcie, to takie bardzo ludzkie...

Literacka nagroda Nobla dla Olgi Tokarczuk, przyznana za rok 2018 (a ogłoszona rok później, z racji zawirowań wokół komitetu noblowskiego), jest okazją do rozmowy szerszej, wyrywającej cokolwiek ten fenomen naszej kultury w jej zastygłej prowincjonalności, nierozpoznawalności, zakleszczeniu w nieprzekładalnej polsko-centryczności. Ale zanim pokusimy się o kilka przedstawień i tez, dobrze będzie odbębnić (w uznaniu dla autorki Gry na wielu bębenkach) biograficzno-twórczą pańszczyznę, wysługując się choćby samą autorką, która to zrobiła lepiej i w mniej oczywisty sposób. I tak w wywiadzie udzielonym swego czasu Agnieszce Wolny-Hamkało czytamy, w miejsce wikipediowej sztancy, niezbędnej, ale monotonnej i przewidywalnej, jak autorka mówi o sobie tak: „Jestem poręczna, nieduża i dobrze spakowana. Mam mały żołądek, niewymagający, mocne płuca, zwarty brzuch i silne mięśnie ramion. Nie biorę żadnych leków, nie noszę okularów, nie używam hormonów. Strzygę włosy maszynką, raz na trzy miesiące, prawie nie stosuję kosmetyków. Mam zdrowe zęby, może niezbyt równe, ale całe, tylko jedną starą plombę, bodaj w dolnej lewej szóstce. Wątrobę mam w normie. Trzustkę – w normie. Nerkę prawą i lewą w wyśmienitym stanie. Moja aorta brzuszna jest w normie. Pęcherz moczowy – prawidłowy. Hemoglobina – 12,7. Leukocyty – 4,5. Hematokryt – 41,6. Płytki krwi – 228. Cholesterol – 204. Kreatynina – 1,0. Bilirubina 4,2 i tak dalej. Moje IQ – jeśli się w to wierzy – 121, wystarczy. Mam szczególnie rozwiniętą wyobraźnię przestrzenną, prawie ejdetyczną, natomiast marną lateralizację. Profil osobowości niestały, chyba niegodny zaufania. Wiek – psychologiczny. Płeć – gramatyczna”.

Olga Tokarczuk urodziła się w pięknym i burzliwym roku 1962, kiedy istnienie świata wisiało przez chwilę na włosku z powodu kryzysu kubańskiego, który o mało co nie zakończył się konfrontacją atomową między USA a ZSRR; to wówczas zamknięto w Warszawie Klub Krzywego Koła, uruchomiono rurociąg „Przyjaźń”; Nóż w wodzie Polańskiego dostał nominację do Oskara; Telewizja Polska wyemitowała pierwsze odcinki dobranocki Jacek i Agatka; swoją premierę miał też film O dwóch takich, co ukradli księżyc; w Izraelu powieszono Adolfa Eichmanna, a Nelson Mandela trafił na blisko 30 lat do więzienia; Beatlesi nagrali, już z Ringo Starrem, Love Me Do; trzęsienie ziemi w Pakistanie zabiło 5 tys. osób.

Z wykształcenia jest psycholożką, ukończyła Uniwersytet Warszawski, pracowała jako psychoterapeutka. Jest autorką blisko 20 książek, wedle Instytutu Książki była tłumaczona na 37 języków, w sumie ukazały się 193 tłumaczenia (instytut od 2016 roku przestał dofinansowywać tłumaczenia jej książek, przeformatował się na wsparcie dla prawicowych prozaików, takich jak m.in. Bronisław Wildstein – o międzynarodowym uznaniu tego trudu – cisza). Tokarczuk nagradzana była od opublikowania pierwszej powieści Podróż ludzi Księgi; zdobyła najważniejsze polskie nagrody literackie: Kościelskich (1997); czterokrotnie Nike Czytelników; dwukrotnie także decyzją jury Nike: za Biegunów w 2008 roku i Księgi Jakubowe w 2015 roku. W 2018 roku za Biegunów w tłumaczeniu Jennifer Croft Olga Tokarczuk nagrodzona została jedną z najbardziej prestiżowych nagród literackich świata The Man Booker International Prize. W wyniku kryzysu o charakterze mobbingu, molestowania, przecieków i korupcji komitet noblowski nie przyznał w 2018 roku nagrody literackiej, kiedy ogłoszono werdykt rok później – laureatką została właśnie polska pisarka. Spośród 112 nagrodzonych było dotąd tylko 15 kobiet (wśród nich poetka Wisława Szymborska w 1996 roku).

