Dyrygent-wódz, dyrygent-psycholog, dyrygent-twórca
Wybitny dyrygent i kompozytor. Wieloletni dyrektor Wielkiej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach. Twórca muzyki do dzieł najważniejszych twórców polskiej szkoły filmowej, takich jak Zezowate szczęście Andrzeja Munka czy Kanał Andrzeja Wajdy. Niestrudzony propagator muzyki współczesnej. Jeden z ostatnich przedstawicieli generacji muzyków, którzy zbudowali podwaliny powojennego życia kulturalnego w Polsce. Odszedł w wieku 94 lat.
Jeszcze w czasach okupacji, doskonaląc swój warsztat pianistyczny pod kierunkiem Zbigniewa Drzewieckiego, Jan Krenz przygotowywał interpretację Koncertu Koronacyjnego Mozarta. W utworze brakowało kadencji. Jego nauczyciel rzucił wówczas następującą uwagę: – W czasach Mozarta pianiści sami komponowali sobie kadencje... No, ale przecież ty nie komponujesz.
Młody Krenz jednak komponował, tyle że po kryjomu. Do swojej pasji przyznał się dopiero sprowokowany w ten sposób przez Drzewieckiego i niedługo później rozpoczął edukację kompozytorską pod kierunkiem Kazimierza Sikorskiego.
Nieco inaczej rozpoczęła przygoda Jana Krenza z dyrygenturą. Pierwsze pomysły, aby kształcić się również w tym kierunku, pojawiły się również za okupacji, na prywatnych lekcjach dyrygowania prowadzonych przez Waleriana Biergiajewa. Wraz z Waldemarem Maliszewskim grał tam na fortepianie, imitując orkiestrę dla młodych adeptów. Obserwując ich wysiłki, poczuł ukłucie zazdrości i poprosił Biergiajewa, by udzielał lekcji dyrygentury również i jemu. Mistrz z pobłażliwością odniósł się do tego pomysłu. Po wojnie, gdy Krenz – już po odbyciu studiów dyrygenckich u Kazimierza Wiłkomirskiego – zaczął odnosić znaczące sukcesy w tej dziedzinie, udawał, że nie pamięta tego incydentu.
Chronologicznie więc patrząc, Jan Krenz był w pierwszej kolejności pianistą, następnie kompozytorem, a dopiero na końcu dyrygentem. Jednak jeśli weźmiemy pod uwagę nakład czasu i pracy, jaki zainwestował w poszczególne dziedziny muzyki, wyszło dokładnie na odwrót.
Jan Krenz wielokrotnie podkreślał, że o karierę dyrygencką nigdy nie musiał się szczególnie starać, że wszystko przychodziło do niego samo. Tuż po studiach, w roku 1947, objął stanowisko dyrygenta Filharmonii Poznańskiej, dwa lata później rozpoczął współpracę z Grzegorzem Fitelbergiem, wiążąc się z Wielką Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia w Katowicach.
Fitelberg, ówczesny dyrektor WOSPR, od początku widział w Krenzu swojego następcę; ten jednak coraz bardziej dotkliwie odczuwał, że zbytnie pochłonięcie obowiązkami dyrygenta odciąga go od komponowania. Wreszcie pewnego dnia oznajmił Fitelbergowi, że chciałby się skupić na własnej twórczości i tym samym zakończyć pracę w WOSPR. Po tej rozmowie na półtora roku poświęcił się wyłącznie kompozycji; w tym okresie powstały m.in. Rapsodia na orkiestrę smyczkową, ksylofon, tam-tam, kotły i czelestę oraz Concertino na fortepian i małą orkiestrę. Dopiero w roku 1953 Jan Krenz otrzymał depeszę z Katowic: „Dziś w nocy zmarł Grzegorz Fitelberg”. Zgodnie z życzeniem swego mistrza, przejął po nim funkcję dyrektora WOSPR.
Zespół ten bez wahania można określić mianem „orkiestry życia” Jana Krenza: funkcję dyrektora WOSPR sprawował bowiem przez piętnaście lat. Był do tego stopnia zaangażowany w działalność orkiestry, że do końca życia pamiętał poszczególne sola muzyków. Jego przyjacielskie stosunki z muzykami dobrze ilustruje anegdota, wedle której przywiózł oboistom z NRD niedostępne w Polsce stroiki z drzewa bambusowego, a ci z wdzięcznością przywitali go na lotnisku. Na czele WOSPR Krenz dokonał licznych nagrań, koncertów i prawykonań dzieł polskich kompozytorów; odbył też wiele wyjazdów zagranicznych w tym, w roku 1963, tournée przez ówczesny Związek Radziecki, Mongolię, Chiny, Japonię aż po Australię i Nową Zelandię. Było to najdłuższe tournée w dziejach polskich orkiestr, które przyczyniło się do rozpoznawalności i uznania dla WOSPR na całym świecie.
Jan Krenz podkreślał, że dyrygent to zawód który wymaga siła wodzowskiej, umiejętności pedagogicznych, a także psychologicznych. Co więcej, w każdym kraju dyrygent powinien być trochę innym psychologiem. Ten dar – dar dogadywania się z muzykami pomimo różnic
kulturowych – niewątpliwie przydał mu się podczas współpracy z takimi orkiestrami, jak Danmarks Radio w Kopenhadze, Yomiuri Nippon Symphony w Tokio, Berliner Philharmoniker, Staatskapelle Dresden czy Filharmonia Leningradzka.
Jednak jeszcze jeden atut wyróżniał Krenza spośród wielu dyrygentów. O ile w kompozytorskim doskonaleniu się dyrygentura przeszkadzała, tak w dyrygenturze doświadczenia kompozytorskie okazały się pomocne. Będąc kompozytorem i rozumiejąc potrzeby twórców, Krenz wychodził naprzeciw muzyce nowej. Twierdził, że dyrygenci dzielą się na dwie grupy: tych, którzy interesują się wyłącznie „wielkim repertuarem” i chcą w ten sposób przede wszystkim pokazać siebie, i ci, dla których repertuar klasyczny to jedynie połowa działalności. Drugą połowę stanowi muzyka nowa, prawykonania i festiwale muzyki współczesnej. W ten sposób, obok legendarnych wykonań dzieł takich jak Otello Verdiego, Elektra Straussa czy Borys Godunow Musorgskiego, Krenz zasłynął jako wybitny interpretator i propagator muzyki współczesnych sobie kompozytorów.
Przyjaźnił się m.in. z Grażyną Bacewicz, Romanem Palestrem i Witoldem Lutosławskim, których utwory wykonywał na całym świecie. To właśnie jemu dedykowana jest Muzyki na trąbki, smyczki i perkusję Bacewicz, z jego inspiracji powstała też Muzyka żałobna pamięci Béli Bartóka Witolda Lutosławskiego. Uczestniczył regularnie w Międzynarodowym Festiwalu Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień”, otrzymując dwukrotnie „Orfeusza” za wykonania muzyki polskiej.
Mimo tak niebagatelnego wkładu w promowanie muzyki twórców żyjących, nie godził się na przypięcie mu etykietki dyrygenta od muzyki współczesnej. Uważał, że prawdziwy dyrygent, jak legendarny Herbert van Karajan, powinien mieć jak najszerszy repertuar: od Monteverdiego, przez Mozarta, Mahlera, Bartóka, aż po wiek XX. I pozostał w tym przekonaniu konsekwentny: swoim życiem i swoimi dokonaniami dał dowód wyjątkowej wszechstronności w ramach muzycznego uniwersum.
Aleksandra Chmielewska