Raczej nie zaśpiewamy im „Sto lat, sto lat, niech żyją nam”. Bo i tak wiadomo, że roboty nas przeżyją, a naszych życzeń – także tych negatywnych, dyktowanych strachem – po prostu nie rozumieją. Nawet jeśli je przedłożymy językiem programistów
W styczniu 1921 roku na scenie Teatru Narodowego w Pradze stanęły dziwne, sztywno poruszające się kreatury – nowi pracownicy fabryki korporacji Rossuma. Ludziom podobni, ale… bladawce? Tak, to określenie użyte przez Stanisława Lema, urodzonego w tym samym roku piewcy kosmicznych podbojów i analityka ludzkich zachowań w kosmosie, jest tu adekwatne.
Czy Lem, który przez Sejm RP ogłoszony został jednym z patronów roku 2021, wiedział coś o Rossumie i jego produktach? Trudno powiedzieć, w tomach mu poświęconych, także w bogatej epistolografii, nie znalazłem nawiązań do sztuki Karela Čapka. Albo nie, nawiązań jest mnóstwo, to przecież Čapek właśnie „powołał do życia” roboty, które co i rusz pojawiają się w twórczości Lema.
Čapek wpadł na pomysł przedstawienia tworów zastępujących a po prawdzie wyręczających ludzi w pracach uciążliwych, nudnych, męczących, banalnych, pospolitych, żmudnych, rutynowych… zostawmy, wiadomo o co chodzi. A więc były to kreacje ułatwiające człowiekowi życie. Nie miał pomysłu, jak je nazwać; brat, malarz Josef, rzucił hasło „roboty”. Bo „rab” to w znanym wschodnim języku niewolnik, a do tego się praca – „robota”, nic innego – tych automatonów sprowadzała. Zostały więc Uniwersalne Roboty Rossuma, po czesku Rossumovi Univerzálni Roboti.
Co te roboty miały w sztuce do roboty? W fabryce Rossuma pojawia się panna Helena, przedstawicielka Ligi Ludzkości. Fabryka działa pełną parą, produkty Rossuma – fizycznie nie do odróżnienia od ludzi, choć zbliżone inteligencją – są łatwo dostępne i, co najważniejsze dla kapitalistycznego świata, pracują za darmo. Oparte o wyhodowaną laboratoryjnie żywą tkankę, nie posiadają „duszy”, czyli emocji i potrzeb, o czym szlachetna Helena nie wie, gdy proponuje wprowadzenie uposażenia wypłacanego robotom za ich pracę. Nic z tego oczywiście nie wychodzi, przekonani o swej wyższości ludzie nie zauważają jednak, iż coraz bardziej dominujące gospodarkę kreatury zaczynają wykorzystywać swój intelekt i po prostu się buntują – Radius, model zaawansowany, wzywa do oblężenia fabryki, w szturmie giną wszyscy pracownicy prócz głównego inżyniera, oszczędzonego, gdyż do pracy używał rąk, tak jak roboty. Po latach świat rządzony jest już przez roboty; przedstawiciele ich władz proszą inżyniera – ostatniego człowieka na Ziemi – o odtworzenie formuły, która pozwolić ma na kreowanie nowych modeli, gdyż stare, funkcjonujące dotąd zaczęły się zużywać i kończyć. Dopuszczają nawet wiwisekcję, by tylko znaleźć metodę przedłużenia sztucznego, było nie było, gatunku. Okazuje się jednak, że u pary robotów wykształcają się nieoczekiwanie ludzkie uczucia i zakochują się w sobie. Widzowie wiedzą już, że mamy do czynienia z ponownymi narodzinami Adama i Ewy, początkiem Nowego Wspaniałego Świata.
Nietrudno zauważyć, że opowieść o robotach to nawiązanie do biblijnej historii wieży Babel – wspinamy się, rozpychamy, aż spadamy na łeb, nie zauważając, iż parcie do kontroli nad światem tak właśnie może się skończyć. Wspomniana wyżej antyutopia Aldousa Huxleya z 1931 roku, właśnie Nowy Wspaniały Świat, też przyjęła formę przestrogi dla ludzkości: robotnicy w Nowym Świecie, choć to ludzie, są wybornymi pracownikami, bez pretensji i wymagań, co zapewniają podawane im narkotyki. Nie sposób wątpić, że Lem znał powieść Huxleya, choć na pewno nie dlatego w swoim Powrocie z gwiazd skonfrontował astronautę Hala Bregga z działaniem innego środka czy raczej zabiegu: betryzacji, po której ludzie utracili wrodzone agresywne instynkty. Bregg nie chce wierzyć, że wystarczyło sto lat z okładem jego nieobecności, by aż tak zmienić Ziemian: nikt nie rwie się do walki, nie rzuca się w obronie (bo wszelkie ataki są wykluczone), nie ceni poświęceń, jeśli wiążą się one z „niepotrzebnym” ryzykiem, jak oceniona została teraz kosmiczna eksploracja Bregga – przecież można było poza ziemię wysłać właśnie roboty…
Lem często przestrzegał przed niedoskonałością ludzkiego rozumu i zbytnim zadufaniem: superkomputer Golem XIV, opracowany na potrzeby armii USA, okazał się genialną maszyną myślącą nieco za bardzo samodzielnie i przynoszącą efekty niezgodne z wytycznymi
W utworze Čapka można doszukać się i innych ostrzeżeń: roboty buntują się, bo nie chcą być mięsem armatnim żołnierzami walczącymi w imię głupich ludzkich pomysłów. Bo na dobrą sprawę armia wciąż odnawialnych automatonów może zastąpić ach-jakże-cennych ludzi, którzy w tym czasie marzyć będą leniwie o Arkadii… Arkadii? A skąd! Kukania, kraina pieczonych gołąbków, gdzie można żyć szczęśliwie i bezczynnie, tak pięknie odmalowana przez Pietera Bruegela, to ideał współczesnych pokoleń: każdy dzień to święto, pracować nie trzeba, spać można do woli, wszyscy pozostają wiecznie młodzi. Ludzie bali się śmierci, boją się jej do dzisiaj, próbują przeciwstawić się naturze, kombinując jak robot pod górę.
Lem często – na różne sposoby – przestrzegał przed niedoskonałością ludzkiego rozumu i zbytnim zadufaniem. Superkomputer Golem XIV, opracowany na potrzeby armii USA, okazał się genialną maszyną myślącą nieco za bardzo samodzielnie i przynoszącą efekty niezgodne z wytycznymi: jest po prostu na tyle mądrzejszy od człowieka, że w pewnym momencie wycofuje się, ludzie nie są gotowi, by słuchać, jakich perspektyw muszą się obawiać. Terroryzm to inny negatywny element cywilizacji, na który Lem zwracał uwagę w różnych tekstach. Z terrorystami miał do czynienia m.in. Ijon Tichy, ale przygody tego kosmicznego obieżyświata są tylko pretekstem do poważnych rozważań: „Z prozy Lema można wysnuć nader pesymistyczny wniosek na temat terroru w XXI wieku” – pisze Wojciech Orliński. „Terroryści dokonują zamachów nie dlatego, że mają jakieś realne problemy narodowe czy gospodarcze […] – tylko dlatego, że jest taka możliwość. A możliwości w miarę rozwoju techniki będzie tylko i wyłącznie przybywać”. To słowa z roku 2007. Niestety, ani Lem, ani Orliński nie mylili się.