 

Fot. Karpati & Zarewicz /  www.karpatizarewicz.com
Fot. Karpati & Zarewicz / www.karpatizarewicz.com

W epoce, w której największym imperium militarnym zarządza jej przywódca, publikując na Twitterze krótkie komunikaty, kwestią czasu było, kiedy twórczość najmłodszej noblistki zostanie opracowana w skrócie nad skrótami; oddajmy zatem sprawiedliwość Grzegorzowi Uzdańskiemu, który dla kwartalnika „Przekrój” sporządził „skrót książek Olgi Tokarczuk, dla osób, które nie mogą ich doczytać do końca”. Brzmi on tak:

  • Podróż Ludzi Księgi – debiut powieściowy. Ludzie Księgi podróżują.
  • E. E. – trochę Stranger Things, tylko dawno temu we Wrocławiu. Jedna dziewczynka jest medium, ale może też oszukuje.
  • Prawiek i inne czasy – Prawiek to nie epoka, tylko taka wieś, mieszkają tam rodziny Boskich i Niebieskich. Sporo o śmierci. Są też wątki poboczne.
  • Szafa – opowiadania. Jest na przykład o pokojówce w hotelu (po co pisać o pokojówkach, skoro można o Chrobrym pod Cedynią? Czy to jest jeszcze polska literatura?).
  • Dom dzienny, dom nocny – dużo dziwnych rzeczy w górach. Komuś coś się śni, ktoś umiera. Jest też kobieta z brodą i przepis, jak przyrządzić trujące grzyby.
  • Lalka i Perła – Tokarczuk pisze o Lalce Prusa (też długa powieść) i coś tam daje o Jungu, że niby Łęcka to archetyp.
  • Gra na wielu bębenkach – o powiadania. Jakby Tokarczuk mało było kobiety z brodą z Domu…, t u w jednym opowiadaniu daje jeszcze mężczyznę, który karmi piersią.
  • Ostatnie historie – o kobietach i o śmierci.
  • Anna In w grobowcach świata – znowu o kobietach i śmierci. Sumeryjska bogini idzie do piekła, potem chce wyjść, ale nie może. Pomaga jej przyjaciółka. Nie wiadomo, czy to Sumer czy jakieś miasto przyszłości.
  • Bieguni – długa książka, ale rozdziały krótkie. O podróżowaniu.
  • Prowadź swój pług przez kości umarłych – kryminał ze zwierzętami. Na początku wydaje się, że to zwierzęta zabijają, a potem, że niekoniecznie.
  • Księgi Jakubowe – o Jakubie Franku, założycielu sekty frankistów. Czy był mistykiem czy oszustem – nie wiadomo. Poza nim w książce występuje 370 innych postaci, część epizodycznie.
  • Opowiadania bizarne – opowiadania. Trochę z przyszłości, trochę z przeszłości. Jest nawet o androidach.*

Mimo wspomnianych nagród powieściopisarka nie była rozpieszczana przez krytykę, nawet można powiedzieć zebrała surowe cięgi, żeby wspomnieć zarzut koniunkturalizmu ze strony krytyka Tomasza Burka czy określenie Anny Nasiłowskiej, poetki, pisarki, prezeski Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, która w 2005 roku pisała na łamach „Tygodnika Powszechnego”: „Nie ma literatury, mamy literaturkę. I autorów. Na przykład odkryciem lat 90. okazała się całkiem ciekawa autorka Olga Tokarczuk. Ma bogatą wyobraźnię i bardzo ubogi, wręcz toporny styl. W sam raz na te czasy.” W październiku tego roku Anna Nasiłowska wystosowała do noblistki list w imieniu SPP, pisząc: „Chciałabym wyrazić naszą radość. Pani twórczość wniosła w literaturę niespokojnego czasu bogatą wyobraźnię, w której odzywają się mity agrarne i mitologie różnych narodów, podkreśliła wrażliwość ekologiczną i feministyczną, wskazała, że poszukiwanie tradycji w przeszłości jest wciąż trwającym procesem i nie sprowadza się do powtarzania stereotypów”.

Po globalnym otwarciu się na świat, nastąpił zwrot ku lokalności, idee narodu znowu zaczęły święcić tryumfy, a wspólnota i rodzina stały się najbardziej oczywistym punktem odniesienia

Czy zatem żywiołem Tokarczuk jest owa powracająca, doceniana i zauważana nietuzinkowa „wyobraźnia”? Czy może jednak na ową skłonność do oddawania głosu wyobraźni, potężnej, nieprzewidywalnej i odkrywczej mocy nakłada się niezwykle świadomy wybór formy pisarskiej, jaką jest powieść, a jeśli idzie już o samą powieść, to idący za nią konsekwentnie i przemyślanie wybór języka? Te powieści Olga Tokarczuk pisze z premedytacją dla kogoś i po coś. Powieść jest jej sposobem poszerzania ludzkiego poznania, jest najwyższą formą komunikacji między ludźmi, jest grą, zabawą i wyzwaniem. Sama mówi o tym tak: „Nie pisze się przecież w pustą przestrzeń, dla jakichś wszystkich, nie rzuca się własnych książek na wiatr. Pisze się dla mentalnych ziomków. I nad pstrągiem w migdałach, w porozumiwawczym spojrzeniu współuczestników w rzeczywistości zrozumiałam nagle, że ten rodzaj mocy tworzenia może być upajający. Jak władza. Bo i jest to rodzaj władzy nad światem – nieustannie tworzyć świat, powoływać go z nicości, wymyślać mu imiona i – w końcu – innych wciągać w tę grę tworzenia, sprawiać, by stali się uczestnikami i w ten sposób uprawomocnili wynik pracy wyobraźni, żeby stworzone stało się wspólnym, jednoczącym przeżyciem”. I w innym miejscu dookreśla powinności powieści, co pokazuje, jak i dlaczego tak właśnie buduje i kształtuje język swoich narracji: „Literatura, a w szczególności najbliższa mi powieść, wbrew temu, co sądzą niektórzy akademicy, nie powinna być sztuką elitarną. Powinna być sztuką codzienną i powszechną, ocierać się o dworce i hotele, o kramy. Powinna być mądra mądrością życia z ulicy i unikać popisów stylistycznych i przemądrzalstwa. Powieść powinna tworzyć świat, w który możemy wejść, coś w rodzaju holograficznego kina, w którym widz staje się częścią samej projekcji. Powinna zbudować postaci czy miejsca, które będą źródłem nieustannej iluzji, że istnieją naprawdę i – co więcej – że my sami moglibyśmy nimi być. Powinna być lampą, która zawsze podświetla to, co oczywiste, pod innym kątem, tak że znane w jej świetle okazuje się nagle zupełnie nieznane, oczywiste – nieoczywiste, oswojone staje się dzikie, a bezpieczne – podejrzane”. Olga Tokarczuk w coraz bardziej zaawansowany sposób podróżuje taką metodą przez język, modą literacką, w poprzek oczekiwań akademii i krytyki. Jej oczy i język kierują się do innego adresata/adresatki, zamysł wykracza poza wyznaczone literaturze zadania opisania Polski współczesnej na miarę Generała Barcza (kto czytał Koteczku? Kto wraca do lektury?). Powieści Olgi Tokarczuk proponują poszerzenie pola literackiego, kiedy od blisko 30 lat autorka na nowo ustawia punkty widzenia, zmienia głównych aktorów na aktorki raczej, kiedy w swoich pomysłach wędruje za tymi, którzy/re są na marginesie, poza historią, poza uznaniem, za tymi, którzy mieli odwagę takiego myślenia, wierzenia, działania, podróżowania, aż zostali uznani za heretyków, odmieńców, niezrozumiałych, obcych i niechcianych. I im bardziej się takimi stawali, tym bardziej żywili i zaludniali wyobraźnię autorki. Ale Tokarczuk idzie dalej, za żywymi i dawnymi heretykami, czarownicami, innowiercami – wszystko w poprzek i wbrew ideom Katolickiego Państwa Narodu Polskiego – kroczą zwierzęta, świat przyrody, ale i kamienie, przedmioty, miejsca. Ona zmienia, i robiła to niemal od początku, od kiedy zaczęła publikować, paradygmat ważności tego, co tutaj i dawniej ważne, kulturo- i tożsamościowotwórcze. Uważność obserwatorki przekładająca się na język opowiadania historii (tutaj prawie wszyscy oddają Tokarczuk, co cesarskie i boskie) jest potężnie obudowana intelektualnie, a prostota języka (to bynajmniej nie to samo, co toporność) pozwala wyrwać się z zaklętego kręgu ezoterycznych i elitarnych gier językowo-formalnych. Można by powiedzieć, że powieści noblistki realizują w realności księgi postulaty francuskiego filozofa Bruno Latoura, który w swojej Polityce natury oczekuje powstania „Nowej Konstytucji” dla świata, żeby przełamać idącą od Greków dychotomię kultura–natura, człowiek–natura. Jednym z pierwszych kroków byłoby uznanie praw zwierząt, po pierwsze do życia, po drugie – do dobrej jakości i pełnej godności tegoż. O taką nową konstytucję jest gotowa z pełnym życiowym poświęceniem, i nie obawiając się radykalizacji metod, walczyć bohaterka powieści Prowadź swój pług przez kości umarłych Janina Duszejko, która wypowiada swoją samotną wojnę myśliwym. Tę powieść sfilmowała Agnieszka Holland, dając filmowi tytuł Pokot. Tytuł wzięty z Williama Blake'a (Duszejko jest jego tłumaczką) zbliża nas też do osi sporu i bliskości zarazem, jaka łączy/dzieli Tokarczuk z Czesławem Miłoszem – oddanym blake’ologiem. Tokarczuk podczas tegorocznej edycji festiwalu literackiego Conrada w Krakowie wbijała szpile nobliście z 1980 roku, w nierozstrzygalnym sporze o wyższości poezji nad prozą lub jednak prozy na poezją. Ten spór, ta niezgoda zapisana jest we Wstępie do Traktatu poetyckiego Miłosza z 1956 roku:

Mowa rodzinna niechaj będzie prosta / Ażeby każdy, kto usłyszy słowo / Widział jabłonie, rzekę, zakręt drogi, / Tak jak się widzi w letniej błyskawicy / Nie może jednak mowa być obrazem / I niczym więcej. Wabi ją od wieków / Rozkołysanie rymu, sen, melodia / Bezbronną mija suchy, ostry świat. / Niejeden pyta dzisiaj co to znaczy / Ten wstyd, jeżeli czyta księgę wierszy / Jakby do gorszej natury w nim samym / Zwracał się autor w niejasnym zamiarze / Myśl odsuwając i myśl oszukując. / Z przyprawą żartu, błazeństwa, satyry / Jeszcze się umie podobać poezja. / Jej znakomitość wtedy się docenia / Ale te walki, gdzie stawką jest życie / Toczy się w prozie. Nie zawsze tak było. / I niewyznany dotychczas jest żal. / Służą, nie trwają, romanse, traktaty / Bo więcej waży jedna dobra strofa / Niż ciężar wielu pracowitych stronic.

Ziemia jest całością, organizmem, który tworzą wszystkie istoty ożywione i nieożywione, a my tylko jedną z jej wielu części. Dla planety koniec świata człowieka nie będzie apokalipsą, ale być może – nowym początkiem

Kiedy zasiadamy do lektury ponad 900-stronicowych Ksiąg Jakubowych, to nie przychodzi na myśl jedynie imponująca pracowitość autorki. Wyłania się z niej równocześnie, jakże bliska Miłoszowi, fascynacja najgłębszą wiarą gotową na herezje – doświadczenie obce Polakom i ich katolicyzmowi. To Miłosz ironizował, że Polacy są narodem niewierzących, ale praktykujących. Monumentalna powieść Tokarczuk oparta o historię XVIII-wiecznej sekty frankistów, żydowskiej sekty heretyków, przywołuje jedno z najniezwyklejszych dzieł polskiej prozy, jakim była i jest huculska epopeja Stanisława Vincenza, trylogia Na wysokiej połoninie, największa powieść karpacka. Jej pierwszy tom zatytułowany był zresztą Prawda starowieku, pierwsza powieść Olgi Tokarczuk – Prawiek... Historia bliskości tych dwóch tomiszczy polskiej literatury czeka jeszcze na swoich badaczy.

Olga Tokarczuk krytykowana jest i dzisiaj, już po Noblu, a właściwie za jego sprawą. Środowiska prawicy „zawyły” na wieść o Noblu akurat dla tej autorki; uosabia ona wszak wszystkie demony wygenerowane i w tej samej chwili znienawidzone przez współczesną polską konserwatywną prawicę: feminizm (potwór gender!), ekologia i prawa zwierząt (ekoterroryzm), troska związana z kryzysem klimatycznym (iluzja); duchowość nieoparta o katolicką ortodoksję i hegemonię; bardzo szeroko rozumiana lewicowość, wsparcie dla postulatów środowisk LGBT. Jeśli pisarstwo Olgi Tokarczuk jest solą tej ziemi, to niewątpliwie jest to sól sypnięta w oczy polskiej, zakompleksionej prawicy, która ze swoimi aspiracjami kulturowymi może mościć się wyłącznie w swoim zamkniętym i ogrodzonym, peryferyjnym, polskocentrycznym i katolicko-strategicznym ogródku. I choćby nie wiadomo jak polskie instytucje kultury (Instytut Książki, MKiDN) chciały wmówić światu, że lepiej czytać Wildsteina i Ziemkiewicza, oprócz rzecz jasna Jana Pawła II – to nic z tego nie wychodzi. Cały ów chuligański (wobec polskiej kultury) trud idzie na marne. Doskonale ten dystans zawistnej, zafiksowanej niechęci oddaje listopadowy tekst księdza profesora Jerzego Szymika, który zauważa: „Opowiadania i powieści noblistki to ciekawa, wciągająca proza. Olga Tokarczuk to wielki literacki talent: warsztat, wyobraźnia, inteligencja, celność i świeżość frazy. A jednak jest w tych książkach coś, co każe mi – chrześcijaninowi, księdzu katolickiemu, teologowi – napisać: nie ma zgody”. Na co nie ma zgody? O co oskarży czarownicę Tokarczuk nasz polski Torquemada w 2019 roku? Otóż nie ma zgody na „cofnięcie się do czasów przedchrystusowych, na wymazanie 1053 lat ochrzczonego życia mojej ojczyzny. Jej niepodległej – diabłu, okupantom, kłamstwu, grzechowi, niewoli, wszelakiemu złu Polaków i nie-Polaków – wolności w Chrystusie. A twórczość Tokarczuk to w warstwie ideowej apoteoza neopogaństwa – fascynacja mitami, astrologią, ezoteryką, zdolnościami parapsychologicznymi, wizją politeistyczną, przedchrześcijańską właśnie, poddaną rytmom księżyca i krwi, magii, wizją »naturalnie« pogańską. Wracają bogowie. A z nimi ciemność i przerażenie. Oręż w rękach wielu w walce z kościelną wiarą w Chrystusa. (...) Patronem mojej ojczyzny jest święty Wojciech, zabity 1020 lat temu podczas ewangelizacji pogan. To jest główny nurt naszych dziejów: chcieć Chrystusa i głosić Go nawet za cenę męczeństwa. Czy można odepchnąć i odrzucić to wszystko? Dlatego mocne tak dla świetnej współczesnej literatury i mocne nie dla obecnej w niej pochwały pogaństwa. Pamiętając, że świetność może być zwodnicza”. Cóż, czytajmy zatem i czytamy. Wszystkie książki Olgi Tokarczuk sprzedają się po decyzji Szwedzkiej Akademii doskonale, dodruk pogania dodruk.

 

Fot.  Karpati & Zarewicz / www.karpatizarewicz.com
Fot. Karpati & Zarewicz / www.karpatizarewicz.com

Jakże odmiennie brzmi ocena holenderskiego polonisty, członka zagranicznego Polskiej Akademii Nauk, Arenta van Nieukerkena: „Tokarczuk wydaje się typową reprezentantką »późnego postmodernizmu«, który odróżnia się powrotem do fabularności (the return of the narrative), szczerością niezapośredniczoną przez ironię, intertekstualność lub inne »sztuczki« stylistyczne (new sincerity), wreszcie czymś, co można by określić jako »niedoskonałą doskonałość« (imperfect perfection). Wychowałem się na wzorach modernistycznych i romantycznych, więc początkowo niełatwo było mi się oswajać z pisarstwem Olgi Tokarczuk. Głównym problem dla mnie był jej język, może nazbyt – oczywiście świadomie – »niewyrafinowany«. Stopniowo zacząłem się jednak do jej prozy przyzwyczajać, zwłaszcza ze względu na jej dar wyobraźni. Widać tę cechę zwłaszcza w Księgach Jakubowych, a także w Biegunach. Osobiście najbardziej mi się jednak podoba pierwsza książka zauważona przez polską krytykę literacką Prawiek i inne czasy, choć również tu uderza ta sam stylistyczna prostota, może raczej pewna »szorstkość«. Niewątpliwie jednak autorka daje w tej powieści głos perspektywie dotąd trochę zlekceważonej, a mianowicie wsi jako miejscu niekoniecznie idyllicznemu. Nie jest to już »szlachecki« albo »inteligencki« sen o (np. wskutek »emigracji«) »raju utraconym«. Nie jest to magiczne (a także trochę demoniczne) miejsce ocalenia wśród »kresowych« zagrożeń. Akcja powieści jest usytuowana w środku (etnicznej) Polski. Brak tu patosu romantyków i ich prawowitego spadkobiercy, modernistycznego Miłosza (elementy zaczerpnięte z południowo-amerykańskiego realizmu magicznego wydają mi się drugorzędne), ale jest to bardzo konkretne miejsce zamieszkałe przez różne grupy (właściwie jednostki) społeczne na tle nie mniej konkretnych – choć niezbyt szczegółowo przedstawionych – wydarzeń historycznych. Odnosi się wrażenie, że Tokarczuk świadomie się ogranicza, a właśnie dzięki temu bogactwo jej wyobraźni zostaje uruchomione...”. Zauważa on, że pisanie Tokarczuk na płaszczyźnie „poglądów” jest po prostu Zachodowi bliskie, a język zrozumiały. Cóż, jest kwestią bezdyskusyjną, że nagrody literackie, Nobla nie wykluczając, mają swój wymiar polityczny, dlatego przed ponad stu laty uhonorowano chociażby Sienkiewicza, a obecnie Doris Lessing czy Swietłanę Aleksijewicz. Może czytający świat lepiej rozpoznaje tembr ważności spraw i głosu, jaki w sprawie jego przeszłości zabierają piszący i coraz częściej i potężniej – piszące.

Na podsumowanie chciałem przytoczyć słowa kończące doskonałą książkę znawczyni i badaczki twórczości Olgi Tokarczuk Katarzyny Kantner, która w Jak działać za pomocą słów. Proza Olgi Tokarczuk jako dyskurs krytyczny (Universitas, Kraków 2019) pisze: „Jeśli w literaturze możliwe są gesty, jednym z podstawowych, jakie próbuje wykonać Tokarczuk, jest »odwrócenie«. Pisarka stara się postawić świat »na głowie« – spojrzeć z innej perspektywy, z przeciwnej strony. Ten gest czyni wielkim to, co małe, a to, co marginalne, ustawia w centrum. Być może świat widziany z tej perspektywy będzie wyglądał lepiej?

Kolejnym dyskursywnym ruchem, jaki wykonuje Tokarczuk, jest »taniec na granicy«. Zachęca nim do przyjęcia bardzo problematycznej pozycji – roli trickstera, przemytnika, pośrednika, natchnionego tłumacza, który wytwarza chwilowy chaos, rozluźnienie rygorów – prześwit, działając wbrew zastanemu porządkowi. »Przemytnikiem« może stać się każdy: zbuntowana bogini, medium, niekonwencjonalny terapeuta, obrończyni zwierząt. »Tańczący na granicy« jest kimś, kto balansuje między członami opozycji, ukazując ich arbitralność.

Jakie znaczenie wciąż ma dla nas i dla świata nasza religijność i gotowość oddawania w ręce instytucji religijnych naszej moralności i życia duchowego? Czy religia jest czymś, co można zmienić?

Inny taki ruch to »wejście w skórę« – przyjęcie odmiennego punktu widzenia tak dalece, jak to tylko możliwe – by poczuć, doświadczyć, współodczuwać, uzyskać wgląd w to, co nie jest nami. I choć sensu stricto nigdy nie będzie, to możliwe (partykularny punkt widzenia jest bowiem niepowtarzalny), to jednak można i trzeba się w nim ćwiczyć.

Niezwykle ważne jest także »wskazywanie granicy języka« – przestrzeni nienazwanych, tajemniczych, zagadkowych, nieopisywalnych. Za granicą języka zaczyna się to, co przerażające (przez swoją nieokreśloność), ale też to, co święte, i to, co daje nadzieję na wymknięcie się ze szponów ontologicznej (i każdej innej) »gramatyki«. To stamtąd pochodzi energia, która czasem mówi jakby przez pisarza i która jest źródłem jego specyficznej kondycji, gwarantem prawa do mówienia.

Co jeszcze? »Błądzenie« będące wezwaniem do mobilności i nomadyzmu – podróżowania bez planu, celu, mapy – tułaczki podbudowanej niewytłumaczalnym impulsem i opartej na zdaniu się na to, co przypadkowe. »Błądzenie« jest także ucieczką wypływającą z buntu przeciwko temu wszystkiemu, co próbuje uzyskać nad nami kontrolę i uwięzić w na zawsze określonych formach.

Trzeba też wymienić »mówienie w imieniu« – przywracanie głosu tym, którzy, z takich czy innych powodów, sami nie mogą wypowiedzieć swojej prawdy. Gest ten wymaga wejścia w rolę rzecznika, trybuna i adwokata, który zadaje sobie trud rekonstrukcji oraz cierpliwego odtwarzania z fragmentów, uważnego słuchania tego, co czasem nie jest wypowiadane nawet szeptem”.

Przed kilkoma miesiącami, na przełomie maja i czerwca, Olga Tokarczuk kuratorowała festiwalowi literackiemu Apostrof, budując jego koncepcję, wizję rozmów i debat, które zostały zorganizowane. Dam tylko kilka przykładów, jak zahibernowana noblistka (wszakże nagrodę dostała za rok 2018, i co z tego, że nikt, ją samą wliczając – nic o tym nie wiedział?) wytyczyła ramy rozmów:

„Ziemia jest całością, organizmem, który tworzą wszystkie istoty, ożywione i nieożywione, a my tylko jedną z jej wielu części. Dla planety koniec świata człowieka nie będzie apokalipsą, ale być może – nowym początkiem. Dobrze jest myśleć o naszym miejscu w przyrodzie z odpowiadającą rzeczywistości większą skromnością i zamiast różnic separujących byty według jakichś kryteriów – dostrzegać całość manifestacji życia. Dawniej umysł człowieka naturalnie postrzegał współzależności między człowiekiem i naturą. Czy możliwe jest, żeby udało nam się przywrócić ten stan umysłu, który w każdej istocie czującej, w każdym przedmiocie, fragmencie krajobrazu, ciele niebieskim widzi godny szacunku byt? Który myśli relacyjnie i swoje istnienie postrzega jako część większej całości? Implikacje takiej perspektywy byłyby ogromne. Czy nadal mamy taki potencjał w sobie? Czy nasz umysł wychowywany wśród martwych obiektów jest w stanie powrócić do takiego animistycznego trybu, nie tracąc przy tym tego wszystkiego, co zyskał potem w rozwoju? Czy nasze myślenie o świecie może zmienić ten świat?

Jakie znaczenie wciąż ma dla nas i dla świata nasza religijność i gotowość oddawania w ręce instytucji religijnych naszej moralności i życia duchowego? Czy religia jest czymś, co można zmienić? W jakim dziś stopniu wpływa na nasze życie i wybory życiowe, moralne? Czy może żyjemy w postreligijnym świecie, w którym religijność została sprowadzona do bezpiecznych nawyków i tradycyjnych rytuałów, czy jesteśmy istotami religijnymi per se? A może staliśmy się ofiarami religijnych paradygmatów, głęboko zakorzenionych w naszych umysłach? Jak religie wpływają na świat i społeczeństwa, które je wyznają. Czy monoteizm, religia oparta na hierarchiczności, kategorii centrum, władzy i opresji, wyłączności i jedyności, ma szanse przetrwać w świecie sieci, równości, różnorodności, wielości? Czy demokracji nie odpowiadałyby bardziej wszelkie formy politeizmu jako systemu bardziej otwartego i demokratycznego, włączającego, nie zaś wykluczającego, zbliżającego ludzi i bogów? Czy w ogóle można sobie wyobrazić, w czym będzie przejawiała się nowa religijność? I w końcu, czy w świecie ścierających się interesów, indywidualności, sposobów myślenia i pomysłów na życie, nie powinniśmy zrezygnować z religijności publicznej, organizującej emocje zbiorowe i w ten sposób wpływającej na szerszy, ekonomiczny i polityczny, kontekst działań człowieka, a skupić się na religijności jako praktyce prywatnej, intymnej?

Co dzieje się z poczuciem tożsamości? Po globalnym otwarciu się na świat, nastąpił zwrot ku lokalności, idee narodu znowu zaczęły święcić tryumfy, a wspólnota i rodzina stały się najbardziej oczywistym punktem odniesienia. Pojęcie zindywidualizowanego, oddzielonego od świata ja zmienia się na naszych oczach, od kiedy coraz lepiej rozumiemy, że nasza pojedyncza tożsamość jest częścią sieci i pozostaje w nieskończonych, skomplikowanych relacjach z resztą systemu. Jednocześnie nowe technologie stawiają przed nami nowe wyzwania i każą nam poważnie zastanowić się, kim naprawdę jesteśmy i jakie są granice naszej wolności i tożsamości w świecie wirtualnej i rozszerzonej rzeczywistości. Po co w ogóle potrzebna jest nam tożsamość? Czy sensowne byłoby odrzucenie pojęcia tożsamości rozumianej w sposób esencjalny, umożliwiający wyznaczanie twardych granic między ludźmi, grupami i różnymi zbiorowościami. Czy naszą przyszłością jest tożsamość Proteuszowa? Jak mogłaby wyglądać edukacja w nowej przyszłości? Co wydaje się konieczne do przezwyciężenia, żeby młodzi ludzi mogli sprostać wyzwaniom nadchodzącej przyszłości? Czy płynnej rzeczywistości, współżyciu z supertechnologiami odpowiada stary, XIX-wieczny model edukacji oparty na przekazywaniu szybko dezaktualizującej się wiedzy w hierarchicznie zorganizowanej szkole? Zdają się w to wątpić wszyscy: nauczyciele, uczniowie i rodzice. Czy możliwa jest jakaś edukacja zmiennych perspektyw? W której uczenie nie polegałoby na przedstawianiu wiedzy kanonicznej i jednoznacznej, tylko na prezentowaniu wydarzeń i rzeczywistości widzianych z różnych punktów widzenia: przez kobiety, dzieci, osoby z niepełnosprawnościami, drzewa, zwierzęta?

Czy możliwe jest, aby wspólnym mianownikiem łączącym jednostki i umożliwiającym ich samoorganizację nie były narzucone z góry kategorie państwa czy narodu, ale raczej współdzielona wrażliwość etyczna? Polegałaby ona na etyce samoograniczenia, empatii emocjonalnej i poznawczej jako nowym kleju społecznym i przekonaniu, że Ziemia należy do wszystkich istot.

Czy i dziś możemy traktować literaturę i film jako swoiste narzędzie futurologiczne? Czy w czasach gwałtownie rozwijających się nowych technologii, ogromnej ilości odkryć naukowych, które codziennie zmieniają nasze życie, możemy się spodziewać tryumfalnego powrotu science fiction, która pozwoli nam oswoić Nowe?”.

Tak naprawdę powieści Olgi Tokarczuk wirują swoimi historiami wokół powyższych, niekoniecznie tym językiem zadawanych pytań. Nie wiem, czy są istotniejsze, które możemy zadać naszej burzliwej epoce, która kiedyś jak rok 1962 będzie miała swoją egzotyczną, historyczną notkę.

Na koniec Apostrofu, z rąk Olgi Tokarczuk, wszyscy/tkie biorący w nim aktywny udział dostaliśmy upominek. Był to buk. Sadzonka drzewa. Mały buk. Rozdano ich ponad 100, z taką myślą, żebyśmy je zasadzili. Są w ziemi. Tworzą własną opowieść o przyszłym i dawnym. O naszym wspólnym, przez które wędrujemy. Wielu z nas, mając ze sobą i przed oczyma powieści Olgi Tokarczuk. Nawet gdyby musiała ziścić się klątwa – po Noblu już nic się nie napisze – wystarczy ich. A poza wszystkim – dlaczego nie zmienić klątwy?

*https://przekroj.pl/kultura/ksiazki-olgi-tokarczuk-w-pigulce-grzegorz-uzdanski?fbclid=IwAR0TwSZlVInsV0dhe7bBYjPMF5xfRf4GS_TNd1dXVYXM1g5FKzHVSKP_J_4

#olgatokarczuk
#artykuł
#nagroda Nobla
#literatura
#książka
#pisarka
#autorka
#Artykuł z kwartalnika