Czy Wrocław pobudza kreatywność?
Wrocław to miejsce, w którym najbardziej otworzyłem się muzycznie. Przyjechałem tu ze Świnoujścia jako hip-hopowo-jazzowy ortodoks. Poznając coraz więcej osób z lokalnej sceny, zacząłem patrzeć na muzykę szerzej. Na przykład kiedyś muzyka elektroniczna była dla mnie plastikowa i doceniałem wyłącznie brzmienia akustyczne. Po poznaniu się ze Spiskiem Jednego wszystko się zmieniło. Dzięki temu spotkaniu powstał Night Marks Electric Trio – zespół, z którym osiągnęliśmy wiele sukcesów i zwiedziliśmy kawał świata. Potem powstał EABS i działo się jeszcze więcej pięknych rzeczy. Wracając do Wrocławia, to mam wrażenie, że w tym mieście czas płynie wolniej. Ma też swoją piękną historię zawartą w małych szczegółach. Chociażby drzewa w Parku Południowym. Mają przedziwne kształty. Czasami wydaje mi się, że widzę w nich rzeźby postaci zwykłych ludzi, którzy kiedyś tam mieszkali. To bardzo inspirujące.
Co jest najtrudniejsze w procesie twórczym?
Najtrudniejsze jest szukanie inspiracji, kiedy jej brak. Może się to czasem przerodzić we frustrację. Skąd brać inspiracje, jeśli nic ciekawego nie dzieje się w naszym życiu, wszystko gra i jest fajnie? Artyści często potrzebują skrajnych emocji, żeby tworzyć.
Muzyczny bohater z dzieciństwa?
Mój kuzyn Pyniek ze Świnoujścia, który odkrył przede mną hip-hop, kiedy miałem sześć lat. Powiedział, że pokaże mi prawdziwy rap i włączył na VHS teledysk Cypress Hill Lick a Shot. Po tym zdarzeniu zacząłem świadomie słuchać muzyki. Nie byłbym tu, gdzie jestem, gdyby nie ten mały incydent.
Do czyjego filmu nagrałbyś muzykę?
Ostatnio oglądałem Boże Ciało Jana Komasy. Do takiego filmu mógłbym napisać muzykę. Uwielbiam dramaty wszelkiej maści, a polski dramat ma się wyjątkowo wspaniale. Jestem empatą, tak że wiem, że podszedłbym do nagrywania takiej muzyki bardzo emocjonalnie.
Kto jest albo był dla ciebie muzycznym guru?
Moja pierwsza myśl to Gil Scott-Heron z Brianem Jacksonem. Ich muzyka jest często ścieżką dźwiękową do mojego życia. Tworząc własną, też mam w duchu Herona i Jacksona. Oni tworzyli „social music”, czyli muzykę rozrywkową opisującą brutalną rzeczywistość. Jeśli chodzi o pianistycznego mistrza, to jest nim i będzie dla mnie Ahmad Jamal.
Co jest konieczne, by improwizacja się udała?
Improwizacja to coś więcej niż granie solówki pod podkład. Przede wszystkim trzeba być wyczulonym na to, co się dzieje dookoła, tu i teraz. Nie liczy się tylko twoje ego, ale magia muzyki, w której jesteśmy razem. Warto też w przypływach chwil ustalać jakieś ścieżki, prowizoryczne mapy prowadzące do miejsc, do których zmierzamy. Bliższa mi niż granie solówek jest improwizacja kolektywna, czyli komponowanie na żywo w zespole. Wtedy najważniejsze jest wspólne czucie muzyki, koło energetyczne, w którym każdy znajduje swoje miejsce. Tak powstała płyta mojego nowego zespołu Błoto, która ukaże się w przyszłym roku. Weszliśmy do studia bez przygotowania i nagraliśmy 90 minut muzyki improwizowanej. Gramy ją obecnie na koncertach jako kompozycje.
Jakbyś zdefiniował swoją muzykę? Czy muzykę w ogóle można definiować?
Samotna latarnia morska w szarudze – w ciszy przed sztormem. Taka jest moja muzyka.
Co cię irytuje we współczesnej kulturze?
Potrzebna jest solidna praca u podstaw, aby zaszczepić w Polakach większą uwagę na kulturę. Mam wrażenie, że są ludzie, dla których kultura jest po prostu zbędna do życia. Jeżeli nie będziemy uwrażliwiać dzieci już w szkołach, to będzie jeszcze gorzej.
Jak wspominasz pierwszy koncert z Michałem Urbaniakiem?
Mój pierwszy koncert z Urbanatorem zbiegł się w czasie z dużym koncertem w Pałacu Kultury i Nauki, na którym grałem z Night Marks Electric Trio jeden utwór. Powiedziałem wtedy Michałowi, że uda mi się to wszystko pogodzić i dotrę bez problemu z miejsca na miejsce. Jako Night Marks Electric Trio mieliśmy zagrać cover zespołu Lomi Lomi na 20 minut przed rozpoczęciem koncertu Urbaniaka w innym miejscu Warszawy. Oczywiście wszystko się opóźniło, a ja nigdy się tak nie stresowałem... Skończyliśmy grać z NMET w momencie, w którym już od 20 minut trwał koncert Urbaniaka. Wiedziałem, że zaczęli beze mnie i spodziewałem się najgorszego. Adam Kabaciński szybko zawiózł mnie autem, rzuciłem plecak gdzieś przed drzwiami wejściowymi, wbiegłem na salę, siadam do instrumentu i nieśmiało podnoszę głowę, a basista Marcin Pospieszalski mówi: „Ooo! Super, że jesteś”. Wszyscy się uśmiechają i nie ma żadnego problemu. Myślałem, że moje życie właśnie wtedy się skończy, a stało się zupełnie inaczej. Po wszystkim zacząłem na kolanach przepraszać Michała, który mi przerwał, mówiąc: „Marek, daj spokój, ja taki nie jestem”. Taki był mój pierwszy koncert z Urbaniakiem
Jakie jest twoje muzyczne marzenie?
Napisać muzykę do filmu i wydać solową płytę pod pseudonimem Latarnik.
Jakie plany ma EABS?
Najbliższe plany to praca nad autorską muzyką i nagranie kolejnej płyty. To będzie muzyka apokaliptyczna. Póki co gramy dużo koncertów w Polsce i na świecie.
Jak w dzisiejszych czasach można skutecznie chronić swoją twórczość?
Przede wszystkim trzeba się zrzeszyć w ZAiKS-ie i w STOART oraz dbać o to, by wszystkie dzieła, w których braliśmy udział, były sukcesywnie zgłaszane. Poza tym trzeba uważnie czytać umowy, a jeżeli czegoś nie rozumiemy, pytać prawników.