Čapek zaś, kreując baśń o buncie robotów walczących z ich komercyjnym wykorzystaniem przez człowieka, nie posunął się wiele dalej, dał widzom opowieść zakończoną, było nie było, happy endem: świat się odradza, ludzi zastępują humanoidy, zwycięża miłość. Można śmiało założyć, że chyba nic nie wiedział o algorytmach, programowaniu urządzeń, sterowaniu ich działaniem i jego przewidywaniu, uwzględnianiu odstępstw od normy – czyli dopuszczaniu obecności sztucznej inteligencji. Strajk robotów w fabryce Rossuma był mu potrzebny do poprowadzenia narracji, w której wykazywał, jak wredną kreaturą jest – w porównaniu z nimi – człowiek. Dla Lema sprawy te miały pierwszorzędne znaczenie – teoretyzował, przyznawał: „To, co mnie w samym sobie zadziwia” – pisał do swego amerykańskiego tłumacza Michaela Kandla w 1977 roku – „to antycypowanie pewnych ciągów rozwojowych myśli naukowej – przeze mnie, który jestem przecież laikiem i w najlepszym razie dyletantem okrągłym”. I klaruje mu dalej, że już z początkiem lat 60. uznał imitację ludzkiego umysłu za rzecz niemożliwą: „nie można powtórzyć ludzkiego mózgu i będzie łatwiej skonstruować sui generis Golema, tj. układ, który nie ma umysłowych cech typowo człekokształtnych”. Myślę, że, summa technologiae summarum, spekulowanie, jak mogą zachowywać się roboty, było mu bliskie i na swój sposób miłe – choć niewiele z jego przepowiedni się sprawdziło. Akurat tu sztuczna inteligencja mogła wyprzedzić pana Lema.
Roboty Čapka narodziły się w 1920, jak pokazuje data wersji książkowej jego sztuki. Na scenie też zadebiutowały wcześniej, bo 2 stycznia 1921 – światowa premiera odbyła się w teatrze w Hradcu Králové, wystawiona przez ochotniczą trupę niejakiego Klicpera, którego nie powiadomiono o opóźnieniu daty praskiego przedstawienia. Wzmianki o tym można znaleźć jedynie w archiwalnej prasie, oficjalnie zatem roboty przyszły na świat w stolicy Czech.
I szybko podbiły świat: na Broadwayu zaprezentowano angielską wersję już w 1922 (w jednego z robotów wcielił się młody Spencer Tracy). Rok później – londyński West End, St Martin’s Theatre, kolejne amerykańskie przedstawienia w Chicago i Los Angeles. W 1927 BBC nadało radiową adaptację sztuki, w 1938 R.U.R. stał się pierwszym telewizyjnym scenariuszem science fiction (stała za tym znów BBC, która jeszcze kilkakrotnie sięgała po oryginalną sztukę). Wśród innych adaptacji warto wymienić musical Save the Robots (2014), w którym wykorzystano kompozycje Hagathy, nowojorskiego „pop-punk art-rock” bandu. Podczas festiwalu organizowanego w Pradze przez Cafe Neu Romance w edycji 2015 w specjalnej inscenizacji R.U.R. we wszystkich rolach wystąpiły… roboty. O filmach, od Frankensteina począwszy, można by napisać osobny tekst. Oczywiście słuchając utworów Kraftwerku.
Zanim robot przyjął swoje imię, znany był człowiekowi od dawna jako „mechaniczny sługa”. Już w Iliadzie Hefajstosowi „Iść dopomagały służebne złote, / podobne do młodych dziewcząt żyjących. / Twórca obdarzył jej sercem, umysłem, głosem i siłą, / a nieśmiertelni bogowie dali im prac umiejętność” (przekład Kazimiery Jeżewskiej, 1972). Starożytni chętnie eksperymentowali z ruchomymi figurami, maszynami i podobnymi urządzeniami: matematycy, inżynierowie, przeróżni wynalazcy konstruujący a to drewniane ptaki, a to wodne zegary z figurami, drzwi i bramy poruszane siłą wody (dzisiejsza spuszczana toaleta to pomysł XIII-wiecznego mechanika Al-Jazariego). Leonardo da Vinci zostawił w swoich notatkach rysunki mechanicznego rycerza; przymierzali się do nich również Japończycy. Wiek XIX to kontrolowane zdalnie torpedy, wiek XX – metalowe humanoidy eksponowane przez wytwórców na licznych wystawach i targach. W 1954 pojawił się robot sterowany i programowany cyfrowo; tak zaczął się prawdziwy wyzysk automatów przez człowieka stawiającego maszyny przy taśmie. Dziś, kupując na przykład cichy odkurzacz wpychający się do każdego kąta o wcześniej zaprogramowanej godzinie, nawet nie pomyślimy, że to późne dziecko Golema.