Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy poznałem Mistrza osobiście. W latach 80. bardzo często jeździłem z rodziną samochodem do Krynicy. Wiele razy – najczęściej w drodze powrotnej – zbaczaliśmy nieco z drogi, by zerknąć na Lusławice. Niewiele było widać, bo mur solidny i wysoki, ale mimo to stawaliśmy przed bramą i gapiliśmy się na piękny dwór. Wiedzieliśmy oczywiście, że to posiadłość Krzysztofa Pendereckiego.
W latach 80. równie często jeździłem fotografować do Rosji. Miałem tam wtedy wielu znajomych, którzy pomagali mi organizować wypady aż do najdalszych granic. Zwykle zabierałem dla nich jakieś drobne upominki. Wydawało się, że w czasach wczesnego Gorbaczowa nic nie zastąpi wódki. Jego próba wprowadzenia w ZSRR prohibicji uczyniła z tego artykułu najbardziej pożądany prezent. Gdy wydawało się, że nic jej nie zastąpi, kilku znajomych poprosiło mnie o płyty z muzyką Krzysztofa Pendereckiego. Na szczęście były do kupienia w Warszawie. Przez kilka lat zawiozłem ich tam sporo. W kilku domach moich moskiewskich znajomych oczekiwano na nie najbardziej.
Nie pamiętam kto – chyba Adrianna Poniecka – przekazała mi kilka lat później numer telefonu do ogrodnika Mistrza. Bardzo sympatyczny pan wpuścił nas któregoś lata i oprowadził po arboretum, a tak naprawdę po niemalże całej posiadłości. Było pięknie, ale nie tak, jak kilka lat później, gdy oprowadzał nas kilkakrotnie sam Gospodarz.
Pierwszy raz spotkaliśmy się najprawdopodobniej w Krakowie na wystawie Ryszarda Horowitza. Nie pamiętam, czy to było w Mangdze, Pałacu Sztuki czy w Piwnicy pod Baranami. Na pewno były to wczesne lata 90. Pamiętam, że następnego dnia jechaliśmy z Ryszardem do Tarnowa, a Maestro do Lusławic. Zaprosił nas wtedy na kawę, bo to było przecież po drodze. Panowie znali się jeszcze z czasów studenckich, choć nie widzieli się od wielu lat. Tak więc spotkaliśmy się nazajutrz, co dało początek naszej przyjaźni na lata. Ryszard podarował wtedy gospodarzowi swój nowy album, gospodarz Ryszardowi najnowszą płytę, a ja mogłem robić zdjęcia, które znalazły się w następnych wydaniach albumów o ZAiKS-ie, który po latach przyznał obu Panom członkostwo honorowe i wyróżnił Nagrodami 100-lecia.
Krzysztof Penderecki wrócił po długiej przerwie do ZAiKS-u. Między innymi dlatego spotykaliśmy się coraz częściej, praktycznie przy każdej nadarzającej się okazji. Zaprosił mnie raz jeszcze – tym razem z rodziną – by oswoić nas jeszcze bardziej z Lusławicami. Była to też kolejna szansa i zgoda Mistrza na wykonywanie zdjęć, które wzbogaciły moje archiwum. Wtedy też zaproponował mi przejście na ty, co było dla mnie ważnym wyróżnieniem.
Kilka lat później przekonywał mnie, że byłoby wspaniale, gdyby ZAiKS odkupił od Politechniki Krakowskiej pałac z pięknym parkiem w Janowicach – 5 km od Lusławic i 10 km od Kąśnej Dolnej. Tak też się stało i dzięki temu stworzyliśmy szansę na zbudowanie niepowtarzalnego centrum kultury.
Gdy w Lusławicach ukończono budowę Europejskiego Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego (zaraz po jego uroczystym otwarciu w maju 2013 roku), Krzysztof zgodził się na urządzenie tam 95-lecia ZAiKS-u. Zgodził się też poprowadzić niezapomniany koncert Orkiestry Akademii Beethovenowskiej. Uroczystości towarzyszyły wystawa zdjęć Ryszarda Horowitza zatytułowana „All That Jazz”, rzeźby Adama Myjaka oraz plenerowy pokaz do dziś prezentowanej w galeriach różnych miast wystawy „Twarze ZAiKS-u”.
Zresztą większość tych utrwalonych na fotografiach twarzy można było zobaczyć na żywo. Wtedy bowiem, wraz z Jackiem Bocheńskim, ówczesnym przewodniczącym Rady Stowarzyszenia, miałem przyjemność wręczać honorowe członkostwo ZAiKS-u nie tylko Krzysztofowi Pendereckiemu i Ryszardowi Horowitzowi, ale też ks. prof. Michałowi Hellerowi i Krzysztofowi Zanussiemu. Laureatami tego wyróżnienia zostali również: Julia Hartwig, Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz i Wojciech Młynarski. Jedynie Sławomir Mrożek, choć przyjął je z radością, nie zdążył go – niestety – odebrać.
Zapamiętaliśmy też wypowiedzi laureatów. Krzysztof Penderecki przyznał, że jest synem marnotrawnym Stowarzyszenia, które dawno temu opuścił, ale powrócił. Michał Heller ucieszył się, że ma wreszcie pisemne potwierdzenie, iż on, fizyk i naukowiec, jest także artystą. Dla Krzysztofa Zanussiego honorowe członkostwo ZAiKS-u oznaczało nobilitację filmu, dziedziny uważanej powszechnie za lekką. Ryszard Horowitz zaś dostrzegł w wyróżnieniu akceptację dla zmian zachodzących w fotografii. Krótko mówiąc – uroczystość była wspaniała – co udokumentował na zdjęciach Krzyś Wojciewski.
Następnego dnia Państwo Pendereccy wydali w swojej posiadłości śniadanie na cześć licznej grupy gości oraz oprowadzili nas po parku. Chwilę później spotkaliśmy się wszyscy w Janowicach. Krzysztofa przywiozła osobiście urocza żona – Pani Elżbieta. Głównym punktem programu było posadzenie „drzewa przyjaźni” – okazu młodego buka strzępiastego – podarowanego przez Krzysztofa ZAiKS-owi dla podkreślenia przyjaźni i planowanej ścisłej współpracy Europejskiego Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego ze Stowarzyszeniem Autorów ZAiKS.
Wszyscy byli zachwyceni pałacem i parkiem. Wcześniej, gdy spacerowaliśmy z Krzysztofem po janowickich alejkach, opowiadał mi, jak bardzo chciał Janowice kupić dla siebie. To był Jego wybór nr 1! Zdecydował się na zakup posiadłości w Lusławicach, gdy okazało się, że Politechnika Krakowska nie miała uregulowanych wielu formalności i nie mogła jeszcze wtedy sprzedać Janowic. Bardzo się cieszył, że uczynił to ZAiKS, bo naprawdę liczył na bliską współpracę. Naszym wspólnym marzeniem było połączenie potencjałów Europejskiego Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach, Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej i ZAiKS-u w Janowicach.
Spotykaliśmy się z Krzysztofem kilka razy w roku – na koncertach, festiwalach, konkursach czy też przeróżnych – mniej lub bardziej oficjalnych – uroczystościach. Najczęściej jednak na kawie w warszawskiej Victorii, gdzie zawsze się zatrzymywał. Ostatni raz dłużej rozmawialiśmy podczas Gali
100-lecia ZAiKS-u w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie. Później były już jedynie krótkie, przelotne spotkania i pozdrowienia. Bardzo żałowałem, że zamiast na 85-lecie Krzysztofa, musiałem udać się do Brukseli…
Janusz Fogler