Grafik, ilustrator, plakacista, autor filmów animowanych i powieści graficznych, przez lata pedagog w słynnym londyńskim Royal College of Art. Tyle o Andrzeju Klimowskim w największym skrócie. Kto chciałby poznać go bliżej, niech najlepiej sięgnie po komiks.
W 2015 roku Andrzej Klimowski (wraz z żoną Danusią Szejbal) opublikował autobiograficzną opowieść graficzną Za żelazną kurtyną. Nie była to ich premierowa współpraca, mieli już na koncie kilka razem stworzonych komiksów, w tym Mistrza i Małgorzatę według Bułhakowa, Doktora Jekylla i Mr Hyde’a wedle dzieła Stevensona, Robota opartego na powieści Lema. Wcześniej Andrzej sam opracował kilka powieści graficznych bez słów, m.in. Depository i Sekret, których mroczny klimat znakomicie sprawdzał się także w wersji filmów animowanych (bo tym gatunkiem Klimowski również się zajmuje). Czarno-białe, rysowane mocną, ostrą kreską plansze wyglądają jak drzeworyty. Typowe dla Klimowskiego jest zawieszanie opowieści bez domknięcia w finale wątków, co zmusza odbiorcę do samodzielnego snucia domysłów. Wyjątkiem jest komiks Za żelazną kurtyną. Autobiograficzna treść dotyczy lat, gdy Klimowski i Schejbal mieszkali i uczyli się w nadwiślańskiej stolicy. Tym razem jest zakończenie: obrazek przedstawiający samolot, którym Klimowski wraca nad Tamizę. Potomek polskich emigrantów, z urodzenia (rocznik 1949) i zamieszkania londyńczyk, był jedenastolatkiem, gdy po raz pierwszy odwiedził kraj przodków i… spodobało mu się! Po studiach w londyńskiej St. Martin School of Art (dyplom uzyskał w 1972 roku) postanowił dopełnić nauki na warszawskiej uczelni. Najpierw wybrał specjalizację w pracowni plakatu Henryka Tomaszewskiego, następnie w pracowni filmu animowanego Kazimierza Urbańskiego. W Warszawie poznał swą przyszłą żonę, o dziwo – także urodzoną w Londynie – Danusię Schejbal, która zapisała się na podyplomowe studia scenograficzne pod kierunkiem Józefa Szajny. Przypomnę ówczesne tło: początek lat 70. ubiegłego wieku, epoka Gierka, mała stabilizacja, w sklepach słabo, w Peweksach – namiastka zachodniego dobrobytu za bony, za to w kulturze – bogato.
Właśnie ten ostatni aspekt sprawił, że małżeństwo Szejbal-Klimowski postanowiło przez jakiś czas pomieszkać w Warszawie. Ich chlebem powszednim stały się wynajmowane mieszkania i kłopoty z zaopatrzeniem. Jednocześnie ich udziałem były bezpośrednie, koleżeńskie spotkania z twórcami najwyższej miary, niezapomniane wydarzenia artystyczne oraz szaleńcze imprezy. Klimowscy trwali w nieustannym zdziwieniu – że można żyć tak trudno, zarazem tak godnie, bez rywalizacji i gonitwy za pieniądzem. To ich ujęło, zafascynowało, wreszcie – zatrzymało w Polsce. Na długich siedem lat. Andrzej wtedy stał się rozchwytywanym plakacistą. Podczas długiego „przystanku Warszawa” zrealizował około 60 plakatów, najwięcej filmowych. Co znamienne – w Polsce jego projekty wydawały się chłodne, wycyzelowane, na swój sposób – angielskie. Te same prace Brytyjczycy odbierali jako rozbuchane, surrealistyczne, z wyraźnym nadwiślańskim piętnem … Ostatni raz Andrzej Klimowski odwiedził PRL sam (Danusia spodziewała się drugiego dziecka) w szczególnym momencie – w grudniu 1981 roku. Stan wojenny zastał go na prywatce u przyjaciół, wśród których znalazł się kolejny zasiedziały w Polsce londyńczyk – Chris Niedenthal, znany fotograf. Po powrocie do Londynu Klimowski podjął pracę pedagogiczną, do czego, jak się okazało, miał prawdziwe powołanie. Najważniejszym miejscem, gdzie nauczał, dorabiając się tytułu profesora (2006), jest Royal College of Art (przez wiele lat kierował Programem Komunikacji Wizualnej). Polsko-angielski grafik chętnie przyznaje się do inspiracji stylem starszego o pokolenie mistrza – Romana Cieślewicza. Łączy ich upodobanie do wycinanek: obydwaj tworzyli kolaże tradycyjną metodą, przy użyciu nożyczek. Artysta „brzydzi się” komputerowymi zabawami. Lubi kompozycje oszczędne, bez nadmiaru detali, nieco toporne. Surowe, przez to dobitne, mocne. Klimowskiemu, podobnie jak Cieślewiczowi, bliskie są niesamowite, surrealistyczne klimaty. Jego wersja nadrealizmu nie ma nic z baśniowego „realizmu magicznego”. Przeciwnie, to wizja ekspresyjna, drapieżna, oparta na kontrastach. Artysta lubi purnonsensowy humor, erotyczne aluzje i sytuacje bliskie filmowym czarnym kryminałom z lat 40-tych. Dobrym przykładem będzie jedna z jego najczęściej reprodukowanych i nagradzanych kompozycji, plakat do filmu Nashville Roberta Altmana – profil śpiewającej dziewczyny, oglądanej przez celownik nastawiony na jej ucho. Albo taki pomysł wizualno-skojarzeniowy: plakat zapowiadający operowy spektakl Salome. Kobiecy półakt, twarz zakryta złotą maską, na biodrach wyrafinowany czarny pasek do pończoch. Czerwone tło, u góry ucięte czarnym pasmem, na nim napis. To wszystko. Intryga i charakter bohaterki zawarte w kilku elementach. Ponieważ zamówienia na plakaty stały się w obecnych czasach rzadkością, Klimowski zabrał się za autorskie filmy animowane i graphics novels publikowane w wydawnictwie o znamiennej nazwie SelfMadeHero. Andrzej Klimowski niewątpliwie do takich twórców należy